Instrukcje do stania w kolejce - felieton WP

"No wiesz, beznadziejnie. To jest totalne nieporozumienie. Taki tu burdel. Nikt nic nie wie. Stoję w jakiejś kolejce, przede mną jest ze trzydzieści osób, pewnie jeszcze ze dwie godziny mi to zajmie. Nie to, co na Zachodzie! Normalnie... wiesz" - w ten sposób pewien elegancki pan referował komuś przez swój elegancki telefon komórkowy swoją sytuację w Urzędzie Skarbowym. Każdy z nas to zna, nie? To narzekanie... bez powodu.

29.03.2006 | aktual.: 29.03.2006 06:59

Między "no wiesz", a "normalnie... wiesz" kolejka skróciła się o 50%, dzięki sprawnej, profesjonalnej i uprzejmej urzędniczce. Zresztą te 50% to najwyżej pięciu petentów, bo kiedy elegancki pan stawał na końcu kolejki, nie liczyła ona więcej niż dziesięć osób. Pan mógł się nie zorientować w sytuacji, gdyż wcześniej próbował wcisnąć się do kilku pokojów bez kolejki. Był tak zapamiętały w swoim dążeniu do wycwanienia się i zrobienia głupków z pozostałych petentów, że rzucał się od drzwi do drzwi bez wnikania, czy w skrytym za nimi pokoju siedzi ktoś, kto jest mu rzeczywiście potrzebny. To zapewne ta sytuacja wytworzyła w nim poczucie, że w urzędzie panuje chaos. Poczucie, które mogłoby go ominąć, gdyby przestał walczyć o tytuł cwaniaka roku i spróbował załatwić swoje sprawy zgodnie z procedurą.

To co napisałem brzmi być może jak hymn oportunisty. Nie było to moim celem, ale rzeczywiście mogłem znaleźć się na tym drugim końcu kija, który zaczyna się cwaniakowaniem i narzekactwem. Nie chodzi o to, że nasze urzędy są rajem - nie są jednak jakoś wyraźnie gorsze niż inne urzędy na świecie. Nie chodzi o to, że nie mogłyby być lepsze. Jednak na pewno nie ulepszą ich głośne zgryźliwe uwagi pod adresem urzędników. Nie chodzi o to, że polskie urzędy skarbowe, poczty, przychodnie, sądy itp. są pozbawione wad. Nie są! I nie należy o tych wadach milczeć. Ale nie należy również zapominać o zaletach. Ja być może jestem jakimiś błędem w matriksie czy wybrańcem biurokratycznych Parek, ale tak się składa, że z roku na rok zauważam coraz więcej pozytywnych zachowań prostych żołnierzy urzędniczej armii na wszystkich liniach frontu.

Jednak narzekactwo eleganckiego pana (i miliona jego braci) łatwo wytłumaczyć... niespełnioną miłością do urzędu. Jeśli przez całe dzieciństwo i dużą część młodości tłumaczy się przyszłym petentom, że urząd jest wspaniałym pałacem, z marmurowymi schodami, złotymi kandelabrami, klamkami z masy perłowej i kryształowymi lustrami w galeriach, że pracujący w nim urzędnicy są pół aniołami pół pluszowymi misiami i nie śpią po nocach, by jak najsumienniej wykonać swoje obowiązki, że wreszcie petenci z sąsiednich urzędów chcieliby załatwiać swoje sprawy w naszym urzędzie – najwspanialszym na świecie, mesjaszem urzędów, jeśli to wszystko zapisuje się w zeszycie w linię i wklepuje na pamięć, to później można nie być zadowolonym, jeśli nagle okaże się, że trzeba stanąć w pięcioosobowej kolejce.

Osoba, której rzeczywistość zaburzy świetlisty obraz urzędu, zaczyna głośno narzekać i wyzywać urząd od najgorszych. I jeśli nawet znajdzie gdzieś klamkę z masy perłowej, i tak uzna, że to pecefau.

I wtedy zrobi się jeszcze gorzej, bo pojawią się tacy w tej kolejce, którzy bardzo dobrze wyuczyli się na pamięć lekcji i zaczną tłumaczyć, że lepiej stać w swojej kolejce, choćby najdłuższej, niż w innym urzędzie (obcym i bez naszych tradycji) być obsłużonym bez kolejki, że nasze pecefau jest lepsze niż czyjaś masa perłowa, że powinniśmy się cieszyć, że w ogóle jakiś urzędnik zajmuje się naszymi sprawami, a jeśliby nawet się nie zajmował to i tak powinniśmy być dumni, że sterczymy bez sensu w urzędzie, w którym kiedyś przebywali Jan III Sobieski, Mikołaj Kopernik i Fryderyk Szopen. I najlepiej, żebyśmy oddali swoje życie w bohaterskim starciu z jakimś najeźdźcą, w ogóle zapominając o potrzebie załatwienia jakiejkolwiek urzędniczej sprawy. A jak komuś się nie podoba, to jest zdrajcą, masonem i pacyfistą.

Wszyscy petenci stojący między wybrzydzającymi eleganckimi panami, a cierpiętniczo-szczęśliwymi urzędowymi patriotami sztywnieją i zaczynają się obawiać, że oto przyszedł czas wyboru. Albo zdechła rybka, albo rozbite akwarium. Zaślepiająca nienawiść, albo zaślepiająca miłość.

I pewnie nie stałoby się nic złego, gdyby te dwa skrajne i zbyt gorące uczucia zastąpić czasem odrobiną pragmatyzmu: dostrzec to co dobre, skrytykować to co złe, stanąć w odpowiedniej kolejce, przepuścić staruszka (a nawet pomóc mu wypełnić formularz - każdy na tym zyska), wykopać cwaniaka (i samemu nim nie być - na dłuższą metę każdy na tym traci), mieć świadomość, że nie jest się niewolnikiem, ale również nie uważać się za boga, współpracować (ze świadomością, że interes osobisty jest częścią interesu wspólnego, co nie znaczy, że ten drugi jest ważniejszy od pierwszego). I wreszcie - machnąć ręką na Jana III, Mikołaja i Fryderyka. Oczywiście fajne z nich były chłopaki, ale to ma niewiele wspólnego z nami. Nie poprawi nam się, jeśli o nich zapomnimy, ale jeśli ciągle się będziemy na nich oglądać, na pewno ktoś się wciśnie przed nami do kolejki.

Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)