Incydent z pijanym żołnierzem. To wina szkolenia w wojsku?

- Wiele lat spędziłem na misjach wojskowych, gdzie obciążenie było znacznie większe i bardziej długotrwałe. I nie mieliśmy przypadku, żeby żołnierz się upił i strzelał w bazie albo do przypadkowych ludzi, ale wtedy inna była selekcja ludzi i jakość szkolenia - mówi WP płk rez. Piotr Lewandowski.

Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © PAP | Piotr Polak
Sylwester Ruszkiewicz

Nie milkną echa dramatycznych wydarzeń, do których doszło w Nowy Rok w Mielniku na Podlasiu, w pobliżu granicy z Białorusią. Pijany 24-letni żołnierz 3. Batalionu Strzelców Podhalańskich oddalił się samowolnie z obozowiska, zabierając ze sobą broń służbową i magazynki z amunicją. Na jednej z lokalnych dróg zatrzymał cywilny samochód. Autem podróżował ojciec z 13-letnią córką.

Mundurowy zaczął strzelać z karabinka Grot. Najpierw w powietrze, później kiedy z samochodu uciekła dziewczynka, w stronę auta, którym zaczął uciekać kierowca. Fotele na tylnym siedzeniu — na których chwilę wcześniej siedziała 13-latka — zostały kilkukrotnie przestrzelone.

24-letni żołnierz opróżnił niemal cały magazynek karabinu. Po incydencie mundurowy ukrył się w lesie, ale szybko został zatrzymany. W czwartek w prokuraturze usłyszał zarzuty usiłowania zabójstwa, gróźb karalnych oraz przekroczenia uprawnień. Z kolei w piątek Wojskowy Sąd Garnizonowy w Olsztynie przychylił się do wniosku prokuratury i zastosował trzymiesięczny areszt wobec żołnierza.

24-latek jest w służbie od kwietnia 2023 r. Na granicy pełnił służbę od grudnia. W dniu zdarzenia miał blisko dwa promile alkoholu w wydychanym powietrzu.

Jak wskazała prokuratura w komunikacie, żołnierz tłumaczył, że spożył alkohol w celu zredukowania stresu związanego z pełnieniem służby. Przyznał, że oddał strzały w powietrze, ale zaprzeczył, jakoby celowo strzelał w kierunku samochodu.

Okoliczności sprawy badają Żandarmeria Wojskowa i prokuratura. Służby będą wyjaśniać: jak w ogóle doszło do tego, że żołnierz miał przy sobie broń i amunicję, był pod wpływem alkoholu i samowolnie oddalił się z miejsca zgrupowania jednostki.

Pytany o to płk rez. Piotr Lewandowski mówi nam, że dostęp do broni jest oczywisty, bo w zgrupowaniu żołnierze mają ją przy sobie.

Jeden szczegół wywołuje wiele pytań

- Natomiast nie mają ze sobą amunicji, jeśli nie wykonują zadań, a ten żołnierz miał przy sobie pobrane trzy-cztery magazynki. Nie wiadomo, czy był po zadaniu czy przed zadaniem. W pierwszej kolejności więc trzeba wyjaśnić, jak to się stało, że wziął amunicję i zniknął z jednostki - mówi Wirtualnej Polsce płk rez. Piotr Lewandowski, weteran misji wojskowych w Afganistanie i Iraku i wykładowca w Centrum Szkolenia Wojsk Obrony Terytorialnej.

I jak dodaje, samo oddalenie żołnierza nie stanowi dla niego problemu, bo tam nie ma stałego miejsca dyslokacji.

- To jest wysunięta baza operacyjna. Łatwo więc z niej przejść do lasu. Pytanie, czy przed tym, jak się oddalił, pił alkohol sam czy z kimś. Służby muszą wyjaśnić, gdzie i jak długo spożywał trunek – mówi nam wojskowy.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zdaniem płk. rez. Piotra Lewandowskiego, tam, gdzie jest czynnik ludzki, nie da się uniknąć takiej sytuacji na 100 procent.

- Mówimy o tysiącach żołnierzy, więc zawsze ktoś przez sito może się "przepchnąć". A dodatkowo na granicy jest jeszcze jeden problem. Tam bardzo często nie są etatowe pododdziały. Tam się najpierw ludzi wysyła i dopiero wtedy formuje pododdział. Często dowódca niskiego szczebla nie zna swoich ludzi, dostaje tzw. randomowych żołnierzy – ujawnia wojskowy.

I jak nie wyklucza, mogło też zawinić szkolenie takiego żołnierza.

- Wiele lat spędziłem na misjach wojskowych, gdzie obciążenie było znacznie większe i bardziej długotrwałe. I nie mieliśmy przypadku, żeby żołnierz się upił i strzelał w bazie albo do przypadkowych ludzi. Ale wtedy inna była selekcja ludzi i jakość szkolenia – mówi Lewandowski.

I jak przypomina, obecnie wymogi dla żołnierzy zawodowych są inne, dla Wojsk Obrony Terytorialnej inne i dla dobrowolnej służby zasadniczej również inne.

- Wszystko po to, by jak najwięcej ludzi przeszło selekcję, a nasza armia była coraz liczniejsza. Ale jeżeli sito, przez które przepuszczamy kandydatów na żołnierzy, ma większe oczka, to mogą się zdarzyć takie przypadki jak ten z 1 stycznia. Coś za coś. Więcej ludzi, ale też większe ryzyko incydentów – ocenia rozmówca Wirtualnej Polski.

Według wojskowego, dlatego ważne jest, żeby zwracać uwagę na tzw. unitarkę. - Czyli szkolenie unitarne, które jest częścią szkolenia podstawowego. To czas między włożeniem munduru a złożeniem przysięgi. To okres, w którym żołnierz powinien funkcjonować pod obciążeniem psychofizycznym. To wtedy ocenia się jego przydatność do służby w wojsku – argumentuje płk rez. Piotr Lewandowski.

I jak zauważa, w ostatnim czasie, w polskim wojsku bardziej od nauki odporności na presję psychofizyczną ważniejsze jest: ilu żołnierzy będzie liczyć polska armia.

Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (102)