Imigranci szturmują wybrzeże Hiszpanii. Marzenie o Europie jest silniejsze od strachu
Patrząc z Afryki widać Gibraltar. Wielu imigrantom wydaje się, że spełnienie wszelkich marzeń jest na wyciągnięcie ręki. Dlatego podejmują ryzyko. Wielu płaci za to życiem. Mimo tego liczba śmiałków gwałtownie rośnie.
Nie jest łatwo znaleźć centrum dowodzenia Seguridad Maritima, hiszpańskiej straży wybrzeża. Przed miasteczkiem Tarifa, najdalej na południe wysuniętym punktem kontynentu europejskiego, trzeba zjechać w boczną drogę w stronę morza, zignorować informację o wjeździe na teren wojskowy. Wijąca się droga prowadzi na szczyt wzgórza, na którym stoi niepozorny, jednopiętrowy budynek z kręcącą się belką radaru na dachu.
Wieje tu tak bardzo, że trudno ustać na tarasie przed centrum dowodzenia wychodzącym na Cieśninę Gibraltarską. W spokojne dni dobrze stąd widać odległe o nieco ponad 10 km wybrzeże Maroka. Dzisiaj wieje wiatr ze wschodu, znad Morza Śródziemnego, który niesie ze sobą mgłę, z której wyłaniają się frachtowce powoli pokonujące jeden z najbardziej ruchliwych szlaków morskich na świecie.
Jose Maraver Romero sam kiedyś pływał na frachtowcach, ale teraz dowodzi centrum. W pokoju operacyjnym są dwa główne stanowiska. Jedno służy do zarządzania ruchem w Cieśninie Gibraltarskiej, a drugie do koordynacji i organizacji akcji ratunkowych. Na monitorach dokładnie widać kierunek wiatru, każdy z płynących statków, a nawet grzbiety wysokich fal na Atlantyku.
Obecnie głównym powodem akcji ratunkowych organizowanych przez Seguridad Maritima nie są wezwania o pomoc od marynarzy w potrzebie. Pracy ratownikom dostarczają przemytnicy ludzi wysyłający tysiące ludzi na niebezpieczne wody.
- W ubiegłym roku było tu ok. 7 tys. imigrantów, a w pierwszym półroczu tego roku już 10 tys. – mówi Romero. - Ludziom patrzącym na to miejsce wydaje się to takie proste i bliskie, ale tak wcale nie jest. Na przykład przy dzisiejszym wietrze nikt takiej przeprawy by nie przeżył. Przy spokojnym wietrze zachodnim to też jest niebezpieczne, a do tego jest ruch statków i silne prądy – tłumaczy.
Hiszpan wyjaśnia, że przemytnicy najczęściej wysyłają ludzi na morze w pontonach, w których tłoczy się kilkanaście osób. Niekiedy mają tyko wiosła. Na jednym z monitorów w centrum dowodzenia pokazuje odległy o kilka kilometrów od wybrzeża obszar Atlantyku, z którego szybkie, pomarańczowe łodzie Seguridad Maritima wyławiają najwięcej imigrantów.
Wielu ludzi w Cieśninie Gibraltarskiej ratują statki handlowe. Nikt nie wie jednak, ile małych pontonów jest niezauważenie taranowanych przez potężne jednostki. Nie wiadomo też, jak często imigranci giną zniesieni na otwarte morze. Ich ciała nigdy nie zostaną odnalezione.
- Często na łodzi jest przynajmniej jeden działający telefon komórkowy – tłumaczy Romero. – Przy obecnej technologii możemy szybko znaleźć źródło sygnału i zorganizować akcję ratunkową. Mamy szybkie łodzie i śmigłowce. To siły wystarczające. Wystarczające na tę chwilę – podkreśla Hiszpan.
Ważne jest tutaj stwierdzenie, że Hiszpanie na razie mają wystarczające środki. Po zamknięciu bałkańskiego i włoskiego szlaku migracyjnego, przemytnicy ludzi znowu uruchomili trasę zachodnią z wybrzeży Afryki do Hiszpanii. Stąd szybko rosnąca liczba ludzi, którzy próbują ją przebyć. Co więcej, do tradycyjnego w tym miejscu strumienia imigrantów z zachodniej części Afryki subsaharyjskiej ostatnio dołączyli też ludzie z Bliskiego Wschodu, a nawet z Bangladeszu. Nikt otwarcie tego nie powie, że Hiszpanie coraz częściej oskarżają Maroko o celowe przepuszczanie łodzi z imigrantami.
Syryjscy uchodźcy w Jordanii. Życie jest silniejsze od wojny
- Ta fala się nie skończy, bo chętnych jest coraz więcej – tłumaczy mi Albert Bitoden Yaka, pracownik fundacji Cepaim pomagającej imigrantom. Sam dobrze wie, o czym mówi, bo 20 lat temu przyjechał do Hiszpanii z Kamerunu. – Tu nie chodzi o pieniądze. Europa to sen. Marzenie na wyciągnięcie ręki. Ludzie widzą ją w telewizji i internecie. Oglądają reklamy i też chcą być wolni, bogaci i szczęśliwi – tłumaczy.
Charyzmatyczny, czarnoskóry Hiszpan z pasją opowiada o sile przyciągania Europy, która jest większa od strachu i wszelkich niebezpieczeństw.
- Wyobraź sobie kogoś po drugiej strony Cieśniny, który już widzi drugi brzeg – mówi Yaka. – On też chce normalnie żyć, pracować, podróżować, być wolny od prześladowań. Europa chwali się przed światem swoim bogactwem i wspaniałością, mówi o prawach człowieka, a potem tego odmawia? Tak to już nie działa. Granice i zakazy to świat sprzed stu lat. Udawanie, że globalizacja nie ma miejsca i można odgrodzić się od świata zewnętrznego to jak utrzymywanie, że Ziemia jest płaska – dodaje.
Yaka jest jednak pragmatykiem i wie, że nie wszyscy mogą znaleźć swoje miejsce na Starym Kontynencie. Dlatego chce rozpocząć nowy program edukacyjny w Kamerunie, z którego pochodzi. Chce tłumaczyć Afrykańczykom, że w Europie nic nie jest za darmo, nikt na nich nie czeka z otwartymi rękami, a po drodze czyhają na nich śmiertelne niebezpieczeństwa.
Jego przesłanie musi być silniejsze o słów przemytników obiecujących złote góry. Do tego Zachód powinien pomóc krajom biedniejszym na tyle, aby ich mieszkańcy mieli szanse na normalne, godne życie. W przeciwnym wypadku fala imigracji będzie jedynie narastać, a żadne bariery i niebezpieczeństwa nie powstrzymają ludzi zwabionych upiększonym, często nieprawdziwym obrazem rajskiej przyszłości.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl