PolskaIlu generałów zmieści się na szczycie polskiej

Ilu generałów zmieści się na szczycie polskiej

Decyzja o odrzuceniu 12 spośród 15 zaproponowanych przez szefa MON awansów generalskich jest nie tylko kolejną manifestacją polityczną Lecha Kaczyńskiego. Jest także wyrazem innej koncepcji armii. Źle to wróży przyszłości reformy w wojsku.

Ilu generałów zmieści się na szczycie polskiej
Źródło zdjęć: © PAP

19.05.2008 | aktual.: 19.05.2008 12:03

Szef resortu obrony Bogdan Klich może mówić, że z Lechem Kaczyńskim współpracuje mu się dobrze, nie zmienia to jednak faktu, że do prezydencko-rządowych konfliktów – choćby w sprawie polityki zagranicznej – doszedł kolejny. Prezydent ma swoją wizję reformy wojska i zamierza ją przeforsować. Jest zwierzchnikiem Sił Zbrojnych RP, więc ma do swojej wizji prawo, ale rażąca sprzeczność jego koncepcji z tym, co chciałoby zrobić MON, tworzy podziały w armii. W armii, która jest operacyjnie zaangażowana w kilku zapalnych punktach na świecie i która za dwa lata ma stać się zawodowa.

Tak jak prezydent ma prawo mieć wizję, tak samo ma prawo decydować, komu dać gwiazdki generalskie. Jednak bezprecedensowe odrzucenie 12 kandydatur aż prosi się o jakieś uzasadnienie. – Do tej pory minister go nie usłyszał – mówi „Przekrojowi” Robert Rochowicz, rzecznik Bogdana Klicha.

Brak wyjaśnień ze strony prezydenta rodzi naturalne podejrzenia, że jego decyzja miała podtekst polityczny, a nie merytoryczny. Z tych spekulacji trudno wyłonić jakiś spójny obraz, a ta niespójność jest niekorzystna dla Lecha Kaczyńskiego. Bo jeśli przeszkadzała mu sowiecka edukacja niektórych kandydatów, to skąd druga gwiazdka generalska dla Bogusława Samola, szefa Zarządu Planowania Rzeczowego, który zaczynał moskiewską Akademię Wojsk Pancernych jeszcze w czasach ZSRR? Jeśli uznał, że dla niektórych było za wcześnie na awans, to czemu za rządów Prawa i Sprawiedliwości nie miał podobnych obiekcji przy dość błyskawicznych awansach na generałów Romana Polki czy – tym bardziej – byłego szefa Służby Wywiadu Wojskowego Witolda Marczuka, który w ciągu dwóch lat awansował ze stopnia podporucznika rezerwy na generała brygady – i to będąc cywilem? Jeśli powodem tego błyskawicznego awansu był etat Marczuka, który wymagał wyższego stopnia wojskowego, to dlaczego prezydent zignorował fakt, że wszyscy kandydaci
zgłoszeni przez ministra Klicha spełniali ten wymóg? Jeśli prezydent nie mógł ścierpieć tego, że Klich podsuwa mu swoich „kolesiów”, to przecież do takiego epitetu świetnie pasuje Marczuk. A jeśli miał ministrowi za złe, że wśród kandydatów było tylko dwóch dowódców liniowych, to dlaczego znaleźli się oni w gronie odrzuconych? Prezydent wprawdzie jest prawnikiem, a nie wojskowym, ale jeśli te kandydatury „przegapił”, to fatalnie świadczy to o jego doradcach.

Jednym z „przegapionych” jest Dariusz Wroński. On sam nie komentuje zamieszania wokół swojej osoby, ale robi to generał broni Mieczysław Bieniek: – 25. Brygada Kawalerii Powietrznej to śmigłowce bojowe i ponad pięć tysięcy świetnie wyszkolonych żołnierzy – mówi „Przekrojowi”. – Wszystko w nieustającej gotowości bojowej na wypadek jakiejś wojny. A na czele, na etacie dla generała brygady – pułkownik! Nie wiem, dlaczego nie dostał awansu, przecież to świetny dowódca, pilot śmigłowców klasy mistrzowskiej, sprawdził się w Iraku. I jak to działa na innych oficerów? Oni teraz myślą, że po cholerę się starać, skoro i tak wszystko zależy od kaprysu polityków, a nie od osiągnięć.

Tygodnik „Wprost” wydobył skądś plotkę, że Wroński przepadł u prezydenta za mecz tenisowy z Donaldem Tuskiem. Premier dementował ją, mówiąc, że od 20 lat nie miał w rękach rakiety. Wrońskiego nikt o zdanie nie pytał. – Pułkownik jest świetnym pilotem – mówi Bieniek – ale tenisa nigdy nie uprawiał.

Atmosfera wokół wojska robi się paskudna nie tylko z powodu sporu o nominacje. Generał Bieniek mówi dosadnie, że armia straciła dziewictwo, gdy wobec polskich żołnierzy padł zarzut zbrodni wojennej w Nangar Khel. Pewnie jednak traciła je wcześniej, stopniowo, gdy zginął major Hieronim Kupczyk, pierwsza ofiara naszej obecności w Iraku, gdy wyszła na jaw afera bakszyszowa czy gdy żołnierze w Afganistanie odmówili wyjeżdżania na patrole w słabo opancerzonych humvee. I w takiej atmosferze minister Klich musi przeprowadzić reformę sił zbrojnych.

Za dwa lata armia ma być w stu procentach zawodowa. Ministerstwo zapewnia, że praca (głównie legislacyjna) wre i do końca roku cały pakiet ustaw i rozporządzeń będzie gotowy. Ale eksperci twierdzą, że realizacja tego projektu do 2010 roku jest ponad ludzkie siły. Były minister obrony Aleksander Szczygło, za którego czasów sztabowcy przygotowali projekt profesjonalizacji armii (dobry, co przyznaje także obecna ekipa MON), twierdzi, że na jego realizację potrzeba jeszcze co najmniej pięciu lat. Prezydent jest podobnego zdania, więc jeśli będą jakieś opóźnienia, ani opozycja, ani prezydent na pewno nie zostawią na MON suchej nitki. A cenzura generalskich kandyda-tur i jej wpływ na morale w wojsku jeszcze bardziej utrudni Klichowi zadanie. Tu różnica między nim a prezydentem jest szczególnie bolesna. Lech Kaczyński uważa, że 128 generałów wystarczy, minister zaś jest zdania, że jest ich za mało.

Docelowy model, do którego zmierza MON, realizując plan pozostawiony przez związanego z Lechem Kaczyńskim ministra Szczygłę, to 120 tysięcy zawodowych żołnierzy w służbie czynnej i 30 tysięcy w Narodowych Siłach Rezerwy. I tu już zaczynają się schody. Dwaj pragnący zachować anonimowość wysocy rangą oficerowie są sceptycznie nastawieni do tego pomysłu. Pierwszy uważa, że budżet udźwignie 120‑tysięczną armię, ale na pewno bez rezerwy, drugi nie wierzy nawet w to, utrzy-mując, że stać nas zaledwie na 20 tysięcy zawodowych- żołnierzy i przyzwoite uzbro-jenie dla tej wielkości sił zbrojnych. Ministerstwo wyklucza jednak taką opcję, bo tak nieliczna armia uniemożliwiłaby Polsce realizację zobowiązań sojuszniczych. Bez względu na to, jaki ostatecznie kształt przybierze reforma, nie wiadomo, ani ile będzie kosztować, ani skąd wziąć na nią pieniądze. Z niedawnego spotkania ministra obrony z premierem wynika tylko, że obaj zgadzają się, że „oszczędności w resorcie należy szukać poza wojskiem”. Cokolwiek by miało to
znaczyć.

Teoretycznie reformę mogą nam przynajmniej częściowo zafundować Amerykanie – o ile zgodzą się na układ: tarcza antyrakietowa w zamian za poważną modernizację. Coraz mniej jednak wskazuje na to, że tak się stanie. Na pytanie, czy minister Klich dopuszcza zgodę Polski na tarczę bez gwarancji solidnej pomocy ze Stanów Zjednoczonych, jego rzecznik Robert Rochowicz odpowiedział, że „premier Tusk wyraźnie wykluczył takie rozwiązanie”. MON nie ma w tej sprawie nic do dodania. Jeśli nic do dodania nie będzie miało także państwo, które na obronność wydaje niecałe dwa procent swojego budżetu, to albo będziemy mieć zreformowaną armię z niezreformowanym uzbrojeniem, albo nawet tego nie.

Rafał Kostrzyński

Prezydent ma prawo decydować o awansach. Ale odrzucenie 12 kandydatów aż prosi się o jakieś uzasadnienie

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)