Ile kosztuje miejsce na liście?
Przed wyborami partyjne komitety wyborcze
wyciągają pieniądze od kandydatów na radnych. Nawet do 20 tys. zł.
- pisze gazeta "Metro". Musimy mieć za co zrobić kampanię -
mówią politycy
Partie chyba pierwszy raz nie ukrywają, że na tegoroczne wybory przygotowały specjalne cenniki:_ Nic dziwnego, że partie żądają od kandydatów pieniędzy. Tak gromadzą środki na kampanię_ - wyłuszcza dr Wojciech Cwalina, specjalista od marketingu politycznego.
I tak: Platforma Obywatelska ustaliła, że w dużych miastach, takich jak Warszawa, za pierwszą pozycję na liście trzeba było zapłacić 7 tys. zł, za dwa dalsze po 5 tys. zł. Ci, którzy kandydują do sejmiku wojewódzkiego, odpowiednio 12 tys. zł i 10 tys. zł. W mniejszych miastach, jak np. w Koszalinie, to 3 tys. zł za pierwsze miejsce i o tysiąc złotych mniej za kolejne.
Trochę mniej żąda od kandydatów Prawo i Sprawiedliwość. Tu za pierwsze miejsce do rady miasta, niezależnie od jego wielkości, na kampanię trzeba było przeznaczyć obowiązkowo 5 tys. zł. Kolejne miejsca to odpowiednio o tysiąc złotych mniej. Jeśli ktoś myślał o sejmiku wojewódzkim, to musiał wydać 10 tys. zł. To i tak nieimponująca kwota, jak za takie miejsce- przyznaje jeden z rzeszowskich działaczy PiS.
Faktycznie. Jego konkurenci z Samoobrony w większych miastach, aby mieć dobre miejsce na liście do sejmiku na fundusz wyborczy, przeznaczyli po blisko 20 tys. zł. Do rad miasta czy powiatu po maksymalnie 7 tys. zł.
Lżej mają kandydaci startujący z list Centrolewicy, bo oni wpłacali po 3-4 tys. zł, by zostać radnym miasta lub powiatu. Tylko 3 tys. zł więcej trzeba było mieć, by zostać kandydatem do sejmiku wojewódzkiego.
Najmniej dawali działacze LPR. Maksymalnie 2 tys. zł, a kolejne miejsca nawet tylko po 100 zł. (PAP)