Ikoniczny Zełenski w Kongresie. Jak Wałęsa w 1989 roku [OPINIA]
Wizyta Wołodymyra Zełenskiego w Waszyngtonie przypomniała światu o wojnie w Ukrainie. I pokazała, że USA są gotowe na długi konflikt – a także, że będą Ukrainie pomagać do końca.
15 listopada 1989 r. Lech Wałęsa swoje wystąpienie w Kongresie zaczął od słów "My, naród". Tamte słowa stały się symbolem zjawiska, które Samuel Huntington nazwał "trzecią falą demokratyzacji" – przemian politycznych w Ameryce Południowej, Azji, oraz Europie Środkowo-Wschodniej pod koniec XX wieku.
Teraz Wołodymyr Zełenski wystąpił przed amerykańskim parlamentem - podkreślając, że "wbrew wszelkim ponurym scenariuszom, Ukraina nie upadła - Ukraina żyje". Jego przemówienie stało się ikonicznym natychmiast po tym, jak skończył je wygłaszać – tak jak ikoniczna jest jego prezydentura i sposób, w jaki sprawuje swoją funkcję w obliczu rosyjskiej agresji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zełenski to nie tylko prezydent
Ukraiński przywódca pełni dziś w polityce międzynarodowej taką samą rolę, jaką odgrywał Wałęsa trzy dekady temu. Nie jest tylko prezydentem. Jest też symbolem walki z tyranią, dowodem, że narody w imię wolności są gotowe do najdalej idących poświęceń.
Stany Zjednoczone – tak przywiązane do pryncypiów demokratycznych, i tak czułe na wszelkiego rodzaju obrazki pasujące do ich ideałów – nie mogły przejść obok tego obojętnie. Dlatego też słowa Zełenskiego, zapewniającego kongresmenów o tym, że "w przyszłym roku zobaczymy punkt zwrotny", wydają się bardzo prawdopodobne.
Patrioty jak opery
Zełenski w Waszyngtonie zademonstrował wszystkie te cechy, które po 24 lutego pozwoliły mu zdobyć sympatię całego świata. Podobnie jak na łączeniach internetowych był spontaniczny, pełen energii, zarażający wszystkich dookoła swoim optymizmem – ale jednocześnie bezkompromisowy w swoich działaniach i oczekiwaniach.
Akurat w amerykańskich politykach znalazł wdzięcznych partnerów. Widać wyraźnie, że w ich oczach ukraiński prezydent jest "ich człowiekiem" – w tym sensie, że uosabia wszystkie te cechy, które oni chcą widzieć u przywódców innych państw. Pod tym względem wizyta Zełenskiego była sukcesem – i wiadomo było, że nim będzie już w chwili, gdy wysiadał z samolotu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zełenski na pewno się tego spodziewał, ale też pilnował, żeby jego podróż nie służyła tylko i wyłącznie robieniu zdjęć. Z Waszyngtonu wraca z konkretami. Joe Biden obiecał mu nowy pakiet pomocy o wartości 1,85 mld dolarów. Obejmuje m.in. dostawy zestawów Patriot, w dodatku w najnowszej, najbardziej skutecznej konfiguracji.
Niemożliwe staje się możliwe
To bardzo ważne dla Ukraińców z dwóch powodów. Po pierwsze, bo to najskuteczniejsze systemy obrony powietrznej i przeciwrakietowej – w chwili, gdy Rosjanie konsekwentnie obracają w proch i w pył ukraińską infrastrukturę krytyczną, tego typu broń jest im niezbędnie potrzebna.
Po drugie, bo Patrioty to też sygnał, że Amerykanie są naprawdę zdeterminowani do tego, żeby pomóc Kijowowi obronić własną niezależność. Do niedawna wydawało się, że tego typu zaawansowana broń jest dla Ukraińców niedostępna. Nagle niemożliwe stało się możliwe. To znakomicie podnosi zdolności obronne Ukrainy, ale też pokazuje, że USA są bardzo mocno zdeterminowane w tym, by pomóc temu państwu.
Akurat Waszyngton ma w pełni świadomość skuteczności swojego sprzętu wojskowego i bardzo skrupulatnie pilnuje, w czyje ręce on trafia. W Polsce przekonaliśmy się o tym już wiele razy przy różnego rodzaju dyskusjach o tym, czy trafią do nas F-16, F-35 czy Patrioty. Skoro teraz te systemy obrony przeciwlotniczej zostaną rozmieszczone nad Dnieprem, to trudno o bardziej dobitny sygnał amerykańskich intencji.
Przez analogię. W XIX w. miasta mające ambicje bycia częścią cywilizacji zachodniej rozpoznawało się po tym, że była w nich opera – świetnie o tym pisał Matthieu Wagner w książce "Opera i geopolityka". Dziś państwa mające ambicje bycia częścią demokratycznego świata rozpoznaje się po tym, czy są w nich rozlokowane systemy Patriot. Teraz Ukraina w bardzo widoczny sposób dołącza do tego demokratycznego klubu.
Fala sympatii dla Ukrainy
Wizyta Zełenskiego w USA miała jeszcze jedną ważną – chyba nawet najważniejszą – funkcję: przypomina o wojnie na Ukrainie. Brzmi to może trywialnie, ale to tak naprawdę kluczowe. Putin bowiem zmienił strategię. Nie jest w stanie pokonać Ukrainy, podbić jej, więc postanowił ją zamęczyć. Temu służą te masowe uderzenia w infrastrukturę krytyczną. Temu też służy maksymalne rozwlekanie tego konfliktu – on liczy, że Zachód się nim "znudzi", zmęczy, w końcu przestanie wspierać Ukraińców, a wtedy oni mu sami wpadną do kapelusza jak przejrzałe jabłko.
Dlatego dziś najważniejszym zadaniem władz ukraińskich jest pilnować, żeby Zachód o tej wojnie nie zapomniał. Pod tym względem wizyta Zełenskiego w Waszyngtonie świetnie spełniła swoją rolę. Mówił o niej cały świat, znalazła się ona na czołówkach serwisów informacyjnych najważniejszych mediów. W dodatku wszędzie doniesienia o niej podawano w ciepłym, pełnym empatii tonie.
Przez Zachód przetoczyła się kolejna fala sympatii dla Ukrainy. W takiej sytuacji o wojnie nikt nie jest w stanie zapomnieć, żaden polityk nie zaryzykuje wezwania do jak najszybszego zakończenia tego konfliktu, nie będzie mówił o konieczności "dogadania się" z Putinem. To dla Kijowa największa korzyść z wyprawy Zełenskiego za ocean, cenniejsza nawet niż Patrioty.
Oczywiście, dla Ukraińców najważniejsze jest, żeby o wojnie na ich terenie nie "zapomnieli" Amerykanie – dlatego też to Waszyngton stał się celem pierwszej zagranicznej wizyty Zełenskiego po 24 lutego. To, że został on tam tak ciepło przyjęty, że Kongres nagrodził go owacją na stojąco, jest bardzo silnym sygnałem.
USA z Ukrainą do końca
Wbrew pozorom zaangażowanie Ameryki po stronie Ukrainy nie jest takie oczywiste. Po stronie Republikanów, którzy w styczniu przejmą kontrolę nad niższą izbą Kongresu, coraz częściej podważa się sens angażowania się w tę wojnę. Słychać po stronie konserwatystów głosy, aby zastanowić się, czy na pewno pieniądze amerykańskich podatników należy wydawać na pomoc dla Ukrainy. W tym duchu na Twitterze pisze choćby syn Donalda Trumpa. Tego typu wątpliwości mogły w każdej chwili stać się bardziej popularne wśród amerykańskich polityków. Po tej wizycie będzie o to dużo trudniej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wiadomo, że dziś dla USA najważniejsza jest rywalizacja z Chinami – to jest wyzwanie numer jeden, pod którym podpisują się politycy i Partii Demokratycznej, i Republikanów. Natomiast nie ma już tej jedności, jeśli chodzi o metody radzenia sobie z Państwem Środka. Po stronie republikańskiej słychać głosy, że zaangażowanie na Ukrainie to tylko rozpraszanie niepotrzebne uwagi. Joe Biden od początku tego konfliktu wychodził jednak z założenia, że jest inaczej. On wyraźnie jest przywiązany do własnej definicji współczesnego świata, który postrzega jako miejsce bitwy między państwami demokratycznymi i autokratycznymi. Wizyta Zełenskiego była bardzo silnym sygnałem, że tej optyki nie zmienił.
Dlatego właśnie waszyngtońska wyprawa ukraińskiego prezydenta była tak ważna. Bo ta wojna, której jesteśmy świadkami za naszą wschodnią granicą, potrwa jeszcze długo. Ale teraz widać wyraźnie, że USA są przygotowane na długą rozgrywkę – i będą z Ukrainą w niej do końca. To zdecydowanie podnosi szansę Kijowa na końcowy sukces.
Dla Wirtualnej Polski Agaton Koziński