"Idzie kryzys": Prof. Orłowski: "Inflacja będzie rosła, bo rząd nie robi nic, by ją zwalczyć". Czas zaciskać zęby
- Myślę, że w pierwszym kwartale przyszłego roku inflacja dość znacznie przekroczy 20 proc. Cały czas widać, że nie mamy w Polsce polityki walki z inflacją. Rząd nie robi nic, by ją zwalczyć, jedynie sprawia, że przez chwilkę będzie mniej bolała - mówi prof. Witold Orłowski w czwartym odcinku podcastu "Idzie kryzys". Ekonomista wyjaśnia, dlaczego prognozy prezesa Narodowego Banku Polskiego się nie sprawdzają. Ekspert nie ma wątpliwości, że w Polsce zaczął się czas zaciskania zębów.
05.11.2022 12:31
Autor podcastu Patryk Michalski w rozmowie z ekspertami szuka odpowiedzi na pytania związane z nadciągającym kryzysem. To zagadnienia, które nurtują nas wszystkich. Jak długo inflacja będzie rosła? Dlaczego przedstawiciele rządu udają, że nie mają wpływu na inflację? Czy opozycja przesadza, kiedy ostrzega, że Polsce grozi grecki scenariusz? W czwartym odcinku podcastu "Idzie kryzys" gościem jest prof. Witold Orłowski, ekonomista z Akademii Finansów i Biznesu Vistula.
Powszechne poczucie kryzysu
Kryzys to nie jest kategoria ekonomiczna. Choć nie ma definicji, ludzie doskonale wiedzą, kiedy się zaczyna. - To jest zjawisko psychologiczne, moment, w którym większość z nas czuje, że jest kryzys. Nawet, jeśli czynniki ekonomiczne tego nie pokazują. W Polsce odczucie, że kryzys zbliża się wielkimi krokami, jest dość powszechne – mówi prof. Witold Orłowski.
- Co prawda mamy w Polsce szereg niepokojących wskaźników gospodarczych – przede wszystkim inflację – to z drugiej strony, wyniki wzrostu produkcji wyglądają całkiem dobrze. Mamy też, prezesa NBP, który uważa, że tylko wariaci uważają, że jest jakiś kryzys. Myślę, że to jednak ludzie mają rację. Ekspert przewiduje, że tendencja ciągłego wzrostu cen będzie utrzymywała się w najbliższych miesiącach.
- Widać, że nie mamy w Polsce polityki walki z inflacją. Rząd nie robi nic, by ją zwalczyć. Rządzący robią tylko takie ruchy, żeby ją powstrzymać, żeby przez chwilkę mniej bolała. Służą temu tarcze inflacyjne, które obniżają np. podatki na paliwa, ale wszyscy wiedzą, że w końcu trzeba będzie z nich zrezygnować – wyjaśnia. Już pojawiają się sygnały, że może stać się to na początku przyszłego roku – wprost przyznał to szef Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys w TVN24.
Niepokojące prognozy
Prof. Orłowski podkreśla, że jeśli rząd rzeczywiście zdecyduje się na wycofanie tarcz, skok inflacji może być znaczący. – Przewidywanie dokładnej wartości ma bardzo wiele niewiadomych. Zakładając, że nic nadzwyczajnego się nie stanie, nie będzie przyspieszonego wzrostu cen gazu, ropy i innych surowców energetycznych na świecie, to myślę, że do końca roku będziemy mieli około 20 proc. inflacji, a w pierwszym kwartale wzrośnie ona do 22-24 proc. To są jakieś bajki, że jesteśmy na płaskowyżu i inflacja zaraz zacznie spadać.
Ekonomista zwraca uwagę, że w Polsce głównym problemem jest spirala inflacyjna. - Rosną ceny, więc w związku z tym rosną płace, starając się dogonić ceny. W ślad za tym rosną ceny usług, a to powoduje wzrost cen. To zjawisko przy braku przeciwdziałania ze strony rządu oraz Narodowego Banku Polskiego, rozkręcało się od ponad, a w mniej widocznej formie od kilku lat. Dlatego nie miałem wątpliwości, że inflacja będzie rosnąć. I cały czas uważam, że w najbliższych miesiącach nadal będzie przyspieszać.
Ekspert odniósł się również do narracji polityków PiS, którzy często przekonują, że za inflację odpowiadają czynniki zewnętrze i rosyjska inwazja na Ukrainę. Z tego powodu wzrost cen nazywają "putinflacją". – To prawda, ale tylko częściowa. Nawet, jeśli nastąpiłoby uspokojenie sytuacji w Ukrainie, ta maszyna inflacyjna już jest napędzona. Czynniki zewnętrzne oczywiście mają wpływ na wzrost cen, ale nie są jedynym czynnikiem, które na to wpływają. Słowa o tym, że rząd nie ma większego wpływu na to, co się dzieje, wprowadzają w błąd.
Odwrotny efekt Glapińskiego
Prof. Witold Orłowski wyjaśnia też, dlaczego prognozy prezesa Narodowego Banku Polskiego prof. Adama Glapińskiego okazują się nietrafne. - Mówimy jednak o profesorze ekonomii, któremu nikt nie zarzuca braku wiedzy. W walce z inflacją niesłychane znaczenie mają dwa czynniki: oczekiwania inflacyjne, czyli jakiej inflacji wszyscy spodziewamy się w przyszłości i po drugie, jakie jest zaufanie do instytucji państwa, które mogą walczyć z inflacją. Zadaniem władz, zwłaszcza banku centralnego, jest przekonać nas wiarygodnymi działaniami, że inflacja nie będzie rosła.
- Jak się przez pół roku mówi, że od następnego miesiąca inflacja będzie spadać, a ludzie widzą, że ona rośnie, to przestają wierzyć. Myślę, że prezes Glapiński próbował wpłynąć na oczekiwania inflacyjne bardzo optymistycznym podejściem, ale zapomniał, że aby komunikat się przebił, ludzie muszą mieć bardzo duże zaufanie do banku centralnego. To jest jego odpowiedzialność, jaki jest ten poziom. Najwyraźniej nie jest on za wysoki, a komunikacja jest błędna, bo ludzie przestali wierzyć, a widzę, że nawet robią sobie całkiem sporo żartów z tego co mówi.
Brak wiarygodności prezesa NBP jest poważnym problemem. – Im mniej wiarygodny jest bank centralny, tym trudniej jest zwalczyć inflację. Mówiąc krótko, wiem, o co chodziło prof. Glapińskiemu, cel był słuszny, ale efekt odwrotny. Zamiast wystudzić oczekiwania inflacyjne, obniżył zaufanie do działania banku centralnego, jego profesjonalizmu i zdolności do kontrolowania inflacji. Ekspert zwraca uwagę, że to właśnie NBP ma niezbędne narzędzia, by walczyć z inflacją. To m.in. podwyżka stóp procentowych. - Najlepiej, kiedy NBP nie musi podwyższać stóp procentowych, ale komunikuje, że jak inflacja będzie rosła, to tak podniesie stopy, że wymusi jej spadek. Taka strategia może działać tylko, jeśli bank centralny i jego opinie są wiarygodne.
Ekonomistę niepokoi również spór w Radzie Polityki Pieniężnej, która odpowiada za podwyżkę stóp procentowych. Większość w niej mają osoby wskazane przez Prawo i Sprawiedliwość, w mniejszości są eksperci wskazani przez opozycję, którzy domagają się bardziej zdecydowanych działań. – W Radzie nie mają prawa zasiadać politycy. Niestety, mamy taką sytuację, że większość z nas podejrzewa, że Rada Polityki Pieniężnej zamieniła się w ciało polityczne. Dyskusja, jakie powinny być stopy procentowe, schodzi na drugi plan. Zastanawiamy się, czy mamy tam w ogóle do czynienia z merytoryczną dyskusją, czy mamy wybrane przez większość sejmową osoby, które będą zawsze głosowały tak, jak chcą rządzący.
- Nie twierdzę, że tak zawsze musi być, ale takie jest powszechne odczucie i to jest rujnujące dla prestiżu banku centralnego. Główny problem nie polega na tym, czy stopy procentowe powinny zostać podniesione czy nie, ale czy możemy mieć zaufanie do takiej Rady Polityki Pieniężnej, w której większość nie wydaje się kierować przesłankami ekonomicznymi, ale politycznymi. To jest dramat - dodaje.
Scenariusz grecki i Czesi w Polsce
Profesor uważa też, że choć Polsce w tej chwili nie grozi tak dramatyczny kryzys finansowy jak w Grecji, to jednak podążamy w tym niebezpiecznym kierunku. - Tu chodzi o rozjeżdżanie się finansów i racjonalnej polityki gospodarczej. Greccy politycy wiedzieli, że robią rzeczy samobójcze z punktu widzenia polityki gospodarczej, ale najważniejsze było wygranie wyborów. Mieliśmy tam przez 20 lat polityków, którzy uznali, że najważniejsze jest kupowanie głosów. To właśnie nazwałem scenariuszem greckim. - Polsce takie załamanie jak Grecji jeszcze nie grozi, ale jeśli to potrwa 10-15 lat, jeśli wszystkie partie w Polsce będą zajmowały się kupowaniem głosów, to prędzej czy później doszlibyśmy do Grecji.
- Nie jesteśmy w stanie zatrzymać naszych polityków. Bardzo się obawiam, co będą robili w ciągu przedwyborczego roku. Nie bądźmy idiotami, patrzmy na to i zastanawiajmy się nad konsekwencjami. Patrzmy, w jaki sposób Polskę długofalowo zawrócić z tej greckiej ścieżki. Nie mówię tego w sensie, by wymienić jedną partię na inną. Bo powtarzam, że grecki scenariusz polegał na tym, że partie prześcigały się w populizmie i rozdawaniu pieniędzy. Musimy Polskę zawrócić z tej ścieżki. A teraz trzeba zacisnąć zęby i patrzyć, co się dzieje, bo na krótką metę nie jesteśmy w stanie zatrzymać polityków przed popełnianiem największych gospodarczych głupstw - podkreśla.
Profesor przyznał, że usłyszał ostatnio, że za kryzys w Polsce odpowiadają krytyczne wobec rządu media, bo to one ostrzegają przed skutkami inflacji. Odniósł się też do materiałów TVP, które, by przekonać widzów, że sytuacja w naszym kraju nie jest taka zła, pokazują Czechów, którzy przyjeżdżają do Polski na zakupy. Orłowski wyjaśnia, że Czesi przyjeżdżają do nas nie dlatego, że w Polsce sytuacja jest tak dobra, tylko ze względu na słabość naszej waluty.
- Czechy mają własną walutę, znacznie mocniejszą, mają też mocniejsze fundamenty gospodarcze niż Polska, a ich korona trzyma się znacznie lepiej od złotego. Prawda nie polega na tym, że Czechom jest tak źle, że przyjeżdżają do Polski na zakupy. Ponieważ korona jest znacznie mocniejsza od złotego, dla Czechów jest w Polsce tanio. Opłaca im się więc robić u nas zakupy. Szwajcarom też opłaca się kupować w Polsce. Potrzeba wielkiej gimnastyki intelektualnej, żeby dojść do tego, że to oznacza, że w Szwajcarii jest taka bieda, że przyjeżdżają do nas na zakupy – wyjaśnia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także
Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski