Kiedy wybija godzina zero. Tej nocy ratownicy medyczni nie mogą zmrużyć oka
- Idąc zawsze na nockę mamy nadzieję, że tych wyjazdów będzie mało. Że uda się złapać choć trochę snu. Sylwester jest jedynym takim momentem, kiedy wiemy, że nie zmrużymy oka - mówi Wirtualnej Polsce Wojtek, ratownik medyczny. Tej nocy telefony w pogotowiu dzwonią bez przerwy. A wezwania bywają drastyczne.
31 grudnia, godzina 19. Na stacji pogotowia ratunkowego rozpoczyna się właśnie dwunastogodzinny dyżur. Zakończy się już w Nowy Rok, najwcześniej o 7 rano. To dla ratowników najbardziej intensywna noc w roku.
Wojtek jeździ w karetce pogotowia. Wezwania przychodzą w takim tempie, że przyjeżdżając na miejsce z własnego auta przesiada się od razu do karetki. Przebiera się. Karetka jest gotowa do odjazdu.
Dyspozytor odbiera zgłoszenie. Ma teraz tylko minutę, by znaleźć wolną karetkę, której zleci wyjazd. Ratownicy - od jednej do dwóch minut na jego potwierdzenie.
A to dopiero początek dyżuru. Prawdziwy nawał wezwań zaczyna się tuż przed godziną zero.
Fajerwerki nie urywają kończyn…
Marek pracuje w pogotowiu 11 lat. Pytam go, czy faktycznie historie o urwanych kończynach po złym obchodzeniu się z petardą są prawdziwe. - Skądże. Zazwyczaj kończy się na poparzeniach - mówi. I dodaje, że w ekstremalnych przypadkach stracić można palce.
- Pamiętam, jak młodemu chłopakowi wybuchła petarda w ręce. Pozbył się wtedy kciuka. Był pod wpływem, nie zauważył, że petardę już odpalił. W zaciśniętej dłoni mu wybuchła. Poza tym miał też oczywiście poparzenia drugiego i trzeciego stopnia - opowiada ratownik medyczny.
- Pięć lat temu był taki śmiałek, który chcąc się popisać włożył sobie petardę w buzię. Taką rakietę. Głowę podniósł do góry, kijek wsadził w zęby, knot podpalił. Gazy wylotowe prosto w twarz mu buchały, dostał poparzenia twarzy drugiego i trzeciego stopnia, miał też uraz oczu. To i tak szczęście w nieszczęściu - dodaje.
Wojtek też na jednym z sylwestrowych dyżurów dostał wezwanie do wypadku spowodowanego wybuchem petardy. - To był młody chłopak, dwudziestoparoletni. Petarda urwała mu trzy palce dłoni. Mówił, że zapomniał rzucić. Trzymał ją za długo i wybuchła mu w ręku. Chciał popisać się przed dziewczyną. Pamiętam, że nawet bardzo nie cierpiał. Martwił się tylko, żebyśmy nie zapisali w dokumentacji, że to od petardy. Na pytanie, dlaczego, odpowiedział, że go w pracy zwolnią. Okazało się, że chłopak był saperem w wojsku - opowiada ratownik.
…ale kończyny można uciąć maczetą
- Ale muszą zdarzać się też przypadki, w których jednak te kończyny ludzie tracą. Jest alkohol, puszczają emocje, dzieją się różne rzeczy. Proszę powiedzieć mi o jakimś ekstremalnym wezwaniu - naciskam Marka.
- Kiedyś w Wólce Kosowskiej w Nowy Rok doszło do sprzeczki między dwoma panami. To byli obywatele Chin albo Wietnamu, już nie pamiętam. Jeden z nich dowiedział się, że jego kobieta zdradza go z tym drugim. Poucinał mu wszystkie kończyny - górne i dolne - maczetą - wyznaje. Nie mówi o tym przypadku nic więcej.
Dodaje, że ogólnie kłótni i bijatyk jest tej nocy wiele. - Tu zazwyczaj mamy do czynienia z urazami twarzy, nosa, czy też powybijanymi zębami - wyznaje.
- I są też wypadki samochodowe - naprowadzam.
- Tak. Raz ojciec i syn wracali z imprezy sylwestrowej. Uderzyli samochodem w drzewo. Ojciec zmarł w szpitalu, syn skończył z dużymi obrażeniami. Usłyszał zarzuty nieumyślnego spowodowania śmierci. Chciał przerzucić winę na ojca. Na człowieka, który nie żyje, więc mu nic nie grozi. Ale nie udało się. Za dużo było świadków, no i śladów krwi - wyjaśnia.
- Są też strzelaniny. Konwojent i konwojentka przewozili pieniądze z banku w Wólce Kosowskiej. Nagle ktoś wyszedł z tłumu i strzelił mężczyźnie w brzuch i kobiecie w bark. Strzelający zabrał pieniądze i uciekł. Po kilku miesiącach okazało się, że oni specjalnie dali się postrzelić. Współpracowali z tymi bandziorami. Powiedzieli im, ile pieniędzy będą mieć, kiedy i gdzie będą szli - opowiada ratownik medyczny.
Po barierce między balkonami
Alkohol sprawia, że ludzie stają się odważniejsi. Chcą się popisać. A taka brawura skończyć się może tragedią.
- Chłopak chciał się popisać chodząc po barierce na balkonie. Chyba miał pokazać, że umie przejść między jednym balkonem a drugim. To było czwarte piętro. Człowiek wypadł z balkonu i dostał urazu rdzenia kręgowego - porażenia czterokończynowego. Wylądował na neurologii. Nie wiem jak potoczyły się jego losy - podejrzewam, że kiepsko - wyznaje.
- Częste są też upadki ze schodów, wtedy dochodzi do złamań kończyn górnych i dolnych. I urazów głowy. Raz mieliśmy przypadek, że człowiek schodził ze schodów pod wpływem, potknął się i złamał oba przedramiona, nos i miał ranę ciętą głowy - dodaje.
Nie chcą wchodzić w Nowy Rok
Marek schodzi na temat samobójstw. Mówi, że w okresie sylwestrowo-noworocznym jest ich „przesilenie”. - Ludzie się wieszają. To zazwyczaj mężczyźni między 40 a 60 rokiem życia - wyznaje.
- W Konstancinie jest taki przepust wodny przy starej papierni. Tam jest mostek. Na tym mostku w sylwestrową noc powiesił się raz mężczyzna. Rano ktoś wracając z imprezy zauważył, że ktoś dynda na sznurze - opowiada.
- Przypominam też sobie historię pana sprzed kilku lat. Posypało mu się w życiu. Napisał żonie smsa, że idzie się powiesić - wypił pół litra wódki i ruszył do lasu. Rano znaleziono go wiszącego na drzewie. Leśniczy go znalazł na obchodzie - dodaje.
Abrakadabra
Ratownicy zgodnie wyznają, że zdarzają się też ekstremalnie głupie wezwania, bo alkohol utrudnia ocenę sytuacji. A liczba karetek i zespołów ratownictwa jest ograniczona.
- To był mój pierwszy sylwester w pogotowiu. Dostaliśmy wezwanie do pchnięcia nożem w brzuch. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, wzywający nie chcieli nas wpuścić do domu. Mówili: panowie, jedźcie już, nic się nie stało. Tłumaczyliśmy im: wezwanie brzmi poważnie, pchnięcie nożem w brzuch, chcielibyśmy zobaczyć tego pacjenta. Poczekaliśmy chwilę na policję i weszliśmy z dwoma patrolami do środka.
- Okazało się, że impreza była już dobrze zakrapiana. To byli ludzie koło pięćdziesiątki, zaprawieni w bojach. Dwóch panów, głównych bohaterów zdarzenia, poznało się na ulicy i jeden drugiego zabrał do siebie. W mieszkaniu pokłócili się o kobietę, doszło do przepychanki. Jeden z panów wylądował na stole. Mężczyzna, który go popchnął myślał, że ten nadział się na nóż, bo na stole pojawiła się duża czerwona plama. Zadzwonił na pogotowie. A to był rozlany barszcz czerwony - mówi Wojtek.
- Miałem taki przypadek, kiedy kobieta około 30-letnia po alkoholu chciała przejść przez szklane drzwi. Zamknięte drzwi. Udało jej się to z takim skutkiem, że po drugiej ich stronie wylądowała z ranami ciętymi twarzy i przedramion - wyznaje Marek.
Butelka od szampana rozcina stopę
Nie lepiej jest na sylwestrach miejskich. Mariusz dwa razy zabezpieczał taką imprezę na placu Konstytucji w Warszawie. - Uczestnicy tej zabawy nie są wpuszczani z fajerwerkami i butelkami. Taka jest teoria. W praktyce zawsze ktoś coś gdzieś przemyci. I przychodzi ta 12 godzina, ludzie się cieszą, piją szampana i rzucają butelki pod nogi. Wtedy inni ludzie w to wchodzą i dochodzi do ran ciętych. To są poważne uszkodzenia ciała. But się rozcina i rana jest głęboka - opowiada Mariusz.
Ratownicy zgodnie przyznają, że dyżurów sylwestrowych starają się unikajć. - Dla nas to też jest niebezpieczne - podsumowują.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl