Bez postępowania ws. ataku na ratownika medycznego. "Brak znamion czynu zabronionego"
Wojciech Skotnicki został zaatakowany podczas ratowania życia pacjenta. Agresywny mężczyzna próbował wtargnąć do karetki. - Usłyszałem : "ja cię zaj...ę, nauczę cię jeździć” - mówi WP pan Wojtek. Sprawa trafiła do prokuratury, która umorzyła dochodzenie. Powód: brak znamion czynu zabronionego.
Wojciech Skotnicki jest ratownikiem medycznym od 7 lat, jeździ w karetce. Jak mówi, to nie pierwszy raz, kiedy został zaatakowany podczas dyżuru. Nie pierwszy raz też zgłosił organom ścigania sprawę kierowania gróźb karalnych w jego stronę.
Tydzień temu po raz pierwszy prokuratura postanowiła umorzyć dochodzenie w jego sprawie.
- Pod koniec sierpnia w Szczecinie dostaliśmy niepokojące wezwanie do nieprzytomnego pacjenta, jechaliśmy na sygnale. Po ustabilizowaniu jego stanu uznaliśmy, że w drodze do szpitala użycie sygnałów nie będzie potrzebne - opowiada WP pan Wojciech.
"Wysiądź to ci wpier***ę"
- Po przejechaniu kawałka drogi karetkę wyprzedziło auto wymuszając pierwszeństwo na innych uczestnikach ruchu. Kierowca zahamował ostro przed karetką zmuszając też mnie do gwałtownego zatrzymania i uniemożliwił mi dalszy ruch, wyskoczył ze swojego auta i zaatakował karetkę. Próbował się do niej dostać siłą, szarpał za klamkę, uderzał w szybę, wykrzykiwał groźby pod moim adresem: "Ja cię zaj...ę. Wysiądź to ci wpier...ę. Jeszcze się spotkamy, ja ci tego nie daruję, ja cię nauczę jeździć". Później opluł karetkę. W oczach sprawcy byłem winny wymuszenia pierwszeństwa na drodze - wyznaje nam ratownik.
Wezwana na miejsce policja stworzyła notatkę ze zdarzenia odstępując od ukarania kogokolwiek. Pan Wojciech kilka dni później postanowił złożyć zawiadomienie na komisariacie. Funkcjonariusze skierowali sprawę do prokuratury.
Chronieni jak funkcjonariusze publiczni
Prokuratura Rejonowa Szczecin-Zachód postanowiła umorzyć przed wszczęciem dochodzenie ws. gróźb pozbawienia życia kierowanych do ratownika medycznego Wojciecha Skotnickiego "wobec braku znamion czynu zabronionego".
Ratownik złożył zażalenie na tę decyzję.
Zgodnie z art. 5 ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym każda osoba udzielająca pierwszej pomocy "korzysta z ochrony przewidzianej dla funkcjonariuszy publicznych".
Ratownicy czują się bezradni
Pan Wojciech mówi nam, że ataki na ratowników medycznych zdarzają się bardzo często.
- Wiele podobnych spraw jednak w ogóle nie jest zgłaszanych przez poczucie bezradności i tego, że tą sprawą i tak nikt się nie zajmie. Ratownicy nie mają wsparcia ze strony wymiaru sprawiedliwości. Uważają często, że próba wyciągnięcia konsekwencji będzie tylko stratą czasu - wyznaje ratownik.
Dodaje, że część spraw jest umarzanych. - Mam przykład kolegi, którego agresywny pacjent uderzył pięścią w twarz. Postępowanie z przyczyn błahych zawieszono do odwołania - opowiada pan Wojciech.
Część spraw na szczęście jest podejmowanych. - W 2014 roku udało się doprowadzić do skazania mężczyzny, który kierował w moją stronę groźby karalne. Dostał 6 miesięcy w zawieszeniu na 2 lata - podsumowuje pan Wojtek.
Płeć nie ma znaczenia
Staż pani Natalii na stanowisku ratownika medycznego jest nieco krótszy - na izbie przyjęć w Łodzi pracuje od lutego tego roku.
Co najmniej raz w tygodniu słyszy groźby od pacjentów.
- W maju, na nocnym dyżurze z piątku na sobotę, karetka przywiozła na izbę pijanego mężczyznę. Był roszczeniowy. Podobno pobity. I mówił, że chce tylko RTG żeber i do domu, bo nie może czekać. Ileż można czekać na izbie pełnej pacjentów? 5 minut to było dla niego za długo - opowiada pani Natalia.
- Na początku podchodziłam do niego na spokojnie. Tłumaczyłam, by usiadł. Nie chciał ustać w miejscu. Dopiero po jakimś czasie zdecydował się usiąść na wózku, czekał. Pobrałam krew, poprowadziłam na inne badania. Gdy wrócił zaczął zaczepiać drugiego pijanego pacjenta. Mówił mu, by ten uciekał, bo go tu nie wyleczą - wspomina ratownik.
"Nie powinnaś nawet zmywać podłóg"
Mężczyzna zaczął być agresywny. Podszedł do biurka pani Natalii i zaczął ją wyzywać, grozić. - Stwierdził, że nie mam serca, bo tyle go tu trzymam, że nie powinnam nawet zmywać podłóg w tym szpitalu. Rzucił kilka epitetów, groził pobiciem. Mówił, że mnie znajdzie. Wyszedł, ale za moment wrócił. I w tym momencie wśród potoków słów i gróźb... splunął mi w twarz - wyznaje pani Natalia.
Na następny dzień kobieta złożyła zawiadomienie na policji. Sąd Rejonowy w Łodzi uznał pod koniec września oskarżonego mężczyznę za winnego znieważenia pani Natalii. Wymierzył mężczyźnie karę czterech miesięcy ograniczenia wolności oraz grzywnę w wysokości 500 zł.
- 500 zł… Te pieniądze nie dały mi bezpieczeństwa. Przez kilka tygodni po tym zdarzeniu po prostu bałam się chodzić do pracy. Bałam się, że mnie dopadnie - wyznaje pani Natalia.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl