Ho Chi Toan - Polak w mundurze wietnamskiej armii
Franciszek Zwierzyński wyjechał do Wietnamu z pierwszą turą misji rozjemczej, w której udział brało ludowe Wojsko Polskie. Spotkał tam Stefana Kubiaka, który przybrał nazwisko Ho Chi Toan. W czasie bitwy pod Dien Bien Phu Kubiak, w przebraniu francuskiego oficera, przedostał się do jednego z fortów, otwierając żołnierzom wietnamskim drogę do ataku. Nowe nazwisko nadał mu Ho Chi Minh za zasługi w walce o niepodległość Wietnamu.
18.02.2015 13:07
Zwierzyński należał do przodujących żołnierzy powołanych z poboru. Chciał służyć w ludowym Wojsku Polskim i strzec granic PRL, a "w razie potrzeby nie żałować krwi, a nawet życia w jej obronie". Jak wspomina dziś Franciszek Zwierzyński, wyróżniał się zarówno w koszarach, jak i w polu. Może to zdecydowało, że z Jednostki Wojskowej 5972 z Zambrowa został wysłany na kurs kinooperatorów. W sierpniu 1954 roku ukończył go z wyróżnieniem, a dowódca skierował go na wyjazd do Wietnamu w polskiej ekipie Międzynarodowej Komisji Nadzoru i Kontroli (MKNiK).
Gdy Franciszek Zwierzyński jako młody rekrut szkolił się na kinomechanika w Rembertowie, w Pałacu Narodów w Genewie trwała konferencja, która miała doprowadzić do pokoju w Indochinach. 21 lipca 1954 roku, po 75 dniach obrad, została podpisana deklaracja kończąca wojnę w Kambodży, Laosie i Wietnamie. Polska weszła w skład Międzynarodowej Komisji Nadzoru i Kontroli do spraw ustanowienia rozejmu i likwidacji skutków wojny w Indochinach, szczególnie w Wietnamie. Tak otworzyła się droga dla polskich żołnierzy do uczestnictwa w misji pokojowej w tym regionie.
Droga do misji
Zwierzyński - wówczas 21-letni żołnierz służby zasadniczej, nie wiedział, że znajdzie się wśród nich. - Jesienią 1954 roku zostałem oddelegowany do wsparcia pierwszej tury misji rozjemczej i wyruszyłem do Wietnamu. Potraktowałem to jako wyróżnienie. Byłem jednym z najmłodszych misjonarzy - wspomina. Podróż z Warszawy do Hanoi trwała 14 dni. Leciał trzema samolotami, jechał dwoma pociągami i dwoma samochodami. Łącznie pokonał 8 tys. km. - Pamiętam, że w czasie pierwszego rejsu samolotem Aeroflotu zarówno ja, jak i moi koledzy odmówiliśmy poczęstunku - kawy i ciastek proponowanych przez obsługujące linię stewardesy - bo nie wiedzieliśmy, czy wolno nam go przyjąć - opowiada.
Pierwszych żołnierzy wietnamskich zobaczył na stacji kolejowej na granicy chińsko-wietnamskiej, na przełęczy Nani Quan. Byli uzbrojeni w radzieckie pm-y. Dalszą drogę - jechali do Hanoi - pokonali samochodami poruszającymi się niewiele ponad 10 km/h. Nie mogły one jechać szybciej, bo drogi zniszczone po francuskich bombardowaniach były pełne wybojów i lejów. Po armii francuskiej pozostały także umocnienia, bunkry i zasieki z drutu kolczastego. Przeprawa przez rzekę była możliwa tylko promem, który obsługiwali okoliczni mieszkańcy. Po drodze mijali wioski z domkami splecionymi z bambusa i liści palmowych, otoczone bananowcami. - Zobaczyłem pola ryżowe, które przypominały mi łąki nad Narwią czy łany dojrzewającego prosa. Po raz pierwszy widziałem też dzikiego słonia, który wolnym krokiem wchodził do dżungli - mówi Zwierzyński. Polacy wreszcie dotarli do Hanoi, które nie było wówczas spokojnym miastem. Opuszczali je Francuzi. Żołnierze zostali zakwaterowani w hotelu Splendide. Jako pracownikom MKNiK
przysługiwał im immunitet.
W komisjach mieszanych, składających się z przedstawicieli obu stron oraz MKNiK, pracowali tłumacze języka francuskiego i angielskiego oraz kadra oficerska Wojska Polskiego. Podoficerowie i szeregowcy pełnili służbę pomocniczą, jako pisarze, dyżurni korytarzowi, fotomechanicy, wewnętrzni kurierzy, dostawcy. W biuletynach prasowych przeznaczonych do użytku wewnętrznego, które wydawała delegacja polska, można było przeczytać o przypadkach gwałtów i okrucieństw, których - wbrew układom genewskim - dokonywali Francuzi, ale podobnie postępowała też administracja premiera Wietnamu Południowego. Prześladowania, represje i mordy dotknęły działaczy i weteranów wojny narodowowyzwoleńczej. Działania Międzynarodowej Komisji Nadzoru i Kontroli były tu paraliżowane, a ślady zbrodni zacierane.
Franciszek Zwierzyński został zatrudniony do służby wewnętrznej w polskiej delegacji w MKNiK jako kinomechanik. Jego głównym zajęciem było wyświetlanie żołnierzom filmów dokumentalnych i fabularnych, przeważnie produkcji polskiej i radzieckiej, oraz kronik wietnamskich, przedstawiających walki frontowe Wietnamskiej Armii Ludowej. Pokazywał między innymi "Opowieść o prawdziwym człowieku", "Cichy Don", "Przygodę na Mariensztacie". Delegacja kanadyjska zwróciła mu uwagę, że taki repertuar oznacza, jakoby Polska uprawiała "propagandę komunistyczną". W wolnych chwilach przeglądał prasę wietnamską i hinduską z dziedziny filmografii.
Stefan Kubiak - Ho Chi Toan fot. domena publiczna
Gdy po raz pierwszy wybrał się nad Hoan Kiem, zwane Jeziorem Zwróconego Miecza, nie spodziewał się, że spotka go tam przygoda życia. Poznał żołnierza w wietnamskim mundurze, który okazał się Polakiem. Nazywał się Stefan Kubiak i pochodził z Łodzi. Nazwisko Ho Chi Toan nadał mu prezydent Ho Chi Minh za zasługi w walce o niepodległość Wietnamu. Jak się okazało, podczas II wojny światowej Stefan Kubiak został zesłany na roboty do Niemiec, skąd zbiegł do Związku Radzieckiego. Po wojnie wstąpił do Legii Cudzoziemskiej, trafił do Maroka i Algieru, a później do Wietnamu. Za udział w walkach pod Phu Tong dostał pierwszy wietnamski order. W czasie bitwy pod Dien Bien Phu, w przebraniu francuskiego oficera, przedostał się do jednego z fortów, otwierając żołnierzom wietnamskim drogę do ataku. Za tę akcję dostał kolejny order oraz stopień kapitana Wietnamskiej Armii Ludowej.
- Zaprzyjaźniliśmy się i często spotykaliśmy. Stefan Kubiak odwiedzał mnie w hotelu, gdzie pewnego dnia zapoznałem go z Wietnamką Nguyen Thi Phuong. Dziewczyna była katoliczką i przybrała imię Teresa. Wkrótce się pobrali. Ostatni raz widziałem Stefana na początku kwietnia 1955 roku. Prosił o przekazanie rodzicom mieszkającym w Łodzi listu z wiadomością, że żyje - wspomina Franciszek Zwierzyński.
Pierwszy okres pracy MKNiK, poświęcony przegrupowaniu sił zgodnie z porozumieniami genewskimi, miał się zakończyć w maju 1955 roku. W tym czasie Franciszek Zwierzyński szykował się już do powrotu do kraju. Później zadaniem komisji było przygotowanie ogólnokrajowych wyborów, które miały się odbyć w połowie 1956 roku. Nie doszło do nich jednak. Znów odezwały się armaty, spadły bomby i zginęło wielu ludzi. Dopiero w 1975 roku, po kolejnej wojnie, kraj się zjednoczył.
Podczas pożegnania oficerowie wietnamscy dziękowali polskim wojskowym za wkład w umacnianie pokoju w Indochinach. Od tamtejszego rządu otrzymali drobne upominki oraz zdjęcie Cho Chi Minha z jego osobistym podpisem. 6 kwietnia 1955 roku Zwierzyński wyruszył w podróż powrotną do kraju, najpierw pociągiem z Hanoi do Pekinu, potem Koleją Transsyberyjską do Moskwy, wreszcie do Warszawy. Podróż rwała 22 dni. W 1955 roku Franciszek Zwierzyński przeszedł do rezerwy.
Mały świat
Życie dopisało ciąg dalszy historii znajomości ze Stefanem Kubiakiem. W 1975 roku Zwierzyński dowiedział się, że jego przyjaciel w 1963 roku, w wieku zaledwie 41 lat, zmarł i został pochowany na cmentarzu Van Dien w Hanoi. Wietnamska żona spełniła wolę męża: wraz z dwoma synami przyjechała w 1965 roku do Polski i zamieszkała w Łodzi, gdzie były żołnierz ją odwiedził. Dopiero na emeryturze (po 58 latach od wyjazdu do Wietnamu) Zwierzyński sięgnął do pamiętników, albumów i listów, aby opisać wspomnienia z misji. Wydrukowany egzemplarz książki "Mój Vietnam" otrzymał generał w stanie spoczynku Bolesław Izodorczyk, który miał napisać przedmowę. I wtedy po raz kolejny świat okazał się bardzo mały: generał przypomniał sobie, że zna rodzinę Polaka, który w latach pięćdziesiątych znalazł się w Indochinach. Mieszkał w Łodzi przy tej samej ulicy co Stefan Kubiak. Obecnie Franciszek Zwierzyński utrzymuje kontakt z synem Stefana Kubiaka (również o imieniu Stefan), który mieszka pod Warszawą, oraz z ambasadą
Socjalistycznej Republiki Wietnamu.
Małgorzata Schwarzgruber, Polska Zbrojna