Historyczna chwila dla tysięcy osób. "Teraz chcę być już tylko Ślązaczką"

- "Hanka" otworzyła mu oczy. Poryczał się. Bardzo to przeżył. Donald powiedział mi wtedy, że w Radzionkowie, gdzie miał nazajutrz spotkanie z wyborcami, powie, że jak wygra wybory, to wprowadzi ustawę o języku śląskim - wspomina Grażyna Bułka, odtwórczyni tytułowej roli w poruszającym monodramie "Mianujom mie Hanka" katowickiego Teatru Korez.

Grażyna Bułka
Grażyna Bułka
Źródło zdjęć: © East News, PAP | Beata Zawrzel, Zbigniew Meissner
Paweł Pawlik

Z Grażyną Bułką* spacerujemy po Lipinach, dzielnicy Świętochłowic na Śląsku.

To był kiedyś wybitnie piękny familok. Miejsce zadbane, pełne życia, gospodyni o to dbała. To była jej własność, a myśmy od niej tylko wynajmowali. Okna były wypucowane, sienie wymyte, podłogi wypastowane, wszędzie woniało. Dzieci były biedne, ale odstrzelone.

Moje Lipiny to dom kultury, kościół, szkoła i kopalnia. Tu masorz, tam pasmanteria, trochę dalej komisariat milicji. Tu była piekarnia - cudowne miejsce. Wszystko było w zasięgu ręki. No i plac. Tu żech skokała po dachach. Raz w tygodniu chodziliśmy się kąpać. Ze strychu trzeba było znieść metalową wannę i nalać wody. Do dzisiaj śni mi się chłód tej wanny.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Marcin Musiał i Paweł Pawlik: Brakuje Ci takiego Śląska?

Grażyna Bułka: Dotkliwie! To był Śląsk uporządkowany i, ogólnie rzecz biorąc, sprzyjający. Wszystkiemu i wszystkim. Jak mama gdzieś wyszła, a ja bawiłam się na placu i zachciało mi się pić, to sąsiadka dawała się napić kompotu albo herbaty z cukrem. Jak byliśmy głodni, to mogliśmy dostać po sznicie z masłem i cukrem albo piekarze dawali nam po kołoczku. Dzisiaj to nie do pomyślenia, by funkcjonować w takiej społeczności.

Chacharstwo zaczęło się dopiero wtedy, jak pozamykano wszystkie zakłady. Ludzie utracili wtedy środki do życia i potrafili ukraść nawet słoiki z kompotami. Może to bliższe życie ze społecznością wynikało z tego, że byliśmy wówczas równi? Może nie mentalnie, ale jeśli chodzi o status; oczywiście byli ludzie mniej lub bardziej biedni.

A twoja rodzina?

Na nic nam nie brakowało. Tata pracował na kopalni, a mama potrafiła tyle rzeczy robić, na przykład sprzątać czy szpanować gardiny, że była w stanie sobie dorobić. Tata tak samo - grał na akordeonie na weselach. Był bardzo robotnym chłopem. Niestety, jego życie skończyło się już w wieku 57 lat. Na emeryturze przeżył tylko dwa lata.

Tata był rozrywkowy?

Bardzo! Nie mam żadnych tradycji artystycznych w rodzinie, ale myślę, że talent aktorski mam po nim. Był samoukiem, grał na akordeonie ze słuchu, nie znał w ogóle nut. Zawsze mi mówił: "pódź no sam, kociku, a weź zanuć mi ta melodia". Nuciłam, a on ją już łapał w nowe akordy, by mieć nowy szlagier na wesele.

Pamiętam, jak kupił sobie używany akordeon Hohner. Był pedantem nieprzeciętnym, miał do niego specjalne szmatki, poprosił ciotkę o uszycie specjalnego pokrowca. To był chyba najbardziej dopieszczony instrument na świecie! Tata w nocy wracał z wesela i rano, gdy się budziliśmy, mieliśmy na stole tortensztiki, bombony, zisty, które dostał od weselników. Taki deputat!

Kiedy zetknęłaś się ze sceną?

Teatrem zaraziła mnie Urszula Gniełka, moja polonistka zarówno w szkole podstawowej, jak i w liceum, późniejsza wiceprezydent Świętochłowic. Ona wprowadziła mnie w poezję, nauczyła poruszania się w świecie kultury. Zabierała mnie na wszystkie premiery w Teatrze Śląskim w Katowicach i to ona przygotowała mnie do szkoły teatralnej.

Co wywarło na Tobie wówczas największe wrażenie?

"Oni" Witkacego i "Zapach dojrzałej pigwy" Kutza. To było niesamowite, że nauczycielka wsadzała do tramwaju dzieci z robotniczych Lipin, żeby zobaczyły spektakl w teatrze. Jaka to musiała być kobieta i pedagog, że potrafiła taką dziołszkę, co lotała po placu, zarazić poezją i teatrem. Była moją mentorką, zawsze jeździła na moje spektakle. Była ze mnie dumna, a dla mnie takie spotkanie było mocno wzruszające.

Zawdzięczasz więcej sobie czy innym?

Nigdy wszystkiego nie zawdzięczamy sobie. Ale gdyby człowiek nie miał talentu, to żaden promotor mu nie pomoże. Ja od ponad 40 lat pracuję na scenie i to scena nas weryfikuje. Trzeba mieć talent i mieć w sobie dużo determinacji. Nigdy nie miałam parcia na szkło, dlatego karierę - w tym sensie "warszawskim" - zaczęłam robić dopiero przed sześćdziesiątką. Nie muszę tego robić, ale czerpię z tego radość.

Grażyna Bułka. Premiera serialu kryminalnego TVN "Pati"
Grażyna Bułka. Premiera serialu kryminalnego TVN "Pati"© PAP | FOTON/PAP

Moja chęć bycia aktorką była bardzo mocna. Gdy byłam młoda, wspierali mnie rodzice. Mąż nigdy mi nie przeszkadzał, a gdy rodziły się dzieci, to nie był pretekst do tego, by przestać pracować, ale wręcz przeciwnie. Praca i pokora. W tym zawodzie trzeba przez całe życie udowadniać, że się coś się umie. Ja już jestem jedną nogą na emeryturze, więc nic nie muszę.

30 lat pracowałaś w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej.

Pierwsze 10 lat mojej pracy w zawodzie polegało na tym, że bardzo chciałam z siebie wyplenić Ślązaczkę. Pozbyć się. Ciągle mi udowadniano, że to jest najgorsza rzecz, jaka może być. Że to bardzo źle wpływa na moje życie zawodowe. Do tego dochodził akcent. Mnie reżyserzy wręcz tępili za to. Szczególnie reżyserzy z Warszawy.

Długo nosiłam taki garb. Ale to już za mną. Ten etap, kiedy czułam się, że jestem nic niewarta, mam za sobą. Teraz chcę być już tylko Ślązaczką. I niech wszyscy się ode mnie odczepią. Bo ja jestem dumna. To jest moje. Teraz wara!

Dziś śląski jest cool.

Jak jadę na plan filmowy, to od razu zaczynam godać. Dziś język śląski przełamuje lody i skraca dystans. Przy kręceniu serialu "Pati" na planie spotkałam grającą tytułową bohaterkę Aleksandrę Adamską i drugiego reżysera Adama Santurę, oboje pochodzą ze Śląska, więc jak zaczęliśmy rozprawiać po naszymu, to wszyscy byli w siódmym niebie. To fantastyczne, że już możemy posługiwać się tym językiem i nikogo to nie boli i nikt nie ma z tym problemu.

Podobnie, gdy przestępujesz próg Teatru Korez, to zaczynasz godać. Od pewnego czasu podobnie dzieje się w Teatrze Śląskim. Ale nie zawsze tak było, kiedyś na ten teatr mówiono z przekąsem "katowicka La Scala". Potem przyszła pora Ślonzoków, zrobili ordnung i terozki już nawet ci, co nie godali, godajom. I to jest piękne!

Pamiętasz moment tej zmiany?

Ja przez 20 lat nie miałam nic wspólnego ze Śląskiem, prócz tego, że jeździłam na spektakle, spotykałam się z rodziną. Pierwszym takim momentem był "Cholonek" na podstawie powieści Janoscha. Moja koleżanka kupiła "Dziennik Zachodni", przyleciała z gazetą do garderoby i woła "Grażka, jutro jest casting do roli i potrzebują aktorki, które godajom po śląsku, jedź". Ja jej na to, że szukają młodych, a ja jestem przecież po trzydziestce! O Korezie słyszałam wcześniej, ale nigdy tam nie byłam. Ale pojechałam.

Łatwo poszło?

Zaczęłam grać i poprawiać tekst, jak uważałam, że powinno być. Później przez miesiąc nikt się nie odzywał, byłam pewna, że nic z tego nie będzie. W końcu zadzwonili.

Ten casting to były Twoje pierwsze słowa na scenie po śląsku?

Tak.

Jak to było?

Pamiętam, jak we wspomnianym "Zapachu dojrzałej pigwy" Kutza, był taki fragment, w którym aktorka godała. Siedziałam na widowni i myślałam "Boże, jak ja bym tak chciała". No i tak mnie Ponbóczek wysłuchał. Zagrałam chyba we wszystkich najważniejszych sztukach śląskich. Myślę, że mój tata byłby ze mnie bardzo dumny.

"Cholonek" zaczął modę na śląskie spektakle?

Zagraliśmy ponad 600 razy "Cholonka". Spektakl otwarł tyle różnych drzwi osobom, które go dotknęły. Przetarł nam ścieżki, bardzo mocno. Pokazaliśmy po serialu "Święta wojna", że śląska kultura może mieć wartość. Nawet, jeśli jest plebejska, to ma wartość. Że ona nie jest knajacka, bufetowa, byle jaka.

Dla Ciebie, która sztuka jest najważniejsza?

Kiedy pierwszy raz stanęłam na dużej scenie Teatru Śląskiego przy "Piątej stronie świata" (na podstawie debiutanckiej powieści Kazimierza Kutza - red.), przypomniałam sobie o tym marzeniu sprzed 30 lat. To był ten czas, który obudził we mnie śląskość. Zrozumiałam, że tu jest moje miejsce. Ale to "Hanka" mnie znalazła.

"Mianujom mie Hanka" katowickiego Teatru Korez na podstawie tekstu Alojzego Lyski.

Mirosław Neinert namawiał mnie do tego tekstu, ja nie chciałam grać monodramu. Nie ustępował, więc w końcu zabrałam go do domu i zaczęłam czytać. Wywołał we mnie ogromne emocje; czytałam i płakałam. Widziałam w nim swoje ciotki, babcię, wujka, który poszedł do Wehrmachtu jak miał naście lat, a później uciekł do Andersa. Zawiłe i trudne losy. Ja to wszystko znam. Pomyślałam, że muszę to zrobić. Ten tekst mnie znalazł.

Spektakl pozwala leczyć te śląskie rany?

Dla mnie to było tak oczywiste, że jestem Ślązaczką, że nawet się nad tym nie zastanawiałam. Wiedziałam, że jestem Polką, ale jestem Ślązaczką. Świadomość zaczęła rodzić się dopiero później. Zaczęłam czuć, że nos durś w konia robią. Ślonzok zawsze miał tak, że do kogo odwróci się gębą, to do innego rzycią. Na miłość boską, dlaczego nie pozwolicie ludziom czuć się Ślązakami, jeśli tego chcą. Cóż w tym złego?!

Czuję misję związaną z "Hanką". Pokazuję, że nie należy się nas bać, że nie jesteśmy zmyślonymi krasnoludkami, tylko ludźmi, którzy żyją tutaj od wieków i chcą posługiwać się własnym językiem. Ale też proszę: postarajcie się nas zrozumieć. To język bogaty i szlachetny, można nim opowiedzieć historie piękne, wzruszające i zabawne.

"Hanka" dotarła też do Brukseli. Zagrałaś w Parlamencie Europejskim.

Kiedy stanęłam przed tym gmachem, wróciła trema, której nie mam już od lat, kiedy wychodzę na scenę. Dziołcha z Lipin wejdzie tam, stanie przed politykami (a graliśmy m.in. dla czterech premierów) i będzie godać po śląsku? Pomyślałam, że może po to się urodziłam, żeby przyjechać do Brukseli i zagrać "Hankę".

Jeden z Twoich występów w Teatrze Korez widział też Donald Tusk.

Poryczał się. Strasznie to przeżył. Ściskał mnie, nie chciał puścić. Przeszliśmy na "ty".

O czym rozmawialiście?

O wszystkim, ale nie o polityce.

A o ustawie o języku śląskim?

Powiedział, że wie, że to schrzanili. Że Ślązacy nadal nie są uszanowani. Być może wtedy to nie był ten czas. Tyle rzeczy musiało się wydarzyć przez te 10 lat, żebyśmy byli w tym miejscu, w którym jesteśmy.

"Hanka" otworzyła mu oczy. Może nawet zrobiła więcej niż niejeden polityk. Donald powiedział mi wtedy, że powie o tym w Radzionkowie, gdzie miał nazajutrz spotkanie z wyborcami. Że jak wygra wybory, to w 100 dni wprowadzi ustawę o języku śląskim.

To jest ten moment.

Myślę, że do świadomości ludzi dochodzi, że obok Polaków czy Niemców są też Ślązacy. Potrzebujemy wsparcia państwa, dotacji. Jeśli Kaszubi mogą na to liczyć, a jest ich 170 tys., a Ślązaków ponad pół miliona, albo i więcej, to tego nie da się pod dywan zamieść. I Donald to przyznał.

Grażyna Bułka i autorzy podczas spaceru po Lipinach
Grażyna Bułka i autorzy podczas spaceru po Lipinach© WP | Paweł Pawlik

*Grażyna Bułka. Aktorka teatralna i filmowa. Zagrała m.in. w serialu "Wielka Woda" Netflixa i "Pati" TVN. W latach 1985-2014 pracowała w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Od roku 2014 związana jest z Teatrem Śląskim w Katowicach. Współpracuje także z Teatrem Korez w Katowicach.

Rozmawiali: Marcin Musiał, "Silesiateka", stowarzyszenie "Wspaniałomyślny Śląsk" i Paweł Pawlik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
lokalnejęzyk śląskisejm
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (395)