Historia tajemniczych listów Chopina do kochanki
Z Tonym Palmerem, reżyserem m.in. filmu "The strange case of Delfina Potocka" - historii niezwykłych listów kompozytora do jednej z kochanek - rozmawiała Justyna Daniluk
03.03.2010 | aktual.: 04.03.2010 11:31
W swojej karierze reżyserskiej sporo miejsca poświęcił Pan muzykom…
- Tak, nakręciłem sporo filmów o muzykach - Marii Callas, Benjaminie Brittenie, Rachmaninowie, Strawińskim, czy Chopinie…
Skąd pomysł na film o Chopinie?
- Film powstał 10 lat temu w 1999 roku, i nie był to mój pomysł, a nauczyciela anglisty z Uniwersytetu Gdańskiego, Jerzego Limona - Jurka (uśmiech), przepraszam za wymowę. Jurek zapytał mnie czy znam historię listów Pauliny Czernickiej, naturalnie jej nie znałem. On mi wręczył trzy książki do przeczytania i muszę powiedzieć, że byłem pod wrażeniem. To jest niezwykła historia.
Jednak nie wszyscy zgadzają się, co do jej prawdziwości
- Ci, którzy po obejrzeniu tego filmu, twierdzą, że przedstawia on Chopina, jako antysemitę, powinni obejrzeć film jeszcze raz. To jest bardzo irytujące. To, czym byliśmy zainteresowani przy realizacji tego filmu, to nie był fakt, czy listy były prawdziwe, czy nie. Wszyscy eksperci, do których udało mi się dotrzeć nie byli w stanie z całą pewnością opowiedzieć się po jednej, lub po drugiej stronie. To nie jest rozstrzygnięte do dnia dzisiejszego. Wiele biografii Chopina porusza ten temat, nie potrafiąc rozstrzygnąć o prawdziwości tej teorii, bądź jej fałszu. Mówi się o listach Czernickiej, że nie są autentyczne, ale nie ma na to wystarczających dowodów. Więc my, wcale nie chcieliśmy rozwiązywać zagadki, nad która głowią się eksperci, chcieliśmy pokazać historię kobiety, Pauliny Czernickiej, która za upublicznienie tych listów została postawiona przed sądem. Wtedy w Polsce szalał komunizm. Wy, Polacy, wiecie lepiej ode mnie, że w czasach komunizmu ciężko było orzec, co tak naprawdę jest prawdą, a co nie
istniały różne wersje prawdy.
My, staraliśmy się skupić na tym, w jaki sposób Czernicka weszła w posiadanie listów Chopina do Delfiny Potockiej i co tak na prawdę między nimi się działo. Posługiwaliśmy się tymi listami i na ich podstawie opowiedziana jest historia w filmie, historia, która jest niejako umieszczona poza jej prawdziwością lub nie - co, jak już to wcześniej stwierdziliśmy, jest nierozstrzygalne. Tak więc to jest najciekawsze w naszym filmie.
Pan również nie rozstrzygnął jednoznacznie w swoim filmie, czy listy były prawdziwe czy też nie…
- Nie zamierzałem tego robić! Jeśli uważnie obejrzy się film, można zauważyć, że Paulina Czernicka pisze te listy na maszynie, co może sugerować, że je fałszuje. Nie wiemy jednak, czy ona je rzeczywiście pisze - wymyślając ich treść, czy je zwyczajnie przepisuje, pod podłogą przechowując oryginały. Podczas rozpraw sądowych Czernicka odmówiła pokazania listów Chopina w ich oryginalnej wersji, najpierw twierdziła, że nie pamiętała, gdzie się znajdują, a później oznajmiła, że znajdują się poza granicami kraju. Ale po raz kolejny powtarzam, w filmie nie jest istotne czy listy są sfałszowane czy nie, ale fakt, że rzeczywiście istniały. Mało tego, każdy kto interesuje się zawodowo Chopinem, zna tę historię i ma wyrobioną na ten temat opinię. Gdyby były one całkowicie wyssane z palca, to nie wspominałby o nich ktoś taki jak np. Adam Zamoyski, który poświęcił Czernickiej parę dobrych stron, stwierdzając, że co prawda jej teoria jest mało prawdopodobna, ale pewnych faktów nie mogła po prostu, tak sobie wymyślić.
Znowu brak jednoznacznego rozwiązania.
"The strange case of Delfina Potocka" jest o tym jak sądzono Czernicką. Wiemy, że rozprawy się odbywały, i że uznano ją za umysłowo chorą. A jednak Paulina Czernicka zmarła wkrótce po zakończeniu procesu, w niewyjaśnionych okolicznościach. To chyba nikogo za bardzo nie dziwiło, bo w czasach komunizmu w Polsce, wiele osób ginęło w niewyjaśnionych okolicznościach.
Czego dowiadujemy się z tych listów o Chopinie?
- Dzięki tym listom możemy poznać zupełnie innego Chopina niż znaliśmy do tej pory - astmatycznego i chorowitego kompozytora, którym z pewnością nie był! Przy końcu życia chorował bardzo, ale przecież nie trwało to całe jego życie. Chopin żył w bardzo interesujących czasach, Polakom nie muszę tego przypominać - powstania, walki o niepodległość… Czy Polacy byli zaangażowani w produkcję Pańskiego filmu?
- Najbardziej zaangażowany był Jerzy Limon, pomagał nam wyszukiwać materiały. Pojawia się również w filmie, w scenie zbiorowej na przyjęciu. Bardzo interesował się naszą produkcją i chciał w niej wystąpić.
Polską wieś filmował Pan jednak na Ukrainie…
– Kręciliśmy film na Ukrainie, we Francji, Szkocji, Hiszpanii. W Polsce trudno nam było znaleźć wieś wyglądającą jak z XIX wieku.
A Żelazowa Wola? Miejsce urodzenia Chopina, zdaje się, że to oczywiste miejsce do kręcenia filmu o kompozytorze?
- Naturalnie byłem, ale nie chciałem tam kręcić filmu. Dwór nie wygląda na XIX-wieczny. To częste w filmografii, że kręci się sceny do filmu niekoniecznie w kraju, o którym jest film. Kręciliśmy kiedyś Niemcy na Węgrzech i nikt nie miał nic przeciwko temu. Niemcom się podobało, po prostu zaakceptowali fakt, że Węgry mogłyby uchodzić za dawne Niemcy, ale oni nie są tak czuli na detale jak Polacy (śmiech).
Myślę, że najboleśniejszym detalem dla niektórych było użycie folkloru ukraińskiego, zamiast mazowieckiego, a wszyscy wiemy jak ważny był on w twórczości Chopina
- My nie kręciliśmy dokumentu. To nie jest dokument o Chopinie. Kiedy kręciliśmy film o Szostakowiczu i jego relacjach ze Stalinem, większość zdjęć była kręcona w Anglii. Scenariusz został napisany na podstawie przypuszczeń, nikt przecież nie wiedział, o czym Stalin rozmawiał z Szostakowiczem. Ich dialogi opierały się na tym, o czym prawdopodobnie rozmawiali. Dziś tego nikt nie wie. I podobnie - Rosjanie nie mieli nic przeciwko.
Tak samo dzieje się z Chopinem, nie wiemy o czym kompozytor rozmawiał z sobie współczesnymi, więc siłą rzeczy, dialogi muszą być fikcyjne, wymyślone. Część tekstu jednak jest oryginalna, jedynie tłumaczona na polski jak np. przemówienie na samym początku filmu, gdy serce Chopina zostaje przewiezione do Polski, czy sceny z rozprawy sadowej Czernickiej.
Kiedy kręciliśmy sceny na Majorce, żeby nakręcić sceny z letniego domu Sand, założyciel muzeum wiedział, że przyjeżdżamy i przyszedł z nami porozmawiać. Pierwszą rzeczą, którą powiedział, to było stwierdzenie: "Mam nadzieję, że sfilmujesz prawdziwą historię Chopina", a przecież nie znał mnie, ani filmu, który zamierzałem nakręcić. "Co masz na myśli?" zapytałem, a on powiedział mi, że związek Chopina z George Sand nie był wcale szczęśliwy. Ich romans uchodzi za najbardziej romantyczny w całej historii XIX wieku, jednak naprawdę, w pewnym momencie, oni siebie szczerze nie znosili! Nie miałem o tym pojęcia. Dostałem kilka książek do poczytania - tak powstał wątek o Chopinie i Sand.
Film wyszedł 10 lat temu, jakie wtedy otrzymał recenzje?
- Bardzo dobre, szczególnie ze Stanów, Australii, nie wiem czy wśród recenzentów byli Polacy czy nie, jednakże wielu z nich zachwycało się grą pianistki - Walentiny Igosziny.
Do jakich widzów chciałby pan trafić tym razem, po 10 latach?
- Film sprzedaje się bardzo dobrze. Nie wybieram sobie widza, każdy, kto jest zainteresowany Chopinem może go obejrzeć, nie zależy mi tylko na widowni polskiej.
Do "Evening Standard" trafiła informacja, że Polakom nie podobał się Pański film.
- Co prawda był incydent, jak już wspomniałem na początku rozmowy, oskarżono mnie o to, że robię z Chopina antysemitę. Co nie jest prawdą, jednakże ja tej informacji w gazecie nie zamieściłem. Teraz jednak wielu dziennikarzy chce się ze mną skontaktować w tej sprawie. Sprawa zostanie nagłośniona z pewnością, dziennikarze czekają jedynie na rocznicę urodzin Chopina.