ŚwiatHezbollah już walczy w Syrii. Czy może zaatakować Izrael?

Hezbollah już walczy w Syrii. Czy może zaatakować Izrael?

Czy po zakończeniu konfliktu w Strefie Gazy, Izrael stanie w obliczu nowego zagrożenia? W każdej chwili ostrzał państwa żydowskiego z terytorium Libanu, za namową irańskich sponsorów, może rozpocząć Hezbollah. Tym samym Izraelczycy znaleźliby się w poważnych tarapatach, bowiem wszystkie baterie systemu "Żelazna Kopuła" wykorzystują na froncie południowym, więc północ byłaby odsłonięta na rakietowe ciosy - pisze dla Wirtualnej Polski analityk Tomasz Otłowski.

Hezbollah już walczy w Syrii. Czy może zaatakować Izrael?
Źródło zdjęć: © AFP | Anwar Amro

23.11.2012 | aktual.: 23.11.2012 21:57

Historia Libanu, etniczna i religijna struktura jego społeczeństwa oraz bieżąca sytuacja polityczna w naturalny niejako sposób predestynują ten kraj do przekształcenia się w kolejne pole bitwy w przeciągającej się syryjskiej wojnie domowej. Ten fatalny determinizm wydaje się nieunikniony, skoro nie tylko obecne władze w Damaszku, ale i większa część społeczeństwa Syrii powszechnie uważają Liban za "historyczną domenę" ich kraju.

Liban - część "Wielkiej Syrii"

Idea "Wielkiej Syrii" - obejmującej oczywiście także całe dzisiejsze terytorium Libanu - jest wciąż żywa zarówno wśród rządzących (jeszcze) w Damaszku Alawitów, jak i wśród opozycyjnych sunnitów. Dla nich jakaś forma uzależnienia Libanu od "syryjskiego starszego brata" jest czymś jak najbardziej naturalnym, uzasadnionym historycznie i zgodnym z przyrodzonym stanem rzeczy. Z tego też m.in. powodu Syryjczycy nigdy nie pogodzili się z koniecznością opuszczenia Libanu przez syryjskie "siły stabilizacyjne", gdy kilka lat temu na jaw wyszły fakty dotyczące bezwzględnych metod działania ich służb specjalnych wobec libańskich elit politycznych.

Jednakże owe domniemane "naturalne" związki między Syrią a Libanem to nie wszystko. Coraz wyraźniejszy wpływ na szybkie pogarszanie się sytuacji politycznej w Kraju Cedrów mają również bieżące uwarunkowania strategiczne w regionie Lewantu, a szerzej - całego Bliskiego Wschodu. Postępujące słabnięcie reżimu Baszara al-Asada w Damaszku wywołuje nerwowe i coraz mniej racjonalne reakcje Iranu, dla którego przetrwanie obecnych władz syryjskich ma fundamentalne znaczenie geopolityczne. Teheran nie waha się więc sięgać po swój ostatni (ale wypróbowany w ciężkich chwilach) atut strategiczny, pozostający do jego dyspozycji w regionie Lewantu - libańską szyicką organizację Hezbollah ("Partia Boga").

Hezbollah już walczy w Syrii

Struktura ta, dzięki silnemu wsparciu irańskiemu i skutecznemu zarządzaniu w trudnych dla niej latach 90. ub. wieku, stała się z biegiem czasu swoistym "państwem w państwie" w Libanie, mając dziś olbrzymi wpływ na jego sytuację polityczną i ekonomiczną, a także faktycznie (i niepodzielnie) kontrolując całe południe i wschód kraju, z osławioną Doliną Bekaa na czele. Dziś, gdy reżim al-Asada znalazł się w poważnym niebezpieczeństwie, Irańczycy odcinają kupony z libańskiego sukcesu Hezbollahu, wykorzystując jego potencjał do wsparcia rządu w Damaszku.

O zaangażowaniu Hezbollahu w syryjskiej wojnie domowej po stronie sił wiernych rządowi w Damaszku mówiło się już od dawna. Dopiero jednak ostatnie miesiące przyniosły szereg dowodów, potwierdzających ten fakt. Świat obiegły zdjęcia zwłok bojowników Hezbollahu, zabitych przez rebeliantów w walkach w Aleppo, Homs czy Al-Kusajr, a także nagrania wideo przedstawiające zeznania rzekomo wziętych do niewoli członków libańskiej Partii Boga (to jednak rzadkie przypadki - w syryjskim konflikcie obie strony raczej nie biorą jeńców...).

Według doniesień największego sunnickiego ugrupowania rebelianckiego w Syrii, Wolnej Armii Syryjskiej (FSA), libańscy szyici wysłali do Syrii swe najlepsze formacje (w tym osławiony "Oddział 901", zasłużony w czasie wojny z Izraelem latem 2006 roku), w sumie nawet do 2 tys. bojowników. To bardzo dużo, bowiem - jak szacuje się powszechnie - całość paramilitarnych sił Partii Boga w Libanie liczy w "okresie pokoju" ok. 4 tys. ludzi.

Co gorsza dla Hezbollahu, oddziały te ponosić mają w Syrii ciężkie straty. Tylko w samym syryjskim mieście Al-Kusajr (położonym tuż przy granicy z Libanem i zamieszkanym przez szyitów) w walkach poległo ok. 300 bojowników Hezbollahu. Dalszych kilkuset zginąć miało w ostatnim roku na innych frontach syryjskiej wojny domowej, zwłaszcza w Damaszku i Aleppo. Choć wiarygodność tych informacji nie jest możliwa do zweryfikowania, ich prawdopodobieństwo jest jednak wysokie. Oddziały Hezbollahu operują bowiem w Syrii jako formacje nieregularne, działając w ramach milicji alawickich (zwłaszcza osławionej Szabihy) i szyickich, gdzie najczęściej spełniają rolę "grup szturmowych". Taki charakter działań bojowników Partii Boga przyczynia się nieuchronnie do powstawania w ich szeregach znacznych strat. Tym bardziej, że szyici z Libanu trafili w Syrii na godnych przeciwników: znaczną część ugrupowań rebelianckich stanowią bowiem doświadczeni islamscy ekstremiści, powiązani z Al-Kaidą, otrzaskani w bojach w Iraku,
Afganistanie, Libii i Jemenie.

Wojna w Syrii zachwiała Libanem

Sytuacja operacyjna sił rządowych i wspierających je formacji paramilitarnych wokół Al-Kusajr - jak wszystko na to wskazuje, będącego obecnie głównym obszarem aktywności Hezbollahu w Syrii - pogorszyła się na tyle, że kierownictwo organizacji w Bejrucie wydało dwa miesiące temu zgodę na dokonanie serii ataków rakietowych na pozycje rebeliantów syryjskich. Katiusze Hezbollahu - te same, które nękają od lat mieszkańców północnego Izraela - teraz pofrunęły więc w stronę partyzantów z FSA i islamistów z Al-Kaidy. Kolejny paradoks ukazujący stopień zawiłości bliskowschodniej sytuacji strategicznej...

Pogłębiające się zaangażowanie Hezbollahu w syryjską wojnę domową nie pozostaje bez echa w Libanie. Kraj ten stał się celem ucieczki dla dziesiątek tysięcy syryjskich uchodźców, przede wszystkim chrześcijan, prześladowanych w Syrii przez "prodemokratycznych" rebeliantów (czytaj: islamskich fanatyków). Napływ chrześcijańskich i sunnickich uciekinierów z sąsiedniego kraju już sam w sobie naruszył kruchą i chwiejną równowagę między głównymi siłami politycznymi w Libanie (dla przypomnienia - w kraju tym istnieje tzw. konfesyjny system polityczny, z podziałem władz i układem partyjnym tworzonymi według klucza wyznaniowego).

Gdy więc libańscy szyici (współrządzący w Bejrucie) tak jednoznacznie i aktywnie opowiadają się po jednej ze stron w konflikcie syryjskim, napięcie w Libanie sięga zenitu. Tym bardziej, że jak się okazuje, także sunnici libańscy są mocno zaangażowani we wspieranie swych pobratymców po syryjskiej stronie granicy. Przez północny Liban wiedzie bowiem najkrótsza droga dla transportów broni i zaopatrzenia dla rebeliantów walczących w regionie Homs i Hama. W takiej sytuacji nietrudno o wybuch otwartego, "gorącego" konfliktu także i w samym Kraju Cedrów. Krwawy zamach w Bejrucie sprzed miesiąca może być pierwszym sygnałem potwierdzającym te obawy.

Iran wykorzysta Hezbollah do destabilizacji regionu?

A sprawy w Libanie mogą już wkrótce przybrać jeszcze gorszy obrót. Nie można bowiem wykluczyć, że Iran postanowi wykorzystać potencjał Hezbollahu również i we własnym bezpośrednim interesie, tak jak uczynił to sześć lat temu. Latem 2006 roku Teheran "namówił" Hezbollah do sprowokowania wojny z Izraelem, w celu odciągnięcia uwagi społeczności międzynarodowej od irańskiego programu nuklearnego (Irańczycy kończyli wówczas konstruowanie kolejnego, tajnego w tamtym czasie, ośrodka wzbogacania uranu w Fordo). Manewr powiódł się wtedy wyśmienicie i można zakładać, że Iran będzie chciał zastosować go ponownie. Tym razem głównie po to, aby związać ręce Izraelczykom i uniemożliwić im podjęcie jakichkolwiek działań militarnych wymierzonych w irański program atomowy, który zmierza już coraz wyraźniej ku pozytywnemu dla Iranu końcowi.

To właśnie w takim kontekście należy postrzegać również obecną eskalację sytuacji wokół Strefy Gazy. Być może więc lada moment działania przeciwko Izraelowi rozpocznie tym razem Hezbollah, wznawiając z terytorium Libanu ostrzał północnego Izraela - a wszystko w imię interesów irańskich sponsorów.

Nietrudno wyobrazić sobie, jaki wpływ na sytuację w Libanie - i w całym regionie - miałby taki scenariusz. Izraelczycy znaleźliby się w poważnych tarapatach - wszak wszystkie pięć baterii systemu "Żelazna Kopuła" wykorzystują na froncie południowym, północ kraju byłaby więc odsłonięta na rakietowe ciosy Hezbollahu. Wymusiłoby to szybką i silną reakcję militarną Tel Awiwu, głównie w postaci intensywnych nalotów lotniczych na południowy Liban.

Wojna na wyniszczenie, podobna do tej z 2006 roku, zdewastowałaby Liban i najpewniej przyczyniłaby się do wybuchu poważnego kryzysu politycznego w tym kraju. Kryzysu, który w obliczu rosnącego zaangażowania poszczególnych ugrupowań politycznych w wewnętrzną rozgrywkę u wielkiego sąsiada, mógłby doprowadzić nawet do rozpadu Libanu.

Tomasz Otłowski dla Wirtualnej Polski

Lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie