Hajduk: "Obejrzałam 'Leaving Neverland'. Nie spalę płyt Jacksona" (Opinia)
"Leaving Neverland" to chyba najlepsze studium problemu pedofilii, jakie pojawiło się w mediach w ostatnim czasie. Czy zakończy panowanie Króla Popu? Dla mnie to nie takie oczywiste.
11.03.2019 09:49
"Tego nie da się obejrzeć do końca". "Obrzydliwe". "Ludzie płakali i mdleli". Nietrudno o lepszą reklamę dla debiutującego na HBO dokumentu dotyczącego Michaela Jacksona.
Historia dwóch mężczyzn: Jamesa Safechucka i Wade'a Robsona, którzy szczegółowo opowiadają o życiu u boku gwiazdora - sformułowanie "u boku" należy traktować tu dosłownie - faktycznie poraża. To chyba najlepsze studium problemu pedofilii, jakie pojawiło się w mediach w ostatnim czasie.
To nie sceny seksu mnie przeraziły
Cztery godziny mogą wydawać się nieco nużące jak na film dokumentalny i faktycznie - po obejrzeniu całości czułam się zmęczona. Nawet najlepsze seriale Netflixa nie trzymają mnie w takim napięciu i skupieniu przez tak długi czas przed ekranem. Ale w inny sposób, krócej i bez zarysowania tła nie da się tak skrupulatnie opowiedzieć tej wstrząsającej historii i przedstawić sylwetki Jacksona prywatnie jak udało się to Danowi Reedowi.
Kluczowe dla filmu są tak naprawdę pierwsze sceny, w których Wade i James opisują dziecięcą fascynację idolem. Któż z nas nie miał pokoju wyklejonego plakatami z ukochanym artystą, nie marzył o spotkaniu go, o byciu przez niego wyróżnionym nie wspominając. Kilkuletni Wade i James dostąpili tego "zaszczytu" i to tamten moment wspominają z uśmiechem na twarzy. Podobnie zresztą ich rodzice, dla których poznanie Jacksona było nie mniejszą frajdą, a którzy pierwszy raz publicznie i bez skrępowania przyznają, że świat ogromnej sławy, niemal odrealniony, zawładnął nimi zupełnie.
Tym, co przeraziło mnie najbardziej podczas oglądania filmu, nie były jednak ani szczegółowe opisy aktów seksualnych, ani brak reakcji ze strony rodziców, ani nawet wieloletnie milczenie Robsona, który bronił swojego oprawcy.
To wszystko dotychczas było wielokrotnie "brane na warsztat" przez rozmaitych ekspertów, publicystów, psychologów. Szeroko omawiane w filmach i książkach dotyczących pedofilii. Nigdy wcześniej jednak nikt nie pokazał mi relacji pedofilskiej jako... związku. A tak o tym, co łączyło Michaela z kilku, a później kilkunastoletnimi chłopcami opowiadają Safechuck i Robson. To wątek, który faktycznie może przyprawić o zawrót głowy i sprawić, że wszystko to, co do tej pory słyszeliśmy na temat pedofilii, nabiera nowego, jeszcze bardziej przerażającego wymiaru.
Gdy James trzęsącą się ręką wyjmuje z zakurzonego puzderka klejnoty w postaci złotych pierścionków z diamentami, które dostawał od muzyka, gdy opowiada o tym, jak bardzo lubi biżuterię i jakim "trofeum" zdobytym przed laty są dla niego te przedmioty, ogarnia mnie lęk. Zaczynam zastanawiać się, czy ten człowiek kiedykolwiek uwolni się od Michaela Jacksona - od jego zapachu, spojrzenia, od jego dotyku.
To majestatyczne pożegnanie artysty
Nie przesądzając o tym, czy jego opowieść jest prawdziwa, czy też nie, jedno jest pewne: jego stosunek do Michaela nacechowany jest dużymi emocjami. Kiedy Wade Robson mówi o tym, że nawet jako dorosły mężczyzna czuł, że kocha Michaela, uświadamiam sobie, że to coś znacznie głębszego niż klasyczny syndrom sztokholmski.
Narracja skupiona wokół Jacksona i jego kilkuletnich "partnerów", którzy w wiek nastoletni weszli ze znajomością uczucia zazdrości i złamanego serca (bo Jackson co jakiś czas miał "wymieniać" ich na nowych "ukochanych") sprawia, że mimo naturalistycznie opisywanych scen molestowania to nie one stanowią sedno historii.
Tak naprawdę dzieło Reeda wygląda, jak majestatyczne pożegnanie artysty. Od momentu jego śmierci, budzącej zresztą do dziś kontrowersje w związku z nie do końca jasnymi okolicznościami, aż po premierę "Leaving Neverland" nikt nie miał odwagi przyjrzeć się monumentowi.
Teraz kiedy dwie rodziny opowiadają o swojej relacji z jedną z największych gwiazd wszech czasów wszyscy zastanawiają się nad jednym: czy to początek końca legendy?
Na reakcje nie trzeba było czekać długo. Radiostacje kolejno rezygnują z puszczania numerów Jacksona, fani zrywają plakaty ze ścian, pomnik gwiazdora upada. Ale przecież to nie pierwszy i nie ostatni z pewnością raz, kiedy wrażliwe sumienia fanów zostają okaleczone.
Rezygnując z muzyki Jacksona nie zbawimy świata
Dziwi, że dorośli ludzie nie rozgraniczają dzieła od twórcy, że ta magia, którą ma w sobie relacja fana z idolem, przysłania im fakt podstawowy: w pakiecie z talentem, umiejętnością porywania tłumów i dorobkiem nie idzie czyste sumienie i nieskazitelny charakter.
Idole bywają i, bardzo często, po prostu są grzesznikami. A zdarza się, że przestępcami. To, że ich twórczość daje nam mnóstwo pozytywnych emocji, nierzadko wpisanych w nasze życiorysy nie oznacza przecież, że to wzory do naśladowania, że to ludzie bez wad, zaburzeń, poważnych problemów.
Żyjemy w czasach, gdy pomniki upadają, bo dużo łatwiej jest je obalić. Nie zapominamy, że dzieło twórcy o nawet najgorszym profilu osobowościowym jest tylko dziełem. Filozofia zresztą nie raz próbowała podjąć temat rozdzielenia twórcy od dzieła, z różnymi skutkami.
Nie wiem, ile żyć uratowała muzyka Jacksona, ale wiem, że może mieć taką moc. Rezygnując ze słuchania muzyki Jacksona nie uratujemy świata od pedofilii i innych okrucieństw.
Dlatego właśnie uważam, że „Leaving Neverland” jest ważnym i potrzebnym obrazem, bo obnaża naszą słabość w walce z pedofilią. Możemy spalić wszystkie płyty Jacksona, ale życzę nam, byśmy za jakiś czas nie byli zmuszeni do zniszczenia całej swojej płytoteki.