H.Bochniarz: chcę dotrzeć do tych, którzy nie mają na kogo głosować
Dla mnie największym wyzwaniem jest 60% ludzi, którzy mówią, że nie pójdą do wyborów, bo nie mają na kogo głosować. Przebić się do ludzi, którzy powiedzieli „nie”, przekonać ich że powinni brać odpowiedzialność za to, co się w Polsce dzieje i że powinni wziąć udział w wyborach – to jest dopiero wyzwanie! - mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Henryka Bochniarz, szefowa Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, kandydatka na prezydenta.
01.09.2005 | aktual.: 23.06.2008 21:45
[
- Henryka Bochniarz - 1 (5,8 MB) ]( http://i.wp.pl/a/f/mp3/8559/bochniarz_1.mp3 )
[
- Henryka Bochniarz - 2 (5,5 MB) ]( http://i.wp.pl/a/f/mp3/8559/bochniarz_2.mp3 )
Dlaczego startuje pani w wyborach prezydenckich? Pani kandydatura była dla wielu osób zaskoczeniem.
Henryka Bochniarz: Dlatego, żeby złamać schemat funkcjonowania polityki, w której od lat te same osoby wpływają na wszystko, co w Polsce się dzieje. Uważam, że czas jest na nowe propozycje. Propozycje kogoś, kto nie jest z polityki, kompetentny, kto ma doświadczenie krajowe i zagraniczne, kto jest w stanie zaproponować nową wizję prezydentury. Najważniejsze kwestie dla Polski związane są z tym, żeby określić nasze miejsce, wizję Polski, nasze miejsce w Europie, pozycję w świecie. Kryzys w Unii Europejskiej jest dobrym momentem, żeby poszukać nowego pomysłu na Polskę.
Powinien on być oparty na czterech zasadach. Pierwsza: poszanowanie dla tego, co dotychczas zrobiono. Ostatnie 16 lat to okres ogromnego sukcesu Polek i Polaków, w którym udało się zdobyć zupełnie nowe miejsce na rynku europejskim, na rynku światowym zarówno w polityce, jak i w gospodarce. Przy wszystkich błędach, niedociągnięciach zaniechaniach to musi być podstawa następnego kroku w rozwoju Polski.
Po drugie: siłę Polski powinniśmy przede wszystkim budować na przeświadczeniu, że naszym największym kapitałem są ludzie. Przez 16 lat udowodnili, że potrafią sobie radzić i że nawet najbardziej niechętne środowisko nie jest w stanie przeszkodzić im w szukaniu nowej przestrzeni na rynku.
Po trzecie: chciałabym zwalić mury, które wyrastają pomiędzy poszczególnymi grupami społeczeństwa. Odnosi się to zwłaszcza do grupy przedsiębiorców, o której społeczeństwo ma bardzo złą opinię. Musimy pamiętać o 2 milionach ludzi, którzy poszli „na swoje”, o tym, że taksówkarz to jest przedsiębiorca, że pani, która sprzedaje na straganie to jest przedsiębiorca. Nie możemy patrzeć na polski sektor prywatny poprzez listę „Stu najbogatszych” Wprost, bo to jest margines polskiego sektora prywatnego, a nie to, co w nim dominuje. Chcę, żeby przedsiębiorcy byli szanowani, żeby ich praca była doceniana. A także, żeby grupy społeczne, które napuszcza się na przedsiębiorców, mówiąc, że jeśli warunki dla przedsiębiorców są dobre, to kosztem emerytów, rencistów, nauczycieli, zrozumiały że jest dokładnie odwrotnie. To, co jest dobre dla przedsiębiorców, jest dobre dla wszystkich grup społecznych.
Bezrobotni mówią: „no tak, zna się pani na gospodarce, wiadomo, że będzie pani w stanie zaproponować coś przedsiębiorcom, ale co pani nam zaproponuje?”. Moja odpowiedź zawsze jest ta sama – jeżeli dla was największym problemem jest brak pracy, kto będzie w stanie popychać rząd, popychać parlament w takim kierunku, żeby powstały dla was miejsca pracy jeśli nie ktoś, kto te miejsca pracy tworzy, zna problemy przedsiębiorców i wie dlaczego oni dzisiaj nie inwestują i nie zatrudniają ludzi.
Po czwarte: chciałabym żyć w państwie, z którym się identyfikuję, które lubię, szanuję i cenię, które jest tak zbudowane, żeby mnie służyło i żebym – podobnie jak każdy obywatel – czuła się w nim dobrze. Aby tak się stało, trzeba je zdecentralizować, dać większą władzę samorządom, dać dużo więcej przestrzeni organizacjom pozarządowym, doprowadzić do tego, żeby wreszcie o Polsce nie mówiły tylko i wyłącznie partie polityczne, ale ludzie, którzy robią fantastyczną robotę we wszystkich możliwych miejscach, a którzy nie mogą się przebić przez ten nasz zatęchły układ polityczny. Chciałabym stworzyć przestrzeń do rozmowy, bo potrzebujemy debaty na podstawowe polskie kwestie, która spowoduje, że ludzie będą wreszcie słyszani, a nie że słyszani są ciągle ci sami politycy.
Rozumiem, że z podanych przez panią powodów wynika fakt, że startuje pani jako kandydat niezależny, popierany przez demokratów. Czy zamierza pani wstąpić do ich partii?
Henryka Bochniarz: Tak, oczywiście. Nie zamierzam wstąpić do partii Demokraci.pl. Jeżeli wiemy, że 60% Polaków nie chce iść do wyborów, to ja chcę przede wszystkim do nich się odezwać. A oni mają bardzo negatywne stanowisko na temat polityki. Zgłoszono się do mnie, żebym wystartowała jako kandydat niezależny, muszę to szanować. Natomiast w wielu kwestiach dotyczących spraw programowych nie mam żadnych problemów z identyfikacją z Partią Demokratyczną, ponieważ w kwestiach europejskich, gospodarczych i społecznych to jest program, który mi odpowiada.
Funkcja prezydenta w Polsce jest raczej reprezentacyjna. Czy zamierza pani w związku z tym zwiększyć kompetencje głowy państwa?
Henryka Bochniarz: Ja mam zupełnie inną wizję prezydentury i uważam, że obecne kompetencje prezydenta wcale nie przeszkadzają temu, żeby on był dużo bardziej aktywny. Jeśli wszystkie grupy, które dzisiaj są pozbawione możliwości uczestniczenia w publicznej debacie, będą miały swoje miejsce, prezydent będzie silny poparciem Polaków. Można na tym zbudować bardzo silną i aktywną prezydenturę. Wówczas możliwość wpływania na to, co robią partie polityczne, co robi rząd, jest dużo większa. Uważam, że inicjatywa ustawodawcza i prawo weta dają dużo kompetencji prezydentowi. Nie uważam, że należałoby w tym względzie zmieniać Konstytucję.
Jakie będą najważniejsze punkty pani prezydentury? Jaką decyzję podejmie pani jako pierwszą?
Henryka Bochniarz: Najważniejsze będzie uruchomienie tej debaty. Wszystkie najważniejsze kwestie dotyczące kierunku rozwoju kraju, takie jak prywatyzacja, sprawy społeczne, jak reforma służby zdrowia, edukacja, kwestie społeczne na przykład dotyczące aborcji, rozdziału Kościoła od państwa - stają się przedmiotem dyskusji dopiero wtedy, gdy toczy się walka polityczna. Wówczas nie ma mowy o żadnej merytorycznej rozmowie; wszystko jest podporządkowane temu, jak zdobyć więcej głosów. Moją pierwszą decyzją będzie ulokowanie przy urzędzie prezydenta silnej reprezentacji struktur pozarządowych, samorządowych.
Czyli byłaby to prezydentura bardzo aktywna...
Henryka Bochniarz: Aktywna i prospołeczna.
Wspomniała pani o kryzysie w Unii Europejskiej. Pani zdaniem, co teraz się stanie z Unią, po fiasku ostatniego szczytu i odrzucenia w referendum przez Francję i Holandię traktatu konstytucyjnego?
Henryka Bochniarz: Mam ogromną wiarę w premiera Blaira. Uważam, że jest to jeden z nielicznych prawdziwych przywódców, który ma coś do zaproponowania społeczeństwu, a nie patrzy tylko na sondaże i za nimi podąża. Ponieważ Wielka Brytania obejmuje od 1 lipca prezydencję, jestem przekonana, że on będzie chciał ten czas wykorzystać na to, żeby zaprezentować różne propozycje. Już w tej chwili aktywność dyplomacji brytyjskiej jest bardzo duża. Myślę, że Unia po tych dwóch kryzysach – pierwszym związanym z odrzuceniem traktatu przez dość ważne kraje i drugim związanym z niemożliwością dojścia do porozumienia w sprawie unijnego budżetu – będzie bardziej skłonna do szukania kompromisu. Wydaje mi się, że nie ma co wpadać w popłoch i panikę. To jest struktura za długo funkcjonująca i za dużo wszyscy mają do stracenia, by pozwolić sobie na to, żeby nie działała efektywnie.
Bardzo ważną rolę może odegrać Polska. Jesteśmy w końcu największym z nowoprzyjętych krajów, jakby naturalnym liderem wszystkich nowych (w Unii) krajów. Jesteśmy jednym z większych krajów wśród 25 krajów członkowskich Unii. To nakłada na nas odpowiedzialność. Niestety, zgiełk wyborczy - prezydencki i parlamentarny – odciąga uwagę od tych spraw. A jest czas na to, żeby zaprezentować swoją aktywną postawę, szukać propozycji, które byłyby do zaakceptowania przez tych, którzy kwestionują już wszystko w tej Unii i przez tych, którzy dopiero do niej weszli i chcieliby by była to struktura działająca, a nie „śpiąca”.
Czyli jest jeszcze dla nas jakaś szansa w tej Unii, szansa samej Unii...
Henryka Bochniarz: Tak. Zdecydowanie. Myślę, że tutaj nie ma naprawę co wpadać w popłoch.
Jaki jest pani stosunek do powszechnej lustracji?
Henryka Bochniarz: Uważam, że obecnie istniejące instytucje i ustawa lustracyjna dają wszelkie możliwości, by ten proces przebiegał dużo aktywniej, ale zgodnie z prawem. Nie na „dziko”, jak to teraz zaczęło się dziać. Chciałabym, by IPN miał odpowiednie środki, żeby pełnić swoją funkcję tak, jak powinien ją pełnić, żeby miał możliwości szybkiego przebadania swoich zasobów, żeby przede wszystkim zajęto się sprawami byłych agentów. Dzisiaj koncentrujemy się przede wszystkim na osobach poszkodowanych. To jest niewłaściwe. To, co się dzieje z teczkami, fakt, że posłowie komisji śledczych wyciągają sobie teczki zależnie od tego, na które mają ochotę i przeprowadzają swoją prywatną lustrację, jest absolutnie nie do zaakceptowania.
Czyje teczki powinny zostać ujawnione?
Henryka Bochniarz: Myślę, że przede wszystkim należy skupić się na tych, którzy donosili, pracowali dla służb, a których świadectwa stają się dziś podstawą oceny moralności, etyki i zasad prawdy tamtego czasu. Nagle się okazało, że to SB jest weryfikatorem i dokonuje podziału na tych, którzy byli w porządku i nie w porządku. Nie powiem, żeby to był dobry weryfikator.
To pewien paradoks historyczny...
Henryka Bochniarz: Niestety. Można by wiele dyskutować, czy to niedobrze, że lustracja odbywa się dopiero teraz, że po 16 latach dopiero do niej wracamy. Tym bardziej nie można pozwolić, by odbywała się w sposób kompletnie niekontrolowany, tak jak dzisiaj. Wszyscy mówią „jesteśmy bezradni”, prezydent mówi „jestem bezradny”, rzecznik praw obywatelskich jest bezradny, rzecznik interesu publicznego jest bezradny. To od czego my mamy te wszystkie instytucje?
No tak, ale przecieki dotyczące teczek w IPN, pochodzą z samej „góry”.
Henryka Bochniarz: No, oczywiście, że tak. Wszyscy o tym wiedzą. Poseł podpisuje oświadczenie, że będzie zachowywał tajemnicę informacji, po czym za 5 minut jest przed kamerami telewizyjnymi. Jak można potem od obywateli wymagać, żeby przestrzegali prawa, skoro ci, którzy mają je stanowić i powinni pierwsi stać na straży prawa, łamią je jako pierwsi.
Pani w latach 1978-90 należała do PZPR. Jak teraz odnosi się pani do swojej przeszłości?
Henryka Bochniarz: Myślę, że nie trzeba oceniać tamtych czasów przez pryzmat tego, co później zdarzyło się w Polsce. Pewnie, gdybym miała wówczas świadomość, że były inne możliwości zmiany sytuacji w Polsce byłabym ostrożniejsza w swoich decyzjach. Zawsze miałam pozytywistyczną naturę i uważałam, że trzeba zmieniać na lepsze to, co jest. Pracowałam w instytucie naukowym, gdzie działała mała organizacja partyjna. Należeli do niej świetni ludzie, którzy starali się reformować, co się da. To było bardzo opiniotwórcze grono.
Może nie miałam wtedy wyobraźni, żeby przewidywać, że jednak można zmienić system, a nie tylko go naprawiać. O to mogę mieć do siebie pretensję. Pracowaliśmy nad kwestiami ekonomicznymi, dotyczącymi przede wszystkim reformy systemu. Podziały wówczas naprawdę nie wyglądały tak, jak to się dzisiaj wydaje – na czarne i białe. Nie mam do siebie żadnych pretensji, że robiłam coś złego, zawsze też starałam się chronić swoją instytucję i ludzi, którzy w niej pracowali. I tak się stało – nikt z Instytutu Koniunktur i Cen nie został zwolniony; Instytut przetrwał mimo, że były plany jego likwidacji. To są tak zwane małe przestrzenie, za które człowiek odpowiada. Potem, jak to się wpisuje w wielką politykę łatwo powiedzieć – „to było niedobre, a to dobre”. Dziś mówią to często ludzie, którzy niewiele w tym czasie robili. Mają na każdy temat łatwe opinie, mówią co jest słuszne, a co niesłuszne. Trzeba było żyć w tamtym czasie i patrzeć, kto zachowywał się porządnie, a kto nie.
Czy z dzisiejszej perspektywy, z obecną świadomością zmieniłaby pani tę przeszłość?
Henryka Bochniarz: Tak. Przez ostatnie 16 lat ja nie weszłam w żadne polityczne układy. Starałam się konsekwentnie robić na różnych polach coś pożytecznego, czy to poprzez wspieranie kultury, czy też budowanie reprezentacji pracodawców. Uznałam, że może nie powinnam dotykać kwestii związanych bezpośrednio z życiem politycznym, bo może się do tego nie nadaję. Może się nadaję do spraw, które są trochę dalej od polityki. Tak też widzę prezydenturę. To powinno być miejsce, które wpisuje się w porządek kraju, jednocześnie kreując nowe rozwiązania, nowe propozycje ponad podziałami politycznymi.
Wróćmy jeszcze do pani programu wyborczego. W wielu wywiadach pani wspomina, że chce być kandydatką nie tylko przedsiębiorców, ale również bezrobotnych, biednych i ... kobiet. Czy, jako prezydent, zamierza pani walczyć o płacowe równouprawnienie kobiet oraz inne kwestie ważne dla kobiet?
Henryka Bochniarz: Jednym z powodów mojej decyzji (o kandydowaniu) jest wola przełamania stereotypów związanych z uczestnictwem kobiet w życiu politycznym i społecznym.
Napisałam książkę, która była skierowana głównie do kobiet. Namawiałam je do tego, by nie budowały w sobie bariery powstrzymującej je przed uczestnictwem w życiu politycznym i społecznym. Zwykle, jak się proponuje coś kobiecie, to ona, niezależnie jak dobrze się do tego nadaje, mówi „nie wiem, czy to potrafię”. Zupełnie inaczej niż mężczyźni, którzy mówią: „Ok., wszystkiego nie wiem, ale spróbuję”. Uznałam, że to też jest sposób na to, by przecierać szlak. Skoro dostałam taką propozycję i ona jest wejściem na pole, które obsiedli panowie od zawsze będący w polityce, będzie to wyjście poza pewien stereotyp i schemat. Mam nadzieję, że sam ten fakt (mojego kandydowania) pozwoli kobietom pomyśleć o swojej pozycji w inny sposób. Pamiętam, gdy zostałam ministrem przemysłu, wydawało mi się że pracują tam wyłącznie mężczyźni. Na pierwszych spotkaniach z kierownictwem nie miałam możliwości zobaczenia żadnej kobiety. Okazało się, że jest tam masa fantastycznych kobiet, najczęściej wicedyrektorów, zawsze za plecami
ważnych mężczyzn. Mam nadzieję, że moja decyzja o startowaniu w wyborach pozwoli im na refleksję, że stać je na więcej. Spotykam masę kobiet, które mówią: „wie pani, ja doszłam do wniosku, że wystartuję w wyborach parlamentarnych”, inna mówi, że wystartuje w wyborach samorządowych. Sprawy równego statusu i tych kwestii, które są dla kobiet ważne, to jest jedna z tych rzeczy, które chciałabym żeby były przedmiotem debaty przy urzędzie prezydenckim. Musimy o tych kwestiach naprawdę poważnie porozmawiać, mieć na ich temat opinię, niezależnie od tego, czy to jest fragment programu politycznego takiej, czy innej partii.
Kogo uważa pani za swojego głównego kontrkandydata w kampanii wyborczej?
Henryka Bochniarz: Dla mnie największym wyzwaniem jest te 60% ludzi, którzy mówią, że nie pójdą do wyborów, bo nie mają na kogo głosować. 40% zdecydowanych wyborców, to grupa, która zmienia swoje poparcie. Natomiast te 60%, które powiedziało „nie, my jesteśmy sfrustrowani, zniesmaczeni” - to jest ogromny elektorat, bardzo trudny do obudzenia. Przebić się do ludzi, którzy powiedzieli „nie”, przekonać ich że powinni brać odpowiedzialność za to, co się w Polsce dzieje i że w związku z tym powinni wziąć udział w wyborach i głosować na mnie – to jest dopiero wyzwanie! Jeżeli bym patrzyła, kto jest największym wrogiem, to właśnie ta frustracja, alienacja, to wszystko, co powodowało, że ponad połowa Polaków w ogóle nie uczestniczy w tym wyborczym zgiełku.
Będzie musiała pani prowadzić bardzo aktywną kampanię wyborczą, bo według sondaży ma pani bardzo małe poparcie.
Henryka Bochniarz: Oczywiście, bo ja jestem osobą spoza politycznego grona. Nierozpoznawalną. Dla mnie największą barierą jest rozpoznawalność. Pokazuje to niestety, że ja też żyłam w swoim kręgu, w getcie przedsiębiorców. Teraz wiem, że trzeba przekraczać bariery, by dotrzeć do innych grup społecznych. Nie da się żyć w nowoczesnym świecie, jeśli będzie podział na „getto nauczycieli”, „getto emerytów”, „getto przedsiębiorców”.
W ciągu dwóch tygodni zbudowaliśmy sztab, jest przygotowana strategia, od czterech dni jeżdżę po Polsce, będzie kampania promocyjna. Inni kandydaci prowadzą swoją kampanię już od lat. Niewątpliwie mam trudny start, ale muszę przyznać, że to akurat bardzo mnie nakręca do pracy. Nie boję się takich wyzwań, nigdy mnie nikt po głowie nie głaskał, nigdy nie mówił: „proszę bardzo masz na talerzu stanowisko”. Do wszystkiego musiałam dojść sama. Gdy sześć lat temu zakładałam Konfederację, słyszałam dokładnie to, co w tej chwili – że to nie ma sensu, że jest tyle instytucji biznesowych, że wszyscy będą przeciwko, że ani pieniędzy, ani przedsiębiorców ... po co ci to? Dzisiaj Konfederacja jest, jeśli nie najważniejszą, to na pewno jedną z ważniejszych organizacji przedsiębiorców, szalenie cenioną za profesjonalizm, obiektywizm, za apolityczność. To znaczy, że można.
Oczywiście, że wybory prezydenckie są dużo większym wyzwaniem, ale to nie znaczy, że nie należy go podejmować. Bardzo wiele argumentów przemawia za tym, żeby to zrobić. Nawet jeśli jest to wbrew stereotypom, wbrew temu, że wszystko zostało już poukładane. Nie traktuję wyborów prezydenckich jako końca świata. Dla mnie jest to długa ścieżka wychodzenia z propozycjami, które mam, do ludzi, którzy w ogóle o mnie nie słyszeli, nie słyszeli mnie jako przedstawiciela przedsiębiorców, ani jako osoby która ma jakieś osiągnięcia. To naprawdę jest bardzo trudne, ale jak na razie mam więcej impulsów pozytywnych. Mam takie poczucie, że powoli, powoli zbieram te kamyczki, żeby ułożyć z tego ścieżkę porozumienia, ścieżkę pozapartyjnej wspólnoty.
Taka kwestia lingwistyczna...będzie pani prezydentem, czy prezydentową?
Henryka Bochniarz: Muszę być prezydentem, bo z prezydentem to tak jak z wojewodą, jest pani wojewoda i pani prezydent, bo wojewodzina i prezydentowa to małżonki.
Może złamać i ten stereotyp?
Henryka Bochniarz: Tak, właśnie (śmiech). Może pani minister Środa coś wymyśli.
Z Henryką Bochniarz, szefową Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, kandydatką na prezydenta rozmawiała Sylwia Miszczak, Wirtualna Polska.