Gwałt na X Muzie


Nie znaliście takiego Słonimskiego? No to poznajcie.

11.02.2008 | aktual.: 11.02.2008 12:43

Że Słonimski był fenomenalnym felietonistą teatralnym, wie każdy odróżniający Fedrę od Fredry. Ale żeby pisywał o filmie? A jednak. Z pasją prowadził rubrykę filmową w przedwojennym „Kurierze Polskim”. Potem drukował z rzadka i tylko okazjonalnie, więc przestano go z filmem kojarzyć. Wielkiej wartości informacyjno-historycznej dziś te teksty nie mają; bohaterem ich został sam Słonimski. A że mamy do czynienia z jednym z naszych najinteligentniejszych i najdowcipniejszych pisarzy, to wcale niemało.

„Irytacja jest głównym źródłem moich dochodów” – powiadał, i trudno o lepszą autocharakterystykę. Słonimski pogodny chwalca bywa nieco patetyczny i nierzadko sentymentalny. Dostaje skrzydeł, gdy się zirytuje albo wścieknie. Nagle wszystko zaczyna wibrować, słowa migoczą jak szabla Wołodyjowskiego i tną nieomylnie, zabójczo. Teksty pochwalne nigdy nie są zabawne, to nie ich ton, a Słonimski najwspanialszy bywa wtedy, gdy rozśmiesza i ośmiesza. Spróbujcie przeczytać kilka wybranych zdań w jakimś towarzystwie; to lepiej działa niż niejeden dowcip.

Był nie tylko prekursorem pisania w Polsce o kinie. Rewelacją był też sam punkt widzenia. W czasach, gdy zwracano uwagę przede wszystkim na akcję i aktorów, on podkreślał podstawową rolę reżysera. Z wykształcenia malarz, widział w filmie także kompozycję obrazu, światła i ruchu. Z natury racjonalista, był niezwykle uczulony na fałsze i głupstwa rzeczowe scenariusza, precyzyjnie wytykał naiwności albo zwykłe mydlenie oczu. Ale cenił film poetycki, choćby nieme komedie slapstikowe, byle trzymały się konwencji i najwyższego artyzmu.

Nie przypadkiem najbardziej kochał Chaplina. W ogóle wysoko stawiał kino amerykańskie, niewiele niżej niemieckie. Rosyjskie chwalił, francuskie lekceważył. Za to polskie... Ach, polskie to było jego ulubione pole bitewne. Udeptana ziemia, na którą wzywał a to władze nakładające na kiniarzy wyniszczający podatek, a to cenzorów robiących z filmów sieczkę, a to rozmaitych producentów, reżyserów i aktorów, nad którymi znęcał się w sposób bezprzykładny. Bo bardzo chciał, żeby polskie kino w odzyskanym wreszcie kraju znalazło swoje miejsce i potrafiło ten kraj mądrze pokazać światu. Cóż, kiedy nie potrafiło. Więc jeździł po filmowcach jak po łysych kobyłach, nie znając litości, a pióro miewał zaiste mordercze.

„Grabowski w roli Szweda był tak straszny, że mógłby sam jeden iść na Częstochowę. Tadeusz Frenkiel nie powinien się pokazywać w kinematografie, chyba że na widowni, gdzie jest ciemno – i to w czasie antraktów powinien wychodzić na korytarz”. „»Skrzydlaty zwycięzca« jest gorszy od innych obrazów krajowych, bo jest dłuższy”. „W [kinie] Stylowym (»Zwierzęta jak ludzie«) widzimy obraz grany wyłącznie przez zwierzęta, z powodu czego ogólny poziom gry stoi mniej więcej na poziomie naszych filmów krajowych”. I tak dalej. Zaprawdę powiadam wam, zabawa przednia, choć wnioski smutne.

Tadeusz Nyczek

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)