Grzegorz Wysocki: Skandaliczne słowa dyrektora TVP. Dymisji nie będzie, ale co z reakcją mediów?
Skandaliczne słowa dyrektora TVP, który czuje się jak "przysłowiowy Żyd w III Rzeszy", zostały przegapione/zignorowane/zbagatelizowane (niepotrzebne skreślić) przez zdecydowaną większość mediów. W środę minister turystyki zdymisjonował prezesa Polskiej Organizacji Turystycznej, autora – jeżeli ma tutaj sens stopniowanie – jeszcze głupszych wypowiedzi m.in. o tym, że "kultura żydowska w praktyce cała przetrwała". W przypadku dyrektora Wolskiego żadne konsekwencje wyciągnięte nie zostały, a i media potraktowały jego najnowsze występy nad wyraz pobłażliwie. Dlaczego?
"Poczułem się przysłowiowym Żydem w III Rzeszy, poczułem, że mnie nie ma. Zostałem anihilowany, zamknięty w rezerwacie". O czym mowa? Jakaż to ogromna tragedia spotkała biednego dyrektora Wolskiego, "dobrozmianowego" pisarza, publicystę i satyryka, że musiał lekką ręką sięgnąć do największej tragedii XX wieku? O jakich to głębokich traumach, niewyobrażalnych dramatach i druzgocących przeżyciach zdecydował się opowiedzieć szef telewizyjnej dwójki na łamach tygodnika "Sieci Prawdy" w – nie może być inaczej – przejmującej rozmowie?
Otóż – uwaga – Marcin Wolski został odrzucony, sponiewierany i przemilczany przez liberalne warszawskie salony. Prawdziwy dramat zaczął się, jak łatwo odgadnąć, od kiedy został jednym z czołowych funkcjonariuszy "dobrej zmiany", dyrektorem w pisowskiej telewizji. Seria upokorzeń i bojkot, o którym opowiedział czytelnikom tygodnika Wolski rzeczywiście może poruszyć nawet najtwardsze serca. Okazuje się, że książki pisane przez dyrektora – a pamiętać trzeba, że pisarzem płodnym jest niesamowicie, wydaje książkę za książką i nie od rzeczy byłoby nazywanie go "pisowskim Kraszewskim" – nie tylko nie mają już w prasie recenzji negatywnych, ale… nie są omawiane w ogóle. Zgroza. Losy "przysłowiowego" Żyda w III Rzeszy narzucają się z automatu, nieprawdaż?
Wszystkie dramaty dyr. Wolskiego
To jednak jeszcze nie koniec dramatów dyrektora telewizyjnej dwójki. Nie koniec także – nieustannie przychodzących mu do głowy – historycznych analogii z Żydami i nazistami w roli głównej. Konserwatywnej stronie przyprawia się nieustannie gębę "faszystów"? No cóż, nie dziwota, zawsze tak było w historii. Według Wolskiego dzisiaj to prawicowcy i konserwatyści są jak pierwsi chrześcijanie oskarżani o zatruwanie studni i – jakżeby inaczej – Żydzi, których oskarżano o mordowanie dzieci.
Wolski w całej rozmowie okazuje się zresztą nie tylko kulawym mistrzem grubej analogii historycznej, ale też wirtuozem słownej ekwilibrystyki, wywracania pojęć na drugą stronę, relatywizacji i hipokryzji. Cechy i talenty niewątpliwie bardzo pożądane w przypadku polityka, publicysty i telewizyjnego dyrektora. Inny przykład? Proszę bardzo. Zdaniem Wolskiego to artyści i celebryci atakujący miłośników i wyznawców "dobrej zmiany" są tak naprawdę "klinicznymi faszystami", bo "odczłowieczają część społeczeństwa".
Dalej jest tylko lepiej: "Żeby możliwe było "ostateczne rozwiązanie", trzeba było nienawiść w ludziach rozbudzić, trzeba było lat goebbelsowskiej propagandy, żeby wroga odczłowieczyć". Kto więc dzisiaj – zdaniem Wolskiego – zajmuje się przygotowaniem "ostatecznego rozwiązania"? Kto przejął po Goebbelsie manipulatorskie zdolności? Żartownisiom, którzy chcieliby w tym miejscu wspomnieć coś o Jacku Kurskim, Marcin Wolski nakazałby zapewne wsadzenie mordy w kubeł (o czym niżej), więc nawet nie będziemy próbować. W tekście padają za to nazwiska aktora Jacka Poniedziałka czy reżyserek Agnieszki Holland i Krystyny Jandy. Owe "kliniczne przypadki faszystów" wyruszyły na trwającą od jakiegoś czasu wojnę polsko-polską, która jest również wojną kulturową, i sieką pisowskiego wroga bezlitośnie, nie zostawiając żadnych jeńców.
Szanujmy się, więc morda w kubeł?
Najzabawniejsze w całym tym występie medialnym dyrektora TVP2 jest jednak jeszcze coś innego – oto Marcin Wolski, autor głośnych słów wypowiedzianych w rozmowie z Magdaleną Rigamonti w minionym roku, zgodnie z którymi zasady są jasne ("wygrała ta partia i morda w kubeł"), nagle lamentuje, płacze i cierpi z powodu rozdartej Polski, kraju podzielonego na wrogie plemiona, ojczyzny w stanie permanentnej wojny domowej. Jak mogło do tego dojść?
Wolski co prawda orientuje się w pewnym momencie, że przecież "wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi" i "może mamy różne poglądy, ale wszystkim nam należy się szacunek", ale – hmm, jakby to powiedzieć, by nie zapuścić się w wulgaryzmy? – praktyka ostro rozmija mu się z teorią. Przeczą jego egzystencjalnym odkryciom o wzajemnym szacunku jego teksty publicystyczne, przeczy to, co wygadywał w nagrodzonym Grand Pressem wywiadzie Rigamonti, wreszcie – przeczy to, co możemy zobaczyć na antenie pisowskiej telewizji, tylko dla niepoznaki, a może z rozpędu, nazywanej w dalszym ciągu publiczną.
Zobacz także: Wałęsa w "Wiadomościach" i "Dzienniku Telewizyjnym". 1985 rok kontra 2017
Nie wiem, czy za swoje słowa Marcin Wolski powinien wylecieć z TVP. Gdybym był Jackiem Kurskim (i naprawdę nie mógłbym być nikim innym), na pewno zastanawiałbym się intensywnie nad tym, czy nie powinienem zrobić jak minister turystyki, który za skandaliczne słowa w trybie natychmiastowym zdymisjonował szefa Polskiej Organizacji Turystyki. Zostawmy jednak kadrowe decyzje w pisowskim obozie samym zainteresowanym (choć szczerze wątpię, by tego rodzaju rozważania spędzały im sen z powiek) i wróćmy do wyjściowego wątku przegapienia wywiadu z Wolskim przez sporą część rodzimych mediów.
Zobojętnienie mediów? Świadome przemilczenie?
Nie chcę wyliczać konkretnych tytułów i wskazywać palcem, ale jedni o sprawie nie pisali w ogóle, inni zadowolili się zdawkowym newsem, a jeszcze inni rzecz całą właściwie zbagatelizowali na zasadzie "a bo to pierwszy raz?!". Zwłaszcza, że rzeczywiście nie są to pierwsze tego typu wypowiedzi Wolskiego, który wcześniej sugerował chociażby, że to Żydzi stoją za antyrządowymi protestami.
Może dobrze – może kretyńskie i szkodliwe wypowiedzi najlepiej zignorować, spuścić na nie zasłonę milczenia, autorom tego rodzaju wzniosłych refleksji nie robić – paradoksalnej, ale zawsze jakiejś – promocji? A może postępuje nasza medialna znieczulica i zobojętnieliśmy już zupełnie na kolejne słowne ekscesy polityków, dyrektorów, urzędników, publicystów czy celebrytów? Może w naszej XXI-wiecznej mediokracji już wszystko wolno i nie ma co się w takich wypadkach obruszać czy tym bardziej domagać jakiegoś świętego oburzenia?
Nie wiem. Wiem, że problem pozostaje i że jest to problem poważny. I nie myślę tutaj tylko o bezkarnych manipulacjach, relatywizacjach, idiotycznych analogiach historycznych i wszelkiego rodzaju słownych brejach, ale także – a może przede wszystkim – o naszej, mediów, przytępionej czujności i wrażliwości. Dziwi mnie obecna sytuacja tym bardziej, że pamiętam, jak duże - i jak powszechne - oburzenie wywołały słowa Magdaleny Cieleckiej z wywiadu dla "Newsweeka".
Aktorka mówiła, że wracając z manifestacji z przypiętym znaczkiem KOD czuła się jak "żydowskie dziecko w tramwaju w czasie okupacji". Zbierała wtedy cięgi ze strony prawej, lewej i środkowej, a jej wypowiedź była omawania, komentowana i krytykowana w każdym możliwym miejscu. Co ważne - dostała również ze "swojego" obozu, od publicystów liberalnych i lewicowych. O eurupcji wściekłej publicystyki z prawej storny po tamtym występie nie muszę nawet wspominać. Czy analogie i porównania Wolskiego aż tak bardzo różnią się od porównania Cieleckiej? I w jakich norach pochowali się teraz wszyscy wtedy święcie oburzeni prawicowi i konserwatywni komentatorzy? A co z publicystami liberalno-lewicowymi, którzy na Cieleckiej nie zostawiali suchej nitki? Nie traktują Wolskiego na serio aż tak bardzo, że nie zniżą się do zajmowania się jego uczonymi refleksjami na temat Żydów?
*
Jeżeli co rusz będziemy machać ręką i przechodzić nad takimi wykwitami myśli do porządku dziennego, nie wystawimy sobie najlepszego świadectwa i na pewno nie przekonamy w ten sposób do siebie odbiorców, zwłaszcza że ci od dawna darzą nas ograniczonym zaufaniem. Jeżeli nie będziemy widzieli ogromnego problemu i będziemy odmawiali reakcji w przypadku, gdy ktoś porównuje brak recenzji ze swoich książek do losów "przysłowiowego" Żyda w III Rzeszy, to właściwie na czym będzie polegała nasza, mediów, odpowiedzialność i misja?
Zdaję sobie sprawę, że "odpowiedzialność", "etyka" czy "misja" to w dzisiejszym publicznym dyskursie archaizmy, których nie znajdziemy w słownikach modnej polszczyzny. Ale nawet jeśli tak jest, jednym z naszych podstawowych zadań musi być zdecydowane działanie i reagowanie, w efekcie którego pojęcia te za jakiś czas triumfalnie powrócą, niechby i w słownikach neologizmów.
Grzegorz Wysocki, WP Opinie