Grzegorz Wysocki: Kaczyński czekał na ten dzień całe życie. Andrzej Duda wywrócił mu stolik do gry
Jeszcze dzisiaj w nocy wszyscy rozsądni Polacy marzyli o prezydenckim wecie, śnili o nim i byli gotowi się za nie pokroić. Stało się – dwie z trzech szkodliwych ustaw masakrujących sądownictwo zostaną zawetowane. I natychmiast wysypały się głosy, że to ustawka z prezesem, wielka polityczna gra i w ogóle żenada. To nic, że faktyczne zaoranie wymiaru sprawiedliwości to od kilku dekad główna idée fixe Kaczyńskiego i że Duda właśnie zabrał mu pług. To typowo polskie – eufemistycznie mówiąc – malkontenctwo pokazuje, że wielu osobom wcale nie chodziło o wetowanie wołających o pomstę do nieba ustaw o SN czy KRS, tylko o bezmyślne wykrzykiwanie „je…ć PiS!”, zawsze i wszędzie, za cokolwiek i kiedykolwiek.
24.07.2017 | aktual.: 24.07.2017 17:02
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Oczywiście, że to nie koniec walki o wolne, niezawisłe i niezależne, sądy. Oczywiście, że Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro nie złożą teraz broni i nie wywieszą białych flag. Oczywiście, że rację mają ci, którzy twierdzą, że scenariusz najbliższych dni i tygodni to zapewne „jak nie drzwiami, to oknem”, tudzież „jak nie kijem go, to pałką”. Ale nie udawajmy, że nic wielkiego się nie wydarzyło. Bo chyba pominęliśmy parę „drobnych” szczegółów. I wychodzi na to, że nasza pamięć nie sięga nawet do minionego wieczora.
Uprzejmie więc przypominam. Jeszcze wczoraj wieczorem nikt nie wierzył w ANI JEDNO prezydenckie weto. Owszem, wszyscy rozsądni krytycy pisowskich reform żyli taką nadzieją, ale na palcach jednej ręki możemy policzyć tych, którzy byli pewni, że stanie się to, co właśnie się stało. Zrealizowany scenariusz poniedziałkowego przedpołudnia jeszcze wczoraj był surrealistycznym political fiction. Według najbardziej prawdopodobnych przewidywań, Duda miał podpisać dwie ustawy, a jedną odesłać pro forma do TK, oczywiście tylko po to, by podpisać ją z drobnym opóźnieniem. I to był szczyt optymizmu większości obserwatorów sceny politycznej nie tylko wczoraj wieczorem, ale nawet dzisiaj o 9 rano.
Więc przestańmy powtarzać bzdury, że nic się nie stało i nic się nie zmieniło. Nie udawajmy, że można się było tego weta spodziewać. I nie pieprzymy głupot, że no, owszem, chlebek jest, ale masełka nie ma, bo – przypominam – jeszcze wczoraj wszyscy umieraliśmy z głodu. I nie brakowało osób, które za prezydenckie weto były gotowe wynieść w przyszłości Andrzeja Dudę na ołtarze, sugerowały mu cień szansy na pokojowego Nobla lub przynajmniej – już całkiem na serio – obiecywały od tego momentu poważne, a nie lekceważące czy wręcz pogardliwe, traktowanie jego prezydentury.
Mnożyły się pomysły kolejnych demonstracji i „spacerów”. Przed Pałacem, przed Sejmem, przed Sądem Najwyższym. Jedni malowali transparenty (z przewagą haseł „Chcemy weta!!!” czy „3xVETO”), inni zastanawiali się na serio, co może nie-pisowska Polska zaoferować Dudzie w zamian za weto. Jaki prezydent może mieć w tym interes? Czy może liczyć na nasze wsparcie? Dlaczego miałby cokolwiek wetować, skoro chwilę później zostanie zupełnie sam?
W planowanej na dzisiejszy wieczór ogromnej demonstracji przed Pałacem wszyscy, jak jeden mąż i jak jedna żona, krzyczelibyśmy dalej z całych sił: „Chcemy weta!”. Chcieliśmy go jeszcze wczoraj, a już dzisiaj o tym zapomnieliśmy? A może wielu z nas nie chodziło wcale o żadne weta, tylko – zgodnie z zalatującą naftaliną narracją Schetyny czy Petru – prymitywne i bezmyślne walenie w PiS i „demonicznego Kaczora”? Czy naprawdę tak szybko zapomnieliśmy, że straszenie PiS-em i złym Kaczorem wcale nie naprawia państwa czy wymiaru sprawiedliwości skuteczniej niż destrukcyjne pomysły i kolanem przepychane ustawy pisowskiego rządu?
Żeby była jasność – nie objawiam się tutaj nagle jako naiwny i hurraoptymistyczny zwolennik prezydentury Andrzeja Dudy, rządów PiS-u i strategicznych rozgrywek Jarosława Kaczyńskiego (wcale nie takiego „politycznego geniusza”, jak się wielu osobom wciąż wydaje – ale to temat na osobne rozważania). Najprawdopodobniej to nie koniec ulicznych manifestacji w wielu miastach Polski. Być może nowe wersje pisowskich ustaw będą równie – lub nieznacznie mniej – szkodliwe i niebezpieczne. Być może zmiany będą kosmetyczne, a ustępstwa pozorne. Na pewno jednak gra toczy się dalej, a dyskusja na temat reformy wymiary sprawiedliwości dopiero się na dobre zaczyna.
Andrzej Duda wywrócił stolik do gry. Albo inaczej – protestujący w całej Polsce zmusili go do tego, by to zrobił. Ale miejmy świadomość, że wcale nie musiał tego robić. Że – tak jak myśleliśmy – podpisze wszystkie trzy ustawy, a co bardziej znerwicowani protestujący w efekcie zaczęliby wpadać na pomysły w rodzaju marszu na Belweder z widłami i siekierami w rękach. Stało się jednak inaczej. Spora część kart, które były dotychczas w ruchu, leży na podłodze.
Teraz ktoś (kto? Prezydent z doradcami? Z rządem czy bez? Ze środowiskiem prawniczym i opozycją?) musi to wszystko posprzątać. Karty muszą zostać przetasowane i rozdane na nowo. I przynajmniej część z nich musi być inna od tych, którymi obywatele byli rozgrywani w minionych dniach.
Jeżeli PiS tego nie rozumie, zupełnie nie ma pojęcia, co się wydarzyło. Nie wiem, czy rozumie to Jarosław Kaczyński lub Zbigniew Ziobro. Na pewno nie rozumieją tego politycy w rodzaju Patryka Jakiego, który szybko zaczął atakować prezydencką decyzję. Wyraźnie jednak widać, że przynajmniej Andrzej Duda próbuje nam zakomunikować, że do jego świadomości dotarła informacja pt. „coś zrobiliśmy nie tak”.
Podsumujmy. W poniedziałek 24 lipca nie tylko „coś się stało”, ale stało się bardzo dużo. Prezydent Andrzej Duda nie zdecydował się, niestety, na zawetowanie wszystkich trzech ustaw, ale – na tę chwilę – ta o SN i ta o KRS idą do kosza. Bardzo mało prawdopodobne jest, że mieliśmy do czynienia z „ustawką”, ale jeśli nawet (bo całkowicie wykluczyć tego nie sposób) – niewiele to zmienia. Prezydent mógł – swoim dotychczasowym zwyczajem – wszystko podpisać i obudziliśmy się w zupełnie innej rzeczywistości, w zupełnie innej Polsce i w zupełnie innym humorze.
Stało się inaczej. W zupełnie innym humorze pracę rozpoczął dzisiaj Jarosław Kaczyński. Jak również Zbigniew Ziobro, Patryk Jaki, Marcin Warchoł oraz szeregi pisowskich polityków i dziennikarzy. Jarosław Kaczyński czekał na ten dzień i przygotowywał się do niego całe życie. Być może ten dzień wkrótce i tak nadejdzie, ale - dzięki oporowi części społeczeństwa i podwójnemu prezydenckiemu wetu - jeszcze trochę to potrwa. Nie wiemy, co będzie dalej, choć łatwo odgadnąć, że wcale nie będzie miło i przyjemnie.
Ale idzie właśnie o to, jak zaskakującą i optymistyczną wiadomością jest sam fakt, że coś dalej jeszcze będzie. Bo – raz jeszcze, na koniec, wspomnijmy swoje „wesołe” rozmyślania z wczoraj – przecież miało już nic nie być.
Grzegorz Wysocki, WP Opinie
*Grzegorz Wysocki *- szef WP Opinie. Wcześniej m.in. wydawca strony głównej portalu oraz redaktor działu WP Książki. Dziennikarz, krytyk literacki, były felietonista "Dwutygodnika". Publikował m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Dużym Formacie", "Tygodniku Powszechnym", "Polityce" i "Książkach". Absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim.