PolskaGrzegorz Cieślak: Brunon K. miał spójny plan zamachu na sejm

Grzegorz Cieślak: Brunon K. miał spójny plan zamachu na sejm

Ekspert Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas Grzegorz Cieślak ocenia, że upublicznione dotąd materiały potwierdzają, iż niedoszły zamachowiec miał kompetencje, narzędzia oraz spójny plan zamachu, który mógł spowodować olbrzymie szkody.

Grzegorz Cieślak: Brunon K. miał spójny plan zamachu na sejm
Źródło zdjęć: © WP.PL | Andrzej Hulimka

20.11.2012 | aktual.: 20.11.2012 17:40

Ekspert wskazał, że podejrzanego zatrzymano w dobrym momencie, kiedy można już postawić poważne zarzuty, a jednocześnie gdy życie i zdrowie ludzi nie było jeszcze bezpośrednio zagrożone.

Dziś ujawniono, że 45-letni pracownik naukowy Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie przygotowywał zamach bombowy na prezydenta i premiera w sejmie. Jego motywy były nacjonalistyczne, ksenofobiczne i antysemickie. Zamierzał zdetonować cztery tony materiałów wybuchowych umieszczonych w samochodzie.

- Jeżeli można mówić o czymś takim jak profesjonalizm w przygotowaniu zamachu terrorystycznego, to Brunon K. posiadał wystarczające kompetencje, żeby sporządzić niebezpieczne, stanowiące realne zagrożenie urządzenie wybuchowe. Zgromadzony przez niego materiał wybuchowy może posłużyć zarówno wprost do zrobienia urządzenia wybuchowego, ale też może być jego komponentem - wskazał ekspert.

Plan zamachowca, przedstawiony przez ABW i prokuraturę, Cieślak uznał za spójny. - Gdyby do urządzenia, którym się posługiwał, dodatkowo użył tej ilości anfo, czyli materiału wybuchowego zrobionego przez siebie na bazie saletry amonowej i ropy naftowej, to byłby w stanie sporządzić dobre, sprawnie działające urządzenie o wielkiej masie - ocenił ekspert.

Jego zdaniem taki wybuch uczyniłby prawdopodobnie większe szkody niż zamach w Oklahoma City w 1995 r., do którego użyto ok. 1200 kg anfo. - Zostało wówczas uszkodzonych ok. 30 budynków, które leżały w pobliżu. W Warszawie cztery tony materiału wybuchowego spowodowałyby ogromne zniszczenia na całym tym obszarze, niezależnie od tego, czy zamachowiec staranowałby bramkę sejmową, próbował wjechać do środka, czy po prostu zaparkował w pobliżu - uważa Cieślak.

Jak mówił, cztery tony materiału wybuchowego to taka ilość, przy której sam wstrząs i związana z nim tzw. fala burząca, zniszczyłaby nie tylko okoliczne budynki, ale i infrastrukturę na ulicach oraz pod nimi - np. kanały i znajdujące się pod ziemią instalacje. Natomiast budynki byłyby zniszczone na znacznym obszarze.

- Gdyby wybuch nastąpił na placu przy pomniku Powstańców, na ul. Wiejskiej przy początku Machowskiego, uszkodzeniu uległyby - oprócz znaczącej części budynków sejmowych - również ambasady np. Kanady czy Francji, a być może także fronton budynku ambasady USA oraz z całą pewnością pewna ilość budynków po drugiej stronie ul. Wiejskiej. Jednym słowem mówilibyśmy o dużych zniszczeniach - powiedział Cieślak.

Według niego Brunona K. zatrzymano w najlepszym momencie z punktu widzenia obywateli i ich bezpieczeństwa. - Zatrzymano go, kiedy już dysponował materiałami i całym instrumentarium zamachowca, przy którym można mu już postawić bardzo poważne zarzuty (...), ale gdy jeszcze nie doszło do skonstruowania urządzenia wybuchowego, które stanowiłoby ogromne zagrożenie - wyjaśnił.

Jak mówił, gdyby czekać z zatrzymaniem na pełne skonstruowanie urządzenia, narażone byłoby życie i zdrowie ludzi, np. w przypadku samopobudzenia takiej instalacji oraz wybuchu. Moment zatrzymania ekspert uznał za "kompromisowy". - To taki uniwersalny moment; moment kompromisu, kiedy służby powinny działać. Gdyby posunęły się do obserwowania go dłużej, mogłoby dojść do realnego zagrożenia czyjegoś życia - podkreślił Cieślak.

Jego zdaniem bardziej zasadne wydają się porównania Brunona K. do sprawcy zamachu w Oklahoma City Timothy'ego McVeigh niż Norwega Andersa Breivika. Wskazał, że Breivik doczekał w ukryciu do samego zamachu, nie szukając współpracowników, podczas gdy McVeigh posługiwał się pomocnikami. Przywołując doniesienia mediów Cieślak wyraził przypuszczenie, że - podobnie jak w przypadku McVeigh, którego pomocnicy uniknęli kary, współpracując z FBI - także współpracownicy Brunona K. mogli być źródłami informacji dla ABW.

Cieślak wskazał, iż zgodnie z informacjami przekazanymi przez służby jedną z przesłanek zamachu miałoby być to, że niedoszłemu zamachowcowi "przeszkadzają obcy w rządzie". - Czyli są jacyś swoi, którzy - według niego - w tym rządzie powinni być. To wskazuje na bardzo konkretne spozycjonowanie pobudek, dla których on działa. Jak możemy to ocenić? Trudno nam aprobować taką sytuację; w państwie demokratycznym spór polityczny toczy się innymi metodami niż podkładanie bomb - powiedział Cieślak.

W jego opinii ocena stanu psychicznego Brunona K. będzie trudna, ponieważ "z jednej strony sąd musi przyjąć, czy jest on świadom tego, co robi, czy w momencie popełnienia czynu rozróżnia dobro od zła i czy wie, że skrzywdzi ludzi dla spełnienia swoich celów; z drugiej strony lekarzowi też pewnie trudno założyć, że ktoś, kto planuje masowe zabójstwo, jest całkowicie zdrowy. Gdzieś pewnie będzie kompromis pomiędzy wykryciem realnie istniejących chorób psychicznych a emanacją stanu ducha i bardzo radykalnych poglądów, które zmuszają do takiego działania" - wskazał ekspert.

Przykład Brunona K. - według Cieślaka - może być potwierdzeniem analiz dokonywanych po zamachu Breivika, zgodnie z którymi nastąpiło przełamanie pewnego tabu, a metody stosowane dotąd przez organizacje terrorystyczne mogą być także wykorzystane przez pojedyncze osoby, również w Europie. - Zamach Breivika jasno pokazał, że w Europie też może trafić się ktoś, kto tym samym narzędziem, instrumentarium terrorysty, będzie przekonywał nas do swoich poglądów czy światopoglądu - podkreślił ekspert.

Jego zdaniem dopóki partie polityczne będą posługiwały się radykalnym językiem i sięgały do radykalnych skrzydeł swoich elektoratów, realna będzie niebezpieczna sytuacja, w której politycy nie będą mieli wpływu na to, jak ich słowa zrozumie radykalista, niezależnie - z prawej czy lewej strony sceny politycznej.

- Nawet gdyby polityk powiedział temu radykaliście: dobrze, przestań, teraz już spokój - to zwyczajnie taka osoba nie musi go posłuchać. Może uwierzyć w pewną misję, usankcjonować jakoś swoje niezwykle radykalne poglądy, a potem działać już samemu i co najwyżej posądzić tego polityka, którego do niedawna szanował czy stawiał sobie za wzór, o zdradę jakichś ideałów. Taka raz napędzona maszyna będzie działała dalej - podsumował Cieślak.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (28)