Grzebanie w IPN
Czy wydanie przez IPN książki o kontaktach Wałęsy z bezpieką spowoduje likwidację Instytutu? Z takim postulatem wystąpili liderzy SLD oraz publicyści „Gazety Wyborczej”.
04.07.2008 | aktual.: 04.07.2008 10:42
Przeciwnicy Instytutu domagają się jego rozczłonkowania, przekazania archiwaliów do Archiwum Akt Nowych, działań edukacyjnych do ministerstwa szkolnictwa bądź kultury, a śledztw i lustracji ministerstwu sprawiedliwości. Faktycznie jednak realizacja tych pomysłów byłaby sabotażem całego dorobku nie tylko IPN, ale także współczesnego państwa polskiego, które podejmując decyzję o stworzeniu tego typu instytucji, odrzuciło fałszywą politykę amnezji historycznej i rozmywania prawdy.
Dzieło „Solidarności”
Wśród zarzutów stawianych IPN z uporem powtarzana jest teza, że jest on narzędziem PiS w bieżącej walce politycznej. Zarzut to nieprawdziwy – pokazuje, jak łatwo można u nas zakłamać nawet nieodległą przeszłość. PiS z powstaniem IPN nie miało nic wspólnego. Jeśli teraz politycy tej partii przypisują sobie jakieś zasługi w tej sprawie, to czynią tak dlatego, że z różnych względów jest to dla nich wygodne. Prawdą jest natomiast, że IPN jest wyłącznie dziełem „Solidarności”. To w tym środowisku od początku lat 90. trwały dyskusje o potrzebie powołania w Polsce instytucji na wzór niemieckiego Urzędu Gaucka. Ostatecznie IPN swe powstanie w 1999 r. zawdzięczał przede wszystkim pracy trzech osób: min. Janusza Pałubickiego, który wraz z ekspertami napisał stosowną ustawę, przewodniczącego Mariana Krzaklewskiego, organizującego polityczne wsparcie dla tego projektu w parlamencie, oraz premiera Jerzego Buzka, który zabezpieczył środki budżetowe umożliwiające jego realizację.
IPN zawsze był solą w oku obozu postkomunistycznego. Z hasłem likwidacji Instytutu szedł do wyborów w 2001 r. Leszek Miller. Uzyskał wówczas w parlamencie większość umożliwiającą SLD zrealizowanie tego planu. Stało się inaczej, ponieważ właśnie ukazała się książka „Sąsiedzi” Jana Tomasza Grossa o mordzie na Żydach w Jedwabnem. Instytut był potrzebny, aby przeprowadzić śledztwo w tej sprawie. Można się domyślać, że wówczas także prezydentowi Kwaśniewskiemu z różnych względów likwidacja IPN nie była na rękę. Zadowolono się więc cięciami budżetowymi, które skutecznie zahamowały proces powstawania bazy materialnej IPN, a bez tego przejęcie setek tysięcy akt po organach bezpieczeństwa PRL po prostu nie było możliwe.
Wiedział, nie powiedział
Tak się niedobrze złożyło, że uwaga opinii publicznej koncentruje się wyłącznie na jednym, w moim przekonaniu wcale nie najważniejszym, lustracyjnym fragmencie działalności IPN. Zapomina się przy tym, że pierwotnie IPN w ogóle nie miał zajmować się lustracją. Było to zadanie urzędu Rzecznika Interesu Publicznego, którego obowiązki IPN przejął dopiero w 2007 r. Instytut udostępniał swe zbiory przede wszystkim osobom pokrzywdzonym, a więc takim, które w przeszłości były ofiarami działań tajnej policji politycznej, a nigdy z nią nie współpracowały. Jednocześnie prowadzone były prace naukowe, umożliwiające uporządkowanie, opisanie oraz udostępnienie opinii publicznej wiedzy na temat zawartości tej dokumentacji. Do chwili obecnej ukazało się wiele publikacji naukowych, przedstawiających zagadnienia szczegółowe lub opisujących większe procesy historyczne na podstawie dokumentów bezpieki.
W tym kontekście trzeba stwierdzić, że książka o Wałęsie jest jedną z wielu podobnych monografii, które ukazały się w oficynie wydawniczej IPN. Instytut nie tylko miał prawo, ale wręcz ustawowy obowiązek, aby wszystkie źródła pochodzące z byłych archiwów bezpieki na temat Lecha Wałęsy zebrać, opracować i wydać. Z perspektywy krótkiego czasu, jaki dzieli nas od ukazania się tej książki, trzeba powiedzieć, że dobrze się stało, iż IPN ją wydał. Przerwany został ostatecznie chocholi taniec, jaki od początku III RP elity polityczne wykonywały nad tymi teczkami. Z ostatnich wypowiedzi polityków, różnej opcji, wynika, że wiedza o kontaktach Wałęsy z SB była dość powszechna. Ale jak w znanej dziecięcej piosence – każdy coś wiedział, nie powiedział, a to było tak. I w tym momencie zaczynało się instrumentalne wykorzystywanie tej wiedzy. Jak Wałęsa był spolegliwy i pasował do planu politycznego, to przechodziło się nad incydentem z lat 70. do porządku dziennego i podkreślało zasługi Lecha. Gdy był niewygodny, ożywiano
widmo Bolka, co i raz wracające na polską scenę polityczną. Książka IPN kończy tę grę. Polacy sami mogą wreszcie ocenić materiały w tej sprawie.
Niewygodny dla wielu
Także Kościół dość nieufnie przyglądał się pracom IPN. Było oczywiste, że jego działalność będzie pomocna w udokumentowaniu wielu prześladowań z czasów PRL, co pomoże w nakreśleniu pełnego wymiaru postaw heroicznych, ale nie tylko. Czytając wypowiedzi hierarchów na temat tej instytucji, trudno nie dostrzec w nich pewnej niekonsekwencji. IPN był dobry, gdy dostarczał dowodów świętości prymasa Wyszyńskiego czy sług Bożych Jerzego Popiełuszki bądź Franciszka Blachnickiego oraz wielu innych duchownych i świeckich. Stawał się instytucją kłopotliwą, czy wręcz niewygodną, gdy okazywało się, że z jego zasobów na widok publiczny wydostają się dokumenty wskazujące na kontakty bądź współpracę niektórych duchownych z organami bezpieczeństwa PRL. Kulminacja tych negatywnych postaw miała miejsce w okresie ujawnienia dokumentów na temat abp. Stanisława Wielgusa, gdzie zwłaszcza w środowisku Radia Maryja i „Naszego Dziennika” formułowane były skrajnie obraźliwe opinie i sądy pod adresem kierownictwa Instytutu oraz sposobu
udostępniania materiałów z archiwów bezpieki. Zresztą to wówczas powstał osobliwy antylustracyjny sojusz Radia Maryja i koncernu Agora, oczywiście z zupełnie różnych powodów, ale sądzę, że w tym samym celu, starających się zamknąć proces udostępniania archiwów IPN.
Dopiero powołanie przez Episkopat specjalnej Komisji Historycznej rozładowało, przynajmniej częściowo, negatywne emocje w środowiskach kościelnych i spowodowało rzeczowe prace naukowe i studia w zasobach archiwalnych IPN. Czy wyniki tych prac zostały właściwie ocenione to już odrębna historia.
Taka dwoista ocena pracy IPN charakteryzowała zresztą wiele innych środowisk. Gdy Instytut prowadził badania nad zbrodnią w Jedwabnem bądź mordem w Kielcach, „Gazeta Wyborcza” nie szczędziła mu po-chwał, wskazując na wagę tych badań nie tylko dla oceny przeszłości, ale także obecnych postaw i wyborów Polaków. Gdy ujawniano dokumenty niewygodne dla tego środowiska, rozlegał się krzyk o grze teczkami, niszczeniu ludzi oraz opluwania narodowych świętości.
Cztery piony
Obecnie praca Instytutu toczy się w czterech pionach, które logicznie się uzupełniają i stanowią dobre narzędzie do naukowego, prawnego, a także moralnego rozliczenia z przeszłością. Bazę wszystkich działań stanowią archiwa, które tworzą zespół liczący ponad 86 km akt, przede wszystkim bezpieki, ale także gestapo i NKWD, dokumentujących zbrodnie na narodzie polskim w czasie II wojny światowej. Opierając się na zasobach archiwalnych, pion edukacyjny opublikował już ponad 300 pozycji książkowych – albumy, monografie, słowniki oraz wspomnienia, które na trwałe zmieniły stan naszej wiedzy o własnej historii. Równie istotne są działania oświatowe, m.in. specjalnie i bardzo starannie przygotowane pakiety rozsyłane do szkół na temat wielu węzłowych zagadnień z najnowszej historii. To praca naukowo-edukacyjna przywróciła zbiorowej pamięci postacie wielu całkowicie zapomnianych bądź zakłamanych bohaterów, jak chociażby gen. Emila Fieldorfa „Nila” oraz rotmistrza Witolda Pileckiego. Służy temu także przyznawana
każdego roku przez prezesa IPN nagroda Kustosza Pamięci Narodowej.
Archiwa są także niezbędne w pracy pionu śledczego, odpowiedzialnego za ściganie zbrodni nazistowskich i komunistycznych. Od 2000 roku do Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu wpłynęło ponad 8 tys. spraw. Natomiast Biuro Lustracyjne zajmuje się weryfikacją oświadczeń lustracyjnych i osób wykonujących zawody zaufania publicznego.
Historia nie należy tylko do przeszłości. O tym, jak wielkie ma znaczenie dla współczesności, świadczy wysiłek podejmowany przez naszych sąsiadów – Niemców i Rosjan, aby przedstawić całemu światu własną wizję różnych epizodów dziejowych. IPN jest w tej chwili jedyną placówką mającą odpowiednie środki oraz kadry naukowe, aby chociażby w debacie czekającej nas z okazji 70-lecia wybuchu II wojny światowej zabrzmiał także nasz głos. Żaden odpowiedzialny polski polityk nie może o tym zapominać. Zwłaszcza że w istocie to praca IPN okazała się najbardziej skutecznym działaniem dekomunizacyjnym, gdyż przede wszystkim młodym ludziom pokazała prawdziwe oblicze komunizmu oraz wszystkie konsekwencje braku suwerenności PRL.
Andrzej Grajewski