PolskaGry telewizyjne PiS

Gry telewizyjne PiS

Pragmatyk Andrzej Urbański zastąpił rewolucjonistę Bronisława Wildsteina, by dokonać niemożliwego: odzyskać telewizję dla braci Kaczyńskich i sprawić wrażenie, że jest niezależna.

Gry telewizyjne PiS
Źródło zdjęć: © wp.pl | Konrad Żelazowski

08.03.2007 06:11

Tyle razy się o tej dymisji mówiło, że wszyscy przestali się tym pasjonować. Więc jak w końcu został odwołany, zaskoczenie było duże - mówi o ostatniej wymianie prezesa Telewizji Polskiej Andrzej Godlewski, były kierownik redakcji publicystyki w Jedynce. Kiedy dziewięć miesięcy temu Bronisław Wildstein obejmował stanowisko prezesa TVP, zapewniał jak każdy jego poprzednik, że będzie tworzyć telewizję niezależną i bezstronną, z wyrazistą misją edukowania i budowania społeczeństwa obywatelskiego. Nigdy jednak nie przedstawił bliżej swojej wizji. Bo - jak tłumaczył "Przekrojowi" tuż po nominacji - nie przywiązuje ,do takich spisanych projektów marzeń zbyt wiele wagi". Zapewniał tylko, że postawi na informację i publicystykę oraz że rozbije skostniałe układy. Przychodził jako protegowany Jarosława Kaczyńskiego - tuż przed tym, jak został prezesem, premier namaścił go w bezpośredniej rozmowie.

Wildstein zdecydowanie zaprzeczał politycznej genezie swej nominacji, ale nigdy nie zdementował krążącej opowieści o tej rozmowie. Miał usłyszeć wówczas warunki, jakie musiał przyjąć, by zostać prezesem: zatrudnienie Małgorzaty Raczyńskiej, bliskiej znajomej matki braci Kaczyńskich, oraz zwolnienie szefa "Wiadomości" Roberta Kozaka. Tuż po nominacji zapewniał, że zachowa "dystans do swoich politycznych sympatii i przekonań". W wywiadach podkreślał, że powołała go Rada Nadzorcza TVP, a nie Kaczyński. Upolitycznienie tej rady czy wcześniejsze manipulacje PiS przy pospiesznie zmienianej ustawie o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji nie przeszkadzały mu w objęciu funkcji.

Choć jeszcze w listopadzie 2005 roku chwalił pomysł, by członków KRRiT wyłaniać spośród przedstawicieli środowisk twórczych - co nigdy nie zostało zrealizowane. Gdy został odwołany przez Radę Nadzorczą TVP, oświadczył, że była to decyzja polityczna.

Na układy Bronek

Swoje rządy Wildstein zaczął od zwalniania osób pełniących kierownicze stanowiska. Jednym z pierwszych był szef "Wiadomości" Robert Kozak, bezpartyjny fachowiec z BBC, który przyszedł do telewizji Jana Dworaka z zadaniem odbudowania wiarygodności głównego programu informacyjnego TVP.

- Musiał to zrobić, bo taki warunek postawił mu Jarosław Kaczyński, który oskarżał Kozaka o stronniczość i sprzyjanie PO - tłumaczy były dyrektor z TVP. Osobiście wyrzucił też Jacka Wekslera, twórcę i szefa TVP Kultura, pierwszego kanału tematycznego TVP, który odniósł spory sukces. Mimo że dostępny jest tylko w kablówkach i platformach cyfrowych, ogląda go nawet 150 tysięcy widzów. Wildstein zdymisjonował Wekslera w dwie minuty. W ten sam sposób pożegnał się z dyrektorem Jedynki Maciejem Grzywaczewskim i jego zastępcą Piotrem Dejmkiem. Bez żalu rozstał się również ze związaną przez 30 lat z TVP szefową Dwójki Niną Terentiew, która dziś wzmacnia Polsat. Po czterech miesiącach urzędowania Wildsteina z Woronicza musiało odejść 120 osób, w zdecydowanej większości zajmujących kierownicze stanowiska. Jedyną dziś osobą na takim stanowisku powołaną jeszcze przed Wildsteinem jest szef sportu Robert Korzeniowski, który był poza sferą zainteresowań prezesa.

- Bronek zwalniał bezwzględnie, kierując się względami ideologicznymi - mówi były pracownik TVP, który z bliska oglądał kadrową rewolucję w wykonaniu prezesa. Dopóki sam nie został zwolniony. - To znaczy każdy, kogo podejrzewał o to, że nie sprzyja rewolucji, musiał odejść, choćby był najlepszym fachowcem. Na miejsce zwalnianych prezes wprowadzał zaufanych ludzi. Szefem utworzonej przez siebie Agencji Informacji, której podporządkował wszystkie kanały informacyjne, został były szef polskiej sekcji Radia Wolna Europa Andrzej Mietkowski. Nowym dyrektorem TVP Kultura został Krzysztof Koehler, znajomy prezesa z Krakowa, publicysta "Frondy" i "Arcanów". Kolejny kolega spod Wawelu Mariusz Pilis objął funkcję szefa TVP3. Nowi pracownicy nie byli jednak w stanie zapełnić luki po zwolnionych lub tych, którzy jak Monika Olejnik odeszli na własną prośbę, nie mogąc się porozumieć. Wildsteinowi nie udało się ściągnąć znanych twarzy z konkurencji ani wykreować własnych.

- Telewizji zabrakło osobowości, które nadawałyby ton debacie publicznej, jak Tomasz Lis w Polsacie - ocenia profesor Tadeusz Kowalski, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego i były szef Rady Nadzorczej TVP w latach 2003-2006. - Jeśli takie były, zostały zwolnione, a ci, którzy mieli ich zastąpić, okazali się niekompetentni. Mimo czystek Wildstein zawiódł nadzieje Kaczyńskich. Zaczęło się od konfliktu z Raczyńską, którą we wrześniu od utraty pracy uratowała ucieczka na zwolnienie lekarskie. Premier wyraźnie się wtedy od niego zdystansował. "Jestem zmęczony sytuacją, w której z jednej strony jestem oskarżany o rzekome upartyjnienie TVP, z drugiej ta telewizja bardzo mnie atakuje" - mówił w wywiadzie dla "Życia Warszawy".

Nie ma przebacz

Wbrew ambitnym zapowiedziom nowe programy publicystyczne TVP okazały się porażką Wildsteina. Usunięte z anteny "Forum",",Debatę" i "Prosto w oczy" zastąpiło firmowane przez Raczyńską publicystyczne pasmo pod subtelnym tytułem "Nie ma przebacz". Emitowane od września 2006 roku w poniedziałki po godzinie 22 miało być motorem nowej publicystyki. Skończyło się wielką klapą, i to już po miesiącu: "Nie ma przebacz" zostało zdjęte z anteny. Jego udział w rynku widowni wyniósł 13 procent, wobec 16-procentowej oglądalności programów emitowanych w TVP1 o tej samej porze rok wcześniej. Charakterystyczne, że prowadzącymi programy publicystyczne w telewizji Wildsteina byli wyłącznie dziennikarze prawicowi, na ogół wychwalający PiS.

Przedstawiciele innych opcji pojawiali się w nich jako goście. Ale nie tylko na publicystyce poślizgnęła się TVP. Wildstein szybko zapomniał o swoich obietnicach, że rozrywka w publicznej telewizji będzie się różnić od "najprostszej i najbardziej masowej", a teleturnieje mają, nieść za sobą wartość dodatkową". Efekt był taki, że z ekranu zniknął najstarszy polski teleturniej edukacyjny "Wielka gra". Prezes osobiście zablokował emisję popularnych seriali, takich jak "Stawka większa niż życie" czy "Czterej pancerni", bo powstały w PRL. A wrocławski koncert sylwestrowy w TVP niczym nie różnił się od tego, który w Krakowie dla Polsatu zorganizowała Nina Terentiew. Symbolem obecnego upadku TVP jest nocny teleturniej "Audiotele", w którym dzwoniący odgadują hasło w krzyżówce. Program jest łudząco podobny do polsatowskich "Dziewczyn w bikini". Jedyną różnicą jest to, że prowadzący w Dwójce przystojniak jest normalnie ubrany.

- To rozpaczliwa próba wyciągnięcia pieniędzy z rynku. Telewizja publiczna nie powinna schodzić poniżej pewnego poziomu - mówi profesor Kowalski. Pogorszenie jakości programów zauważyli reklamodawcy. Przychody telewizji publicznej rosną wolniej niż TVN. Ogólnodostępny kanał TVN z 2,03 miliarda złotych w ubiegłym roku miał aż 45-procentowy wzrost wpływów z reklam, podczas gdy Jedynka 14-procentowy (1,3 miliarda złotych), a Dwójka 24-procentowy (1,03 miliarda złotych). Polsat tylko 12-procentowy, ale przy przychodach wysokości 1,9 miliarda złotych (dane AGB Nielsen Media Research, wpływy cennikowe bez rabatów). Oba kanały publiczne straciły udziały w rynku reklamowym: Jedynka 0,6 punktu procentowego, Dwójka - 1,6. TVN zyskał w tym czasie 1,8 punktu, a Polsat stracił 0,7.

TVP zaczyna śmierdzieć

Andrzej Urbański pełniący od tygodnia obowiązki prezesa TVP postrzegany jest jako człowiek otwarty, ale zależny od braci Kaczyńskich. Na nowy fotel przeniósł się prosto z Kancelarii Prezydenta. Zaczął tak jak Wildstein: od pożegnania nadzorcy "Wiadomości", czyli szefa Agencji Informacji Andrzeja Mietkowskiego. Spotkał się z nim dzień po nominacji. I - jak opowiadają pracownicy telewizji - przekazał mu litanię zarzutów: że dziennikarze "Wiadomości" i "Panoramy" nie chwalili rządu, nie dostrzegali jego sukcesów, a na konferencji prasowej podsumowującej przegląd ministerstw zadawali premierowi napastliwe pytania. To utwierdza przeciwników Urbańskiego w przekonaniu, że przyczyna zmiany była polityczna.

- Przychodzi z politycznego zlecenia braci Kaczyńskich zrobić porządek w TVP - uważa jeden z byłych szefów "Wiadomości". Dla części dziennikarzy dalsze firmowanie PiS-owskiej telewizji stało się nie do zniesienia. W proteście przeciwko nominacji Urbańskiego złożył dymisję Jacek Karnowski. Urlop wzięła Dorota Gawryluk. Nad odejściem zastanawia się kilku kolejnych dziennikarzy. - Im dłużej będę tu pracował, tym gorzej dla mnie. To miejsce zaczyna po prostu śmierdzieć - tłumaczy jeden z nich. - Za Wildsteina nie było cenzury, nikt nie próbował ingerować w program, co najwyżej były kłótnie o słowa. Spodziewamy się, że teraz tak będzie, bo prezesem został czynny polityk. Inny dodaje: - Wierzyliśmy w idee: że będą zmiany, że mamy współtworzyć nową Polskę. A tu okazuje się, że ch... z tą Polską, i tak wygrywają przyjaciele.

Dziennikarze prawicowi zapowiadają więc, że żarty się skończyły, i zdejmują parasol ochronny z PiS. Urbański zarzeka się, że został tylko oddelegowany z rady nadzorczej do czasu przeprowadzenia konkursu na nowego szefa TVP. Nawet nie zadeklarował jeszcze oficjalnie, czy w nim wystartuje - choć wydaje się to oczywiste. I tak jak kiedyś Wildstein zapewnia o swej bezstronności: - Będę słuchał każdego - mówi. Dla każdego coś miłego Telewizja pod wodzą nowego prezesa Andrzeja Urbańskiego wcale nie musi być nachalną tubą propagandową PiS.

- On nie będzie komisarzem Kaczyńskich w TVP. To nie jest Bronek Wildstein, który wszędzie ma wrogów, ale człowiek, który ze wszystkimi dobrze żyje. Każdemu da więc po kawałku telewizyjnego tortu, co jemu i Kaczyńskim zapewni święty spokój - twierdzi znany dziennikarz, który przygotowywał programy dla TVP. Medioznawca, profesor Maciej Mrozowski dodaje: - Koncyliacyjnie nastawiony Urbański będzie prawdopodobnie lepszym prezesem niż Wildstein. Bo na pewno lepiej zna się na telewizji i ma większe doświadczenie menedżerskie od poprzednika.

Na razie Urbański wysyła na zewnątrz sygnały zgodne z tą diagnozą. Nie wznieca nowych konfliktów, stare łagodzi. Zapowiada, że nie ma nic przeciwko powrotowi na antenę "Wielkiej gry" czy wyrzuconych przez Wildsteina "Czterech pancernych" i "Stawki". Chętnie widziałby w ramówce programy zarówno Sławomira Sierakowskiego, nieustającej nadziei polskiej lewicy, jak i Bronisława Wildsteina. Po paru dymisjach i urlopach decyzje personalne łatwiej Urbańskiemu tłumaczyć koniecznością łatania dziur, choć naprawdę chodzi o to, by przyjmować do pracy dobrych znajomych. Na stanowisko szefowej Jedynki wróciła Małgorzata Raczyńska. Po zmianie prezesa zmienił się nagle jej stan zdrowia i jest już gotowa do pracy. Nowym szefem Agencji Informacji został Jarosław Grzelak, były szef publicystyki w Jedynce z czasów Roberta Kwiatkowskiego (doglądającego w telewizji interesów lewicy). Ale Grzelak ma w środowisku telewizyjnym opinię dobrego fachowca. Szefem "Teleexpressu" ma być jeden z symboli telewizji Kwiatkowskiego - popierany
dziś przez Samoobronę Wojciech Nomejko. Na stanowisko szefowej redakcji dokumentu w Jedynce ma wrócić Jadwiga Nowakowska, która zajmowała już to stanowisko za Wildsteina, ale po dwóch miesiącach doprowadziła redakcję do zapaści: filmy dokumentalne prawie zniknęły z anteny.

Między słuchaniem a służeniem

Koncyliacyjność Urbańskiego i polityka "dla każdego coś miłego" nie spowoduje jednak, że telewizja będzie niezależna. Nie będzie taka, nawet gdyby zawęzić pojęcie "niezależności" do znaczenia, jakie przypisują mu politycy - czyli równego traktowania wszystkich partii. PiS oczekuje, że dziennikarze publicznej telewizji - jak mówi jeden z polityków koalicji - "będą bronić rządu".

"Wiadomości" i "Panorama" nie muszą być ideologiczną tubą. Wystarczy, by były urzędowo optymistyczne. Stworzenie telewizji naprawdę publicznej nie jest na rękę Prawu i Sprawiedliwości, tak jak w przeszłości nie było na rękę żadnej partii rządzącej. Niedługo po wyborach wyraził to jasno wiceprzewodniczący klubu parlamentarnego PiS poseł Tomasz Markowski na antenie publicznego radia: "chcemy mieć rzeczywiście bardzo silny wpływ na media". Była to deklaracja zbyt szczera, więc natychmiast przywołał go do porządku szef klubu Przemysław Gosiewski. Oficjalnie obowiązuje przecież przedwyborcza deklaracja PiS: "zapewnimy uwolnienie mediów publicznych od nacisków politycznych".

- Telewizja w Polsce wciąż należy do politycznych łupów i wcale nie wygląda na to, by to się zmieniło - pesymistycznie ocenia Maciej Grzywaczewski, były szef Jedynki z czasów prezesury Jana Dworaka. - Co najwyżej różnica będzie taka, że kolejni politycy rzadziej będą dzwonić do prezesa.

Jak często będą dzwonić teraz? Tak naprawdę to bez znaczenia. Urbański, dobrze znając braci Kaczyńskich, świetnie wie, co robić, by PiS było zadowolone. Zapowiada, że telefony od polityków w przeciwieństwie do poprzednika będzie odbierał, bo prezes TVP nie może się od nich izolować. Niech odbiera. Byle znów nie zatarła się granica między słuchaniem a służeniem.

Grzegorz Rzeczkowski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)