Gruzińska plama w rosyjskim CV
Rok temu trwała wojna na Kaukazie. Dziś jest tam jak zwykle, czyli niespokojnie. Od pewnego czasu niebezpiecznie jest zwłaszcza w Osetii Południowej. Dochodzi do incydentów zbrojnych. Rosjanie podwyższają gotowość swych wojsk i przeprowadzają ćwiczenia wojskowe, pojawiają się próby siłowego „korygowania” granicy. Trwa wojna informacyjna.
11.08.2009 | aktual.: 11.08.2009 13:18
Prezydent Osetii Południowej zamknął granicę z Gruzją dla ochrony przed … „świńską grypą”! Tradycyjnie zabrał głos rosyjski generał (tym razem zastępca szefa Sztabu Generalnego, gen. A. Nogowicyn), strasząc maleńkiego sąsiada słynną już (znaną dobrze w Polsce) „adekwatną odpowiedzią” zbrojną. Nawet ambasador Federacji Rosyjskiej w Polsce się w nią włączył, wysyłając kuriozalnie propagandowy list do polskiej prasy. Odpowiedział mu w dużo lepszej formie, ale równie jednostronnie ambasador Gruzji. Słyszymy wzajemne oskarżenia o prowokacje.
Trudno to wszystko zweryfikować, jako że obecność i aktywność niezależnych instytucji międzynarodowych jest tam wyraźnie ograniczona. Praktycznie są to tylko obserwatorzy Unii Europejskiej i w dodatku ich działalność ogranicza się jedynie do monitorowania sytuacji po stronie gruzińskiej. Nie są wpuszczani na terytorium Osetii Południowej i Abchazji, kontrolowane wyłącznie przez siły rosyjskie. Wcześniej Rosja zablokowała także działalność misji ONZ i OBWE operujących tam od początku lat dziewięćdziesiątych, nie zgadzając się na przedłużenie ich mandatu. W tym stanie rzeczy Gruzini, będąc pod obserwacją międzynarodową, mają ograniczone możliwości działania dezinformacyjnego, zaś Rosjanie i Osetyjczycy oraz Abchazowie mają pełną swobodę w tym względzie.
Ograniczoność międzynarodowego monitoringu zwiększa ryzyko eskalacji kryzysu, z groźbą ponownego wybuchu wojny włącznie. Chociaż nie wydaje się możliwe, aby Saakaszwili ponownie, jak rok temu, dał się sprowokować, aby znów popełnił tak kardynalny błąd w kalkulacjach strategicznych i zdecydował się na rozpoczęcie działań zbrojnych. Byłoby to o wiele bardziej niż poprzednio szkodliwe dla Gruzji. Ale ewentualna wojna byłaby szkodliwa także dla Rosji. Dlatego Rosja, nie zgadzając się na międzynarodowych obserwatorów po obu stronach konfliktu, działa w praktyce na własną szkodę. Taki totalny sprzeciw budzi w pełni uzasadnione podejrzenia co do jej rzeczywistej postawy i charakteru obecności w de facto okupowanych republikach, a także co do jej intencji na przyszłość. Dopisuje tym samym do swego „politycznego CV” nie najlepszą kartę. Prawdę mówiąc – nie tylko nie stara się wymazać, ale wręcz utrwala dotychczasową gruzińską plamę w tym CV.
Należy przy tym zauważyć, że Rosjanie mają dodatkowo poważne kłopoty z kryzysem wewnętrznym na Kaukazie Północnym. Wiosną ogłosili co prawda zakończenie operacji militarnej w Czeczenii, ale to był raczej gest formalny. Nie ma tam spokoju. Dochodzi do tego wyraźne pogorszenie sytuacji w Inguszetii i Dagestanie. Tysiące bojowników bazujących w górach i lasach Kaukazu Północnego wciąż przypominają o aktualności niebezpiecznej wizji budowy tam islamskiego kalifatu. Miejscowe prorosyjskie władze w Czeczenii rozprawiają się bezwzględnie z bojownikami na swoim terytorium. Nie tylko z nimi. Przeszczepiły na swój grunt zapożyczoną z Izraela metodę walki z terrorystami. Burzy się domy ich rodzin, a nawet porywa i więzi krewnych, aby wymusić poddanie się bojowników. Nie daje też pożądanych efektów nieco inna, bardziej miękka polityka w Inguszetii i Dagestanie.
Władze Federacji Rosyjskiej stoją przed poważnym dylematem: jak dalej radzić sobie z kryzysem na Kaukazie, zarówno z następstwami zewnętrznego konfliktu z Gruzją, jak i z wewnętrznym kryzysem w swoich republikach kaukaskich. Dotychczasowa strategia Putina-Miedwiediewa w odniesieniu do obydwu przypadków, choć przyniosła pewne korzyści bieżące, nie rokuje pozytywnych efektów na przyszłość. Dokonując praktycznie rozbioru Gruzji, okupując część jej terytorium i zmieniając siłą granice w Europie Rosja zyskała miano mocarstwa rewizjonistycznego i mało wiarygodnego, z nadszarpniętą reputacją, partnera w stosunkach międzynarodowych. Brak spokoju wewnętrznego na Północnym Kaukazie niszczy państwo od środka.
Z pewnością lepsze dla Rosji – a tym samym dla jej otoczenia, w tym oczywiście dla Polski także – byłoby jej otwarcie się na normalną, nieimperialną, współpracę międzynarodową, w tym w rozwiązywaniu kryzysu gruzińskiego (np. zgoda na obserwatorów międzynarodowych). Zamiast z góry konfrontować się z NATO, UE i USA, lepiej byłoby dla niej nawiązać z nimi pełną współpracę strategiczną, aby móc uzgodnić wspólną koncepcję bezpieczeństwa m.in. na tym niespokojnym południowym kierunku. Wcześniej czy później Rosja będzie musiała takiego otwarcia dokonać. W innym przypadku będzie ponosić coraz większe koszty swojej konfrontacyjnej w stosunku do Zachodu, grożącej samoizolacją polityki. Skutek może być podobny jak w przypadku ZSRR.
Gen. Stanisław Koziej dla Wirtualnej Polski