PolskaGrupa trzymająca kasę

Grupa trzymająca kasę

Przed wyborami samorządowymi partie będą nas kusić medialnie, festynowo i plakatowo. Skarbnicy partyjni, którzy zdobyli i podzielili pieniądze na to kuszenie, pozostana jak zwykle w cieniu.

22.06.2006 | aktual.: 22.06.2006 10:47

Partie od lat nawzajem oskarżają się o branie lewej kasy i różne machlojki. Nie inaczej jest po ostatnich wyborach. Według PiS Platforma wykorzystała znacznie więcej billboardów, niż formalnie opłaciła, według PO zaś PiS miałby być finansowany przez SKOK-i. Państwowe firmy miały wspierać SLD, podejrzani biznesmeni Samoobronę, LPR natomiast miała wyciągać pieniądze z Unii przez swoich eurodeputowanych. To tylko plotki, nawet nie zarzuty, na razie niczym niepotwierdzone. To zrozumiałe, bo najwięcej w tej sprawie mieliby do powiedzenia skarbnicy. A żaden z nich nigdy nie zdecydował się na taką spowiedź.

Skarbnik zawsze był od tego, by przed wyborami zdobyć pieniądze- mówi jeden z byłych partyjnych kasjerów. - Nikogo specjalnie nie interesowało, jak to zrobi, byle było dużo i bez rozgłosu. Dlatego to musiał być człowiek, któremu lider ufa bezgranicznie. O pieniądze nie jest łatwo, mimo że od 2001 roku państwo wypłaca partiom grube miliony subwencji. To skarbnika więc zawsze się podejrzewa o nieczyste zagrywki i pranie brudnych pieniędzy. Pracuje po cichu, a ujawnia się tylko wtedy, gdy partia tłumaczy się z oskarżeń o przekręty. Tak jak Mirosław Drzewiecki z PO - w zeszłym tygodniu osobiście pokazywał faktury za wynajęcie billboardów, gdy odpierał zarzuty PiS o finansowanie kampanii Platformy przez PZU. Następna kampania - przed wyborami samorządowymi - tuż-tuż. Partie zwierają szeregi i ruszają do boju. W broń znów wyposaży ich skarbnik.

Hojarska (Samoobrona) i Wierzejski (LPR): Ubodzy, ofiarni, lojalni

Można zacząć bez pieniędzy. Tak uważa Danuta Hojarska, skarbnik Samoobrony. - Ale wtedy potrzebny jest zryw- dodaje. I uprzedza, że premier Lepper zabronił jej mówić o kulisach partyjnych finansów. Nie będzie więc mogła opowiedzieć, skąd w poprzednich wyborach wzięły się fałszywe faktury i jak udało się uciułać partii 50 milionów złotych na ubiegłoroczną kampanię. Ale chętnie opowie o zrywie, dzięki któremu Samoobrona weszła do parlamentu w 2001 roku. Jeśli ktoś dziś twierdzi, że za miejsce na liście płacił 40 tysięcy złotych, to Hojarska mówi, że jest kłamcą. Bo pięć lat temu sama jeździła po Pomorzu i prosiła, by ktokolwiek chciał startować do Sejmu. Stawiała jeden warunek: wydrukować sobie ulotki za 500 złotych. - Machali ręką i mówili: szkoda pieniędzy- wspomina.

W zeszłym roku było już znacznie lepiej. Żeby wynająć Trubadurów i Ich Troje, każdy lider listy musiał wpłacić po 50 tysięcy złotych. A że przepisy zabraniają wpłacać tak dużą sumę przez jedną osobę, trzeba było ją rozbić na kilka przelewów i angażować do wysyłania rodzinę. Tak jak zrobiła to Hojarska. Kariera 46-letniej posłanki Danuty Hojarskiej, owdowiałej matki piątki dzieci ze wsi Lubieszewo, która w 1999 roku organizowała blokadę w Nowym Dworze Gdańskim, wzięła się z lojalności. - Dla Samoobrony rzuciłam PSL, bo oni uważali, że kobieta to do garów się nadaje- wspomina posłanka. - Co innego pan premier Lepper, który stawia na kobiety.Bo zdaniem Leppera kobieta jest tak zaprogramowana, że bez pieniędzy przetrwa do końca miesiąca. A Hojarska radziła sobie i z piątką dzieci, i z komornikiem. Poza lojalnością atutem było prowadzenie własnego biznesu (12-hektarowe gospodarstwo) i piątka z matematyki w podstawówce, jako że technikum rolnicze skończyła pod koniec ubiegłej kadencji. Wojciech Wierzejski zaś,
30-letni filozof po Uniwersytecie Warszawskim, biznesu i dzieci nie miał, dysponował tylko lojalnością. O jego karierze zdecydowało spotkanie z Romanem Giertychem. Gdy miał 15 lat, zaprosił go do swojego liceum w Białej Podlaskiej na wykład prawdziwej historii. Gdy Giertych tworzył Ligę w 2001 roku, Wierzejskiemu powierzył buchalterię, bo miał do niego zaufanie.

LPR, podobnie jak Samoobrona, swoją pierwszą kampanię w 2001 roku zrobiła prawie bez pieniędzy. - Za nami stały tysiące wolontariuszy, bardzo ubogich, ale bardzo ofiarnych, którzy dawali po parę złotych- wspomina Wierzejski. - Dzięki nim udało nam się przebić do parlamentu.Po wyborach 2001 roku, gdy LPR dostała ustawową subwencję, Wierzejski miał pieniędzmi tak gospodarować, by starczyło na kolejne wybory. - Wytyczałem kierunki- mówi. - Mogłem zdecydować, że więcej dajemy na kampanię samorządowi, a mniej na wydatki bieżące, zatrudnienie ludzi albo kupno samochodu.Do Samoobrony też popłynęły dotacje i subwencje. Ale o ich przeznaczeniu, jak o wszystkim, co się dzieje w Samoobronie, decydował Lepper. - Co Andrzej powie, jest święte i musi tak być, bo cała nasza kariera jest z szefem związana- uważa Hojarska.

Szef ostatnio mówi, żeby wydawać mało. Że choć jest koalicja, to idą wybory. Samoobrona ma wygrać, więc trzeba oszczędzać. W regionach już czuć nadciągające zwycięstwo. - Zabrakło miejsc do sejmiku. Wolne mam tylko na listach na radnych gminnych i powiatowych- mówi Hojarska. Pierwszy raz nie obawia się o pieniądze: - Wystarczy spojrzeć na długą kolejkę kontrahentów przed gabinetem pana premiera. Oni wszyscy chcą nam teraz pomagać. Byle nie pomagali tak bardzo jak w ostatniej kampanii prezydenckiej Leppera. Wpłaty gotówkowe od osób fizycznych przekroczyły dopuszczalny limit (według Leppera "zaledwie" o osiem tysięcy złotych), Państwowa Komisja Wyborcza odrzuciła więc na początku czerwca tego roku sprawozdanie finansowe komitetu Leppera. Partia będzie musiała zapłacić karę w wysoko¶ci kwoty, której dotycz± nieprawidłowości. Kostrzewski (PiS): Od PZPR do geniusza finansów

- Ktoś, kto decyduje się być skarbnikiem, nie może stać w świetle kamer i powinien schować do kieszeni polityczne ambicje- uważa Stanisław Kostrzewski, skarbnik PiS. Bo taki Wojciech Wierzejski od zeszłego roku, gdy został posłem, jest gwiazdą medialną. Wysoką pozycję w rankingu cytowań zawdzięcza głównie gejom, którymi się brzydzi. Od marca jest wiceprezesem LPR, obowiązki skarbnika pełni więc teraz kolejny człowiek cienia Piotr Ślusarczyk, który - jak Wierzejski - nie ma żadnego doświadczenia finansowego i też był prezesem Młodzieży Wszechpolskiej. - Każda partia najpierw promuje ludzi zaufanych - tak swoją nominację tłumaczy Ślusarczyk.

- Mnie polityka nie interesuje- zapewnia z kolei Stanisław Kostrzewski. - Zgodziłem się być skarbnikiem PiS ze względu na Leszka i Jarka. Gdyby nie oni, dawno bym to ciepnął.Kostrzewski, 57-letni skromny buchalter partii władzy, utrzymuje się w cieniu od początku istnienia PiS. Pytanie, czy nie zająłby się finansami, których nie ma, w partii, która jeszcze nie powstała, padło w 2001 roku, gdy był dyrektorem biura nieruchomości w Gdańsku. Jak na współtwórcę PiS ma życiorys wyjątkowy: w PRL trzymał się z dala od Solidarności, a nawet zapisał się do PZPR. Gdy inni wchodzili na barykady, on był prezesem Usługowej Spółdzielni Pracy "Czystość" i kończył wieczorowe studia w Szkole Głównej Planowania i Statystyki. Ale gdy w 1992 roku Kaczyński został prezesem NIK, Kostrzewski stał się jego najbliższym współpracownikiem. - Leszek mi ufał, bo wiedział, że nie zrobię żadnego przekrętu - wspomina.

W 2001 roku zadaniem Kostrzewskiego było przekonać jakikolwiek bank, by sfinansował kampanię wyborczą PiS. Zaproponował więc 60 PiS-owskim kandydatom na posłów, by podpisali zobowiązanie, że jeśli partii nie uda się wprowadzić żadnego parlamentarzysty, to z własnej kieszeni spłaci kredyt. - Nie wszyscy się zgodzili. Przychodzili i ze łzami mówili: żona twardo mówi "nie" - opowiada Kostrzewski. Sam pod wyborczy kredyt zastawił wspólny dom w Białołęce i gospodarstwo na wsi w Płaciszewie.

Po wyborach 2001 roku, gdy PiS miał już w Sejmie 45 posłów i wszystkie kredyty zostały spłacone, Kostrzewski ogłosił: - Jeśli chcemy mieć prezydenta, to z subwencji nie dostaniecie ani grosza. Ten program nazwany w partii Agenda 2005 przewidywał podwójne zwycięstwo w wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Dlatego przez kolejne cztery lata pieniądze, które partia dostawała z budżetu państwa, skarbnik lokował w papierach wartościowych. Grubo ponad 40 milionów złotych wydanych w ubiegłym roku na kampanię parlamentarną i prezydencką PiS miało pochodzić właśnie z zaoszczędzonych subwencji i zysków od nich.

W PiS Kostrzewski - teraz jednocześnie wiceprezes Banku Ochrony Środowiska - uchodzi za geniusza inżynierii finansowej, którego zawsze na prawicy brakowało. Jednocześnie narzekają na jego skąpstwo i dyktaturę finansową. Nie pozwala zakładać subkont w regionach, nie przyjmuje dla partii żadnych wpłat od osób prywatnych, choć inne partie z tego korzystaj±. W zamian Kaczyńscy traktują Kostrzewskiego jak wyrocznię. Żelichowski (PSL): Przetrwać z pustką i długami

Takim ekspertem jak Kostrzewski, tyle że w PSL, miał być ściągnięty z Ministerstwa Finansów Jan Traczyk. Ale nie wiedział, że kampanii wyborczej nie można finansować z partyjnego konta. Na czas wyborów powinien założyć odrębne konto komitetu wyborczego. Dlatego Państwowa Komisja Wyborcza w 2002 roku odrzuciła sprawozdanie wyborcze ludowców, pozbawiając ich nie tylko 4 milionów złotych dotacji, ale także około 35 milionów złotych subwencji w ciągu czterech lat.

W kasie PSL było 230 złotych i widmo bankructwa zaczęło zaglądać ludowcom w oczy. Kalinowski uznał, że partię uratuje Żelichowski. Doświadczony, choć partyjnie, a nie ekonomicznie. W parlamencie zasiadał od roku 1985 (z półtoraroczną przerwą na początku lat 90.), w partii był od 1970 roku; minister środowiska czterech kolejnych lewicowych rządów, który kiedyś jako nadleśniczy po Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego kierował tysiącem ludzi w nadleśnictwie Dwukoły koło Ciechanowa.

Stanowisko skarbnika było tak mało atrakcyjne, że nawet gdy w PSL dokonywał się przewrót i ludzie Pawlaka wycinali kalinowszczyków, pozycja Stanisława Żelichowskiego nie była zagrożona. Zreszta partia postawiła przed skarbnikiem tylko jedno zadanie: przetrwać jakoś do następnych wyborów. - Jak jest pusto w kasie, to zadaniem skarbnika jest wiedzieć, które długi najpierw spłacić- mówi Żelichowski. Udało się dzięki kredytom, wyprzedaży majątku partyjnego i zaciskaniu pasa. Dlatego ostatnia kampania była bardzo skromna. By ją przeprowadzić, niektórzy kandydaci na posłów musieli wpłacić po 12 tysięcy złotych, z czego część wędrowała do centrali na druk plakatów. Po wyborach 62-letni Żelichowski uznał, że finanse są już w porządku. Oprócz zwrotu za kampanię wyborczą (około 6,5 miliona złotych) ludowcy będą dostawać co roku około 8 milionów złotych subwencji. - Chcę to rzucić. Ktoś młodszy mnie zastąpi- mówi poseł Żelichowski, choć nie ma jeszcze kandydata na zastępcę. - Na razie nikt tego nie chce wziąć-
tłumaczy.

Kuczera (SLD): Pieniądze na narzędzia

Skarbnik SLD nie ma takich dylematów jak Żelichowski, mimo (a może dzięki temu) że swoje stanowisko zajmuje już od 14 lat. 63-letni Edward Kuczera jest mieszanką lojalno¶ci Hojarskiej i fachowości Kostrzewskiego. Uważany jest za największego powiernika tajemnic lewicy i człowieka, dzięki któremu ocaliła ona resztki majątku przejętego od PZPR (na przykład budynki przy Rozbrat w Warszawie). Kuczera był odpowiedzialny za finanse lewicy podczas wszystkich kampanii wyborczych w III RP, choć formalnie skarbnikiem jest od roku 1992. Zastąpił na tym stanowisku Wiesława Huszczę, który wplątał lewicę w wiele podejrzanych interesów. Wtedy Aleksander Kwaśniewski zaproponował stanowisko skarbnika Kuczerze, który przez 13 lat był pracownikiem Wydziału Ekonomicznego KC PZPR, choć studiował na Politechnice Szczecińskiej.

Kuczera był jednym z pierwszych, którzy zrozumieli, że w nowoczesnej kampanii politycznej trzeba użyć tych samych narzędzi, co przy promowaniu margaryny czy chipsów. - Żeby korzystać z tych narzędzi, trzeba mieć pieniądze - dodaje. W 1993 roku jako pierwszy zaczął więc wynajmować billboardy w dużych miastach. Kierowanie funduszami partii przypomina mu sterowanie przedsiębiorstwem, którego roczne obroty wynoszą 30 milionów złotych. Przedsiębiorstwo ma centralę w Warszawie i 370 oddziałów. By trwać, potrzebuje promocji, a więc i pieniędzy. Bo im lepsza promocja, tym więcej głosów w wyborach, a co za tym idzie - większe subwencje i dotacje.

Drzewiecki (PO): Idee będą czekać

Gdy Kuczera zajmował się jeszcze ekonomią socjalistyczną w KC PZPR, Mirosław Drzewiecki z PO już ćwiczył ekonomię w praktyce. 50-letni obecnie skarbnik Platformy swą pierwszą firmę założył w Łodzi w roku 1983, zaraz po studiach. Jest jedynym skarbnikiem praktykiem, udziałowcem kilku firm odzieżowych, a jego majątek szacowany jest na kilka milionów złotych.

W 1991 roku Drzewiecki spotkał Jana Krzysztofa Bieleckiego i został liberałem. Był posłem KLD, potem UW, a od dwóch kadencji PO. Stanowisko skarbnika zaproponował mu w 2001 roku Donald Tusk, bo wierzył w jego doświadczenie biznesowe. To doświadczenie nie ustrzegło Drzewieckiego przed błędami: komitet wyborczy kandydata na prezydenta Donalda Tuska przekroczył w kampanii limit ogólnych wydatków (ustalony na niecałe 14 milionów złotych) o prawie pół miliona oraz limit wydatków na kampanię reklamow± (11,4 miliona złotych) o 2,5 miliona złotych. Sprawozdanie, podobnie jak to komitetu Andrzeja Leppera, zostało odrzucone - PO będzie musiała też zapłacić karę równą nieprawidłowo wydanej kwocie. Drzewiecki przed wyborami proponował rewolucyjne zmiany i apelował, by partie w ogóle nie dostawały żadnej subwencji od państwa, na co nie chciał się zgodzić nikt poza Platformą. Drzewiecki tłumaczy, że bez żadnych problemów PO funkcjonowała tak przez ostatnie cztery lata. Ale to dlatego, że w wyborach 2001 roku subwencja jej
nie przysługiwała, bo PO zarejestrowana jest jako partia polityczna od marca 2002 roku.

- Jak się bierze pieniądze z budżetu, to ludzie się rozleniwiają, bo nie muszą walczyć o utrzymanie- mówi. Jak PO radziła sobie bez subwencji? Drzewiecki zapewnia, że partia utrzymała się wyłącznie ze składek. Choć nadal jest przeciwnikiem finansowania partii z subwencji budżetowych, to w tym roku zwyciężył w Platformie pogląd, że ważniejsze od ideałów są jednak pieniądze. - Bo jeżelibyśmy się nie starali o te pieniądze, to nie bylibyśmy w stanie konkurować z PiS- mówi Drzewiecki. - Jeśli są dwa podobne przedsiębiorstwa i jedno zarabia 100 milionów, a drugie nic, to przetrwać może tylko jedno.PiS też o tym wie. Dlatego Stanisław Kostrzewski osobiście ogląda każdą fakturę i potrafi kłócić się o cenę wynajęcia krzesełka na konwencję partii. To nie tylko skąpstwo. To także ostrożność.

Cezary Łazarewicz, współpraca Anna Chybińska i Paweł Czartoryski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)