Grekom puszczają nerwy. Zrozpaczeni falą imigrantów błagają o pomoc
- Bardzo się boimy. Jesteśmy w niebezpieczeństwie każdego dnia, każdej minuty. Oni wchodzą do naszych domów. Oni są wszędzie, chcą się pozabijać, a my nie wiemy co robić - mówi mieszkanka greckiej wyspy Lesbos i błaga o pomoc w opanowaniu fali agresywnych uchodźców.
- Oni są w naszych domach. Nie mamy wojny, a to my jesteśmy ofiarami! Chcemy żyć tak jak kiedyś. Chcę iść do pracy, a nie mogę. Moje dzieci chcą iść do szkoły, ale nie mogą. Chcemy żyć własnym życiem, oni nam je zabrali. Oni mają wojnę, a nie my. Ktoś musi ich stąd zabrać. To jest miasto, to nie miejsce dla takich ludzi jak oni - mówi zrozpaczona. - To jest Grecja. Szanujcie Grecję. Wypier...ć! - woła do imigrantów inny mieszkaniec Lesbos.
Grecja znalazła się "na pierwszym froncie kryzysu imigracyjnego" - przypomina Reuters, dodając, że każdego dnia na greckich wyspach lądują setki ludzi, z których wielu ucieka przed wojną i biedą we własnym kraju.
W piątek imigranci "próbowali dostać się na prom stojący w porcie, ale zostali odparci przez policję i straż przybrzeżną". Do rozproszenia tłumu siły bezpieczeństwa użyły gazu łzawiącego.
Burmistrz Mitilini, największego miasta na Lesbos, zaapelował o pomoc i zwrócił się do rządu w Atenach, by ogłosił na wyspie stan wyjątkowy. - Od czterech miesięcy powtarzam, że w moich rękach jest bomba, a jej lont powoli się dopala - powiedział burmistrz Spiros Galinos, którego wypowiedź przekazała grecka telewizja.
- Wysłałem (do rządu) list z prośbą o ogłoszenie na wyspie stanu wyjątkowego. Dziś proszę premier (Wasiliki Tanu) o natychmiastowe udzielenie nam pomocy; sytuacja tutaj staje się nie do zniesienia - podkreślił.
Komisja Europejska potwierdziła w piątek, że chce zaproponować relokację między kraje UE dodatkowych 120 tys. imigrantów, oprócz 40 tys., których rozdzielenie zaproponowano w czerwcu.