ŚwiatGrecja i Turcja na wojennej ścieżce? Stosunki między formalnymi sojusznikami z NATO coraz bardziej napięte

Grecja i Turcja na wojennej ścieżce? Stosunki między formalnymi sojusznikami z NATO coraz bardziej napięte

Rośnie napięcie pomiędzy Grecją a Turcją. Choć oba kraje są formalnie sojusznikami w NATO, dzieli je burzliwa historia, nierozwiązane spory graniczne, a ostatnio - sprawa domniemanych puczystów, których Ateny nie chcą wydać tureckim władzom.

Grecja i Turcja na wojennej ścieżce? Stosunki między formalnymi sojusznikami z NATO coraz bardziej napięte
Źródło zdjęć: © dzkk.tsk.tr

30.01.2017 | aktual.: 30.01.2017 18:12

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W niedzielę ministerstwo obrony Grecji podało, że turecki okręt wojenny i towarzyszące mu dwie łodzie wojsk specjalnych wtargnęły na greckie wody terytorialne. Według oficjalnego komunikatu jednostki greckiej marynarki i straży przybrzeżnej szybko przepędziły intruzów. Ale sprawa nie jest taka prosta, jak mogłoby się wydawać z lektury suchej ministerialnej depeszy.

Do incydentu doszło bowiem w rejonie dwóch bezludnych wysepek - przez Greków nazywanych Imia, a przez Turków Karadak - do których prawa roszczą sobie oba kraje. Jest to tylko jeden z elementów szerszego sporu pomiędzy Atenami i Ankarą na Morzu Egejskim. Jego przedmiotem jest nie tylko przynależność państwowa niektórych wysp, ale również zasięg wód terytorialnych, przestrzeni powietrznej oraz szelfu kontynentalnego, z czym wiążą się prawa do eksploatacji zasobów ekonomicznych.

Wszystkie te nierozwiązane problemy były w ostatnim półwieczu źródłem wielu napięć i incydentów, podobnych do tego, do jakiego doszło w niedzielę. Na to nakłada się burzliwa, pełna konfliktów historia. Resentyment po obu stronach Morza Egejskiego jest tak silny, że wzajemna nieufność trwa, mimo że formalnie oba państwa są sojusznikami w ramach NATO. Można wręcz powiedzieć, że od momentu tureckiej inwazji na Cypr w 1974 roku, wymierzonej przeciwko tamtejszym Grekom, Ateny i Ankara rywalizują ze sobą militarnie, a napięcia raz rosną, raz maleją, w zależności od koniunktury politycznej.

Spór o domniemanych puczystów

Wszystko wskazuje na to, że teraz turecko-grecka rywalizacja wchodzi w kolejną gorącą fazę. Kością niezgody stała się grupka tureckich żołnierzy, którzy zbiegli do Grecji po nieudanej próbie puczu w lipcu ubiegłego roku.

Sześciu oficerów i dwóch podoficerów wylądowało śmigłowcem w północnej Grecji dzień po dramatycznych wydarzeniach w Turcji. Twierdzili, że tylko wykonywali rozkazy przełożonych, nie będąc świadomym tego, że biorą udział w wojskowym zamachu stanu. Uciekli, bo bali się, że władze i tak im nie uwierzą i padną ofiarą represji.

Zbiegli żołnierze nie mylili się o tyle, że turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan i jego obóz natychmiast i bez litości zabrali się do rozprawy z prawdziwymi i domniemanymi puczystami. Przez Turcję przetoczyła się fala czystek, a zachodnie rządy i obrońcy praw człowieka zarzucali władzom w Ankarze, że niewiele ma to wspólnego z pojęciem sprawiedliwości. Nie da się zresztą ukryć, że nieudany zamach stanu został w dużej mierze wykorzystany przez Erdogana jako pretekst do wykoszenia politycznej opozycji.

Kara miała dosięgnąć również zbiegłych do Grecji żołnierzy. Szef tureckiego MSZ Mevlut Cavusoglu jeszcze tego samego dnia, kiedy śmigłowiec z uciekinierami wylądował na greckiej ziemi, zażądał ich wydania. Wojskowi poprosili jednak o azyl i sprawę rozstrzygnąć miał grecki wymiar sprawiedliwości. Koniec końców, grecki Sąd Najwyższy przed kilkoma dniami odrzucił wniosek o ekstradycję żołnierzy i nakazał ich uwolnienie.

Kolejny kryzys?

Łatwo się domyślić, że ostatnia decyzja sądu rozsierdziła Turków. Już wcześniej Cavusoglu określił wysepki Imia mianem "tureckiej ziemi". Teraz doszła do tego niedzielna prowokacja tureckiej marynarki wojennej, która miała dodatkowy wymiar symboliczny. Raz, że na okręcie - według tureckich mediów - przebywał gen. Hulusi Akar, szef sił zbrojnych Turcji. Dwa - do incydentu doszło nieomal w 21. rocznicę kryzysu z 1996 roku, również związanego z tymi wyspami.

Wtedy, po serii demonstracji siły z obu stron, mało brakowało, by spór przerodził się w konfrontację zbrojną. Uniknięto jej tylko dzięki usilnym zabiegom dyplomatycznym i presji ze strony Stanów Zjednoczonych. Zresztą do podobnego kryzysu na Morzu Egejskim doszło dekadę wcześniej, w 1987 roku, kiedy wybuchowi konfliktu zapobiegły mediacje NATO.

Powyższe historie mogą służyć za przestrogę, choć nadal trudno sobie wyobrazić, by napięcia pomiędzy Grecją i Turcją mogły przerodzić się w otwartą wojnę. Ankara ma jednak inny instrument nacisku na sąsiada - chodzi o zawartą z Unią Europejską umowę zatrzymującą napływ uchodźców. W jej ramach migranci, którzy dotrą do greckich wybrzeży, przesyłani są z powrotem do Turcji. Jednak tureckie władze odgrażają się, że mogą przestać ich przyjmować.

Przy całej grecko-tureckiej awanturze rykoszetem może za to dostać Cypr. Od połowy stycznia w Genewie toczą się rozmowy na temat zjednoczenia podzielonej od przeszło 40 lat wyspy. W prowadzonych pod auspicjami ONZ negocjacjach udział biorą również delegacje z Aten i Ankary. Jak pisze "New York Times" sukces rozmów w dużej mierze zależny jest od dobrej woli Turcji, protektora Tureckiej Republiki Cypru Północnego i jedynego państwa na świecie, które ją oficjalnie uznaje. Tureckie "nie" może sparaliżować cały proces pokojowy.

turcjamarynarka wojennanato
Komentarze (98)