Polska"GP": Kopacz zadłużyła gminę na ok. 3,5 mln zł

"GP": Kopacz zadłużyła gminę na ok. 3,5 mln zł

Nowa minister zdrowia w rządzie Donalda Tuska ma w Polsce nadzwyczaj dobrą prasę: jest "świetną organizatorką", "zdolną menedżerką", "wszechstronnym lekarzem" oraz kobietą "stawianą pod względem elegancji na równi z Condoleezzą Rice". Niestety – pod obfitą warstwą tego medialnego lukru kryją się faktyczne dokonania Ewy Kopacz, świadczące o jej całkowitym braku kompetencji do kierowania jakimkolwiek państwowym urzędem.

"GP": Kopacz zadłużyła gminę na ok. 3,5 mln zł
Źródło zdjęć: © PAP

04.12.2007 | aktual.: 04.12.2007 15:50

Niewielkie w gruncie rzeczy doświadczenia minister Kopacz w sprawowaniu ważnych funkcji – a więc pięć lat pracy na posadzie dyrektora Zakładu Opieki Zdrowotnej (ZOZ) w 12-tysięcznym Szydłowcu oraz dwa lata przewodniczenia sejmowej Komisji Zdrowia – zwykły być dotąd usprawiedliwiane jej ogromnymi sukcesami na tym pierwszym stanowisku. Jako szefowa szydłowieckiego ZOZ Kopacz doprowadzić miała bowiem do rozkwitu tej niewielkiej jednostki – a styl, w jakim tego dokonała, stawiany jest przez czołowych polityków PO za wzór nowoczesnego zarządzania placówką publiczną.

W licznych peanach na cześć menedżerskich zdolności nowej minister uparcie pomija się jednak pewien drobny fakt: Ewa Kopacz zadłużyła gminę oraz kierowany przez siebie ZOZ na ok. 3,5 mln zł.

Popularność na kredyt

Na pierwszy rzut oka okres kilkuletnich rządów Kopacz w szydłowieckim ZOZ to rzeczywiście pasmo sukcesów: dyrektor sprowadzała do zakładu nowy sprzęt, dbała o kadrę, była energiczna i przebojowa. Umiała przypodobać się lokalnej społeczności, zatrudniając w ośrodku wielu wdzięcznych jej później ludzi (jeszcze do niedawna w Szydłowcu poziom bezrobocia wynosił 25 proc.) – publicznie snuła też ambitne, lecz zupełnie nierealne plany otworzenia w mieścinie szpitala. Ewa Kopacz: – ZOZ w Szydłowcu był pod moim kierownictwem najlepszą placówką w byłym województwie radomskim. Jako pierwsi mieliśmy mammograf, dysponowałam taborem samochodów sanitarnych, jako pierwsza otwierałam oddział paliatywno-opiekuńczy, a moi pracownicy mieli najwyższe wynagrodzenia.

Problemy zaczęły się w roku 2002, czyli niedługo po zdobyciu przez obecną minister mandatu posła i jej rezygnacji z kierowania ZOZ. „Wzorcowo” zarządzany zakład przejął Marian Kosno – i z miejsca zmuszony był przystąpić do jego ratowania... Okazało się bowiem, że Kopacz od wielu lat dbała o swój wizerunek kosztem gminy, podatników i pracowników. W jaki sposób? Jako zdolna menedżerka unikała płacenia przez ZOZ podatków, np. podatku od nieruchomości, który został spłacony (czyli umorzony) przez gminę dopiero w roku 2007 – czyli sześć lat po odejściu Kopacz z funkcji dyrektora! Całkowita kwota należności wyniosła aż 581 tys. zł... Tylko za rok 1999 – z tytułu samego podatku od nieruchomości – zaległość ZOZ pod dyrekcją Ewy Kopacz oszacowana została wraz z odsetkami na 220 tys. zł.

To jednak nie wszystko. 1 stycznia 2001 r. weszła w życie słynna „ustawa 203”, nakazująca podniesienie pensji pracownikom ZOZ o przynajmniej 203 zł miesięcznie. Ewa Kopacz postanowiła nie realizować zapisów ustawy – mając świadomość, że ewentualne konsekwencje niedopełnienia tego obowiązku ponosić będą jej zastępcy. Tak się też stało: w 2002 r. Sąd Najwyższy orzekł, że ustawa może być podstawą do indywidualnych roszczeń każdej osoby zatrudnionej w ZOZ.

Po „złotych” rządach Ewy Kopacz nad szydłowieckim Zakładem Opieki Zdrowotnej momentalnie zawisło zatem widmo bankructwa, bo zdesperowani pracownicy zgodnie z prawem wystąpili o wypłatę nieuregulowanych przez dawną dyrektor zobowiązań. Z szacunków dokonanych w 2004 r. – już po ostatecznej uchwale w tej sprawie Sądu Najwyższego – wynika, że zaległości szydłowieckiego ZOZ wobec kadry wyniosły ok. 2,7 mln zł! Aby choć częściowo spłacić tę olbrzymią sumę, nowe kierownictwo zakładu musiało wziąć pożyczkę z banku. Zwolniono kilku ludzi, zrezygnowano też z wynajmu karetek dla pogotowia ratunkowego... Dziś Ewa Kopacz tłumaczy: – Trzeba sobie uświadomić, że zadłużenie mojego ZOZ w Szydłowcu w niczym nie różniło się od zadłużeń prawie wszystkich placówek w Polsce. Na ówczesną sytuację nie wolno zatem patrzeć z dzisiejszej perspektywy, ale należy mieć na względzie okoliczności miejsca i czasu. Jako mąż i nie mąż

W czasie, gdy ZOZ w Szydłowcu pogrążał się w długach, a pracownicy nie dostawali należnych wynagrodzeń, jego dyrektor pobierała niezgodnie z prawem kwartalne prowizje od pieniędzy pozyskanych z zewnątrz. Istnienie prowizji znosiła z 2000 r. „ustawa kominowa”, mimo to starosta szydłowiecki przez dwa następne lata przyznawał je Ewie Kopacz w pełnej wysokości. Gdy nieuzasadnione wypłaty wyszły na jaw, a sprawą zainteresowała się Prokuratura Rejonowa w pobliskiej Przysusze, Kopacz – byle tylko uciszyć aferę – oddała pobrane nielegalnie pieniądze. Dawna dyrektor ZOZ w Szydłowcu była już wtedy posłanką i chciała uniknąć negatywnego rozgłosu, ale nawet wtedy trudno jej było ukryć swoje zamiłowanie do szastania pieniędzmi. Jak donosiła lokalna prasa, wśród parlamentarzystów z Radomskiego to właśnie Ewa Kopacz spożytkowała najwięcej państwowych środków na przejazdy samochodem (w ciągu roku prawie 40 tys. zł) czy wydatki telefoniczne (23 tys. zł). Po uzyskaniu mandatu poselskiego Ewa Kopacz postanowiła zdecydowanie
odciąć się od długów szydłowieckiego ZOZ, choć całkiem o swoim dawnym miejscu pracy nie zapomniała. Posłanka skupiła się wszelako na sprawach przyjemniejszych, takich jak pomoc w medialnym sprowadzeniu kilku karetek dla ośrodka czy załatwieniu w 2003 r. posady wicedyrektora ZOZ swojemu ówczesnemu mężowi, który wcześniej był... prokuratorem.

Ta ostatnia decyzja była o tyle zrozumiała, że Marek Kopacz na gwałt potrzebował pracy, bo w roku 2002 został zawieszony w wykonywaniu swoich obowiązków prokuratorskich z powodu ucieczki z miejsca wypadku samochodowego (przedtem uderzył swym autem w nadjeżdżającego fiata punto). Choć nie postawiono mu wtedy zarzutu spowodowania kolizji, zarzucając jedynie niegodne prokuratora postępowanie (ucieczkę) – jego rozprawa dyscyplinarna nigdy się nie odbyła, gdyż za każdym razem przedstawiał on w prokuratorze zwolnienia lekarskie... Ostatecznie w 2003 r. chorowity prokurator zmienił taktykę obrony, rezygnując z pracy w zawodzie i stając się zastępcą dyrektora ZOZ w Szydłowcu, Andrzeja Piotrowskiego. Ponieważ Piotrowski był wcześniej wiceszefem zakładu „pod” Ewą Kopacz, zatrudnienie jej męża wzbudziło zasadne podejrzenia o nepotyzm – ale posłanka PO uparcie twierdziła, że ze zdumiewającym przekwalifikowaniem męża nie ma nic wspólnego.

Marek Kopacz, były prokurator, prędko zadomowił się na nowej posadzie i pracuje jako wicedyrektor ZOZ w Szydłowcu po dziś dzień; co więcej – w 2004 r. zarząd powiatu szydłowieckiego wnioskował o przyznanie mu nagrody za „naprawę sytuacji ekonomicznej w zakładzie”!

Biedne zadłużone szpitale

Charakterystyczne, że Ewa Kopacz nie wydawała się przejawiać troski o stan finansów szpitali i ZOZ-ów nawet wtedy, gdy władze PO szykowały ją powoli na rzecznika ds. zdrowia w przyszłym „gabinecie cieni”. W 2005 r. posłanka zgodziła się na udział (jako prelegent) w lobbystycznej imprezie farmaceutycznej, organizowanej w Warszawie przez znaną firmę z branży PR. Oficjalnym celem kilkudniowej „konferencji” było przeszkolenie dyrektorów szpitali oraz ZOZ-ów w zakresie refundacji leków – chociaż zapowiadana obecność przedstawicieli koncernów farmaceutycznych, luksusowy hotel oraz bogate menu kulinarne nie wskazywały na naukowy charakter spotkania. Najbardziej bulwersujący był jednak fakt, że opłatę za udział każdego dyrektora (5 tys. zł od osoby) uiścić miała delegująca go jednostka budżetowa, a więc szpital lub ZOZ. Sami prelegenci – według zapowiedzi organizatora – wystąpić mieli za darmo, ale koszty ich parudniowego pobytu w hotelu InterContinental wraz z wyżywieniem planowano pokryć właśnie z wpłat
uczestników konferencji, czyli de facto ze środków ZOZ-ów i szpitali.

Mimo ogólnie znanych zasad finansowania imprezy (szczegółowe informacje o konferencji zostały rozesłane do izb lekarskich) i oburzenia niektórych lekarzy Ewa Kopacz wycofała się z udziału w imprezie dopiero po interwencji dziennikarzy „Gazety Wyborczej”. Przyszła minister zdrowia tłumaczyła prasie, iż nie wiedziała, że za jej kilkudniowy pobyt w luksusowym InterContinentalu mają płacić „biedne zadłużone szpitale”.

Grzegorz Wierzchołowski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)