PublicystykaGostkiewicz: Pięć gwoździ do trumny strajku nauczycieli. Ostatni wbije rząd [OPINIA]

Gostkiewicz: Pięć gwoździ do trumny strajku nauczycieli. Ostatni wbije rząd [OPINIA]

Protest nauczycieli pod MEN ładnie wyglądał w telewizji, kto chciał coś wykrzyczeć, to wykrzyczał. Ale jeśli matury się odbędą, a uczniowie dostaną świadectwa, to stawiam tezę, że strajk nie dotrwa do zakończenia roku szkolnego. Gwoździe do trumny są już gotowe.

Gostkiewicz: Pięć gwoździ do trumny strajku nauczycieli. Ostatni wbije rząd [OPINIA]
Źródło zdjęć: © PAP | Rafał Guz
Michał Gostkiewicz

24.04.2019 | aktual.: 24.04.2019 17:48

Pierwszy gwóźdź to kasa. Choćby nauczyciele nie wiem ile razy wyjaśniali, że 18 godzin to same lekcje, a drugie, a czasem i trzecie tyle – wiem, bo sam byłem nauczycielem – czasu to sprawdzanie klasówek i wypracowań, przygotowywanie lekcji i mnóstwo innych zajęć stricte związanych z wykonywaniem zawodu, to nic nie da. Do roboty to się chodzi, a nie w domu pracuje. A nauczyciele "chodzą" do roboty na 18 godzin. W efekcie wiele osób uważa, że za 18 godzin roboty i dwa miesiące wakacji zarabiają całkiem nieźle.

Mediana zarobków w Polsce według GUS to około trzy i pół tysiąca brutto. Natomiast dominanta – czyli najczęściej wypłacana pensja – czyli stawka, która była wśród Polaków wypłacana w ostatnich latach najczęściej to niewiele ponad dwa tysiące złotych. Za pełne 40 godzin roboty. Czyli jak Polak wyjdzie w piątek po 40 godzinach z pracy, dostanie te dwa tysiące, a potem przeczyta, że – zarabiając więcej od niego – nauczyciele strajkują o więcej kasy, pracując rzekomo połowę tego, co on, to prędzej piątkowego piwka po robocie sobie odmówi, niż strajk poprze.

Drugi gwóźdź wynika z pierwszego. Skoro już ustaliliśmy, że nauczyciele strajkują, chociaż wcale z głodu nie umierają, to mogliby mieć choć trochę przyzwoitości i dzieciakom wystawić oceny i egzaminy przeprowadzić. Istnieje ogromna grupa rodziców, dla których szkoła jest po to, żeby dziecko siedziało w niej w czasie, gdy oni są w pracy. No i oczywiście – strajk jest dobry tylko dotąd, dopóki nie narusza naszej własnej wygody. Niech sobie strajkują, ale przecież moje dziecko ma przejść do następnej klasy. Wiadomo, każdy chciałby zarabiać więcej, ale mój chłopak ma zdać z szóstką z wuefu, a moja córa ma mieć celujący z polskiego. No i jak jeszcze kolejny tydzień będę miał dzieciaka w domu, to zwariuję. Jest rok szkolny, dziecko ma siedzieć w szkole.

Nic dziwnego, że kolejne badania i sondaże najpierw pokazywały społeczeństwo pęknięte na pół w sprawie strajku, a gdy nad rodzicami zawisło widmo dzieci wchodzących w wakacje bez zdanych egzaminów i wystawionych ocen, poparcie dla strajku spadło.

Trzeci gwóźdź rząd wbija nauczycielom od kilku miesięcy. Pierwsze uderzenie młotkiem padło na długo przed samym strajkiem, gdy po raz pierwszy nauczyciele na swoje żądania usłyszeli "nie". Od tego czasu linia rządu i partii jest niezmienna: władza kategorycznie odmawia przychylenia się do propozycji nauczycieli, podpisuje ugody tylko z tymi związkami zawodowymi, z którymi jej po drodze, i czeka.

Czeka, aż coraz bardziej znużeni rodzice odwrócą się od nauczycieli. Czeka, aż uczniowie stwierdzą, że laba jest spoko, ale w sumie te oceny by się przydały, a egzaminy, do których zakuwali cały rok lub ostatni tydzień, przydałoby się zdać. Czeka, aż nauczycielom, którzy nie dostaną wypłat za okres strajku, pustka zajrzy do portfeli. W przeciwieństwie do pedagogów, rząd, jak wiadomo, sam się wyżywi. Nawet wciąż urzędująca minister edukacji, choć to ją Polacy obarczają winą za strajk, się wyżywi. Prawdopodobnie zamieni tylko sejmową restaurację na tę w budynku Parlamentu Europejskiego. Karmią tam niezgorzej.

Czwarty gwóźdź to właściwie klin. Wbity przez Kaczyńskiego i PiS – celnie – między nauczycieli, a tak zwanych zwykłych ludzi, w tym wypadku - zwykłych rodziców. Klin wbija MEN, deklarujące niby gotowość do rozmów, a niepotrafiące przedstawić nauczycielom możliwej do zaakceptowania oferty. Klin wbija premier Morawiecki, proponując "okrągły stół" edukacyjny na Stadionie Narodowym, przy którym miałby nastąpić nieprawdopodobny przełom niczym gol Lewandowskiego pieczętujący awans na mistrzostwa świata. Tego klina akurat nauczyciele uniknęli, po prostu odmawiając udziału w stole – premier może więc liczyć co najwyżej na stolik.

Ale klin wbijają też prorządowe media, w których teksty o nauczycielach okraszone są tytułami zaczynającymi się od "przerażające" czy "skandal". Zresztą oba medialne mainstreamy publikują co chwila kolejne "świadectwa" nauczycieli z obu stron barykady – jedne ukazujące słuszność, inne niesłuszność strajku. A do tego są jeszcze trolle, kopiujące dziesiątki razy w social mediach identyczny, rzewny tekst o zapłakanej kuzynce, co ocen nie może poprawić, bo strajkująca wychowawczyni nie chciała z nią nawet rozmawiać.

Słowem – PiS-owi udało się zagonić nauczycieli do narożnika, w którym są już sędziowie i opozycja, wpisać konflikt z nimi w polityczny spór toczący Polskę. Uprościć podział. Jesteś za rządem – musisz być przeciw nauczycielom. Jesteś za nauczycielami – a kto popiera nauczycieli? Pisarze, dziennikarze, lewica, zamożni, którzy mają mniejszy problem ze zorganizowaniem opieki nad dziećmi – krótko mówiąc "elyta". A Polska od 2015 roku to nie jest czas dla elit.

Piąty gwóźdź, jeśli zostanie wbity, praktycznie załatwi sprawę. Rząd ma dobrze przetrenowane jego wbijanie. Gdyby próbować ów gwóźdź opisać, miałby z grubsza kształt paragrafu. A ściślej paragrafów kolejnych ustaw, które można określić jako "interwencyjne". Ustawa "interwencyjna" to taka, którą przepycha się szybko przez Sejm, a prezydent Duda szybko podpisuje. Charakteryzuje się tym, że zawiera zmiany w przepisach korzystne dla PiS. Jeżeli PiS i rządowi czegoś wcześniej nie było wolno – to ciach!, robimy ustawę – i już wolno. A w razie wątpliwości - Trybunał Konstytucyjny nie będzie miał żadnych. Tak PiS zadziałał podczas walki o sędziów-dublerów w TK czy podczas sporów o Sąd Najwyższy.

Tak też zadziałał teraz – w KPRM powstał plan takiej nowelizacji prawa oświatowego, która umożliwi wystawienie ocen bez pośrednictwa rad pedagogicznych. W wyjątkowych sytuacjach dyrektor będzie miał uprawnienia do dokonania klasyfikacji uczniów i dopuszczenia ich do egzaminu końcowego - matury. Aktualnie kompetencja ta przysługuje wyłącznie radzie pedagogicznej, a te w wielu szkołach nie mogą się odbyć z powodu protestu nauczycieli. Gdyby, z jakiegokolwiek powodu, dyrektor nie był w stanie dokonać klasyfikacji, uprawienie to przejdzie na organ prowadzący szkołę, czyli samorząd - informuje Money.pl. Proste: jeżeli nauczycieli nie można pokonać ani przeczekać, to trzeba ich obejść. Oczywiście ustawą, bo ustawowe bezprawie jest dobre na wszystko.

PS. Dawno pisanie tekstu nie sprawiło mi takiej przykrości. Cały czas mam bowiem świadomość, że rozwiązanie tego sporu w sposób, w efekcie którego jedna strona tylko zyska, a druga tylko straci, nie przyczynia się do zasypania podziałów między Polakami, ani też do poprawy sytuacji ogromnej grupy zawodowej, jaką są nauczyciele. Ani tym bardziej nie ma na celu dobra uczniów.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)