W wielu polskich domach toczą się obecnie rozmowy: na czym oszczędzić, żeby starczyło na spłatę kredytu© Getty Images | Maskot

Gorsze życie. Kiedy rata rośnie, a żołądek się ściska

Anna Śmigulec

Maciejowi rata kredytu skoczyła z 4 tys. zł do prawie 8 tys. "Po prostu muszę więcej pracować" - kwituje ze śmiechem. Ale pod tym śmiechem jest strach. Jak Polacy radzą sobie z kredytami po podwyżkach stóp procentowych? Maciej płaci. Płacą też Marta, Kuba i Iwona. Nie tylko pieniędzmi. Są jeszcze ukryte koszty.

MARTA

Martę skusiła wysokość raty.

- Taka fajna: 1600 zł. Czyli tyle samo, ile przez lata wydawaliśmy na wynajmowane mieszkanie. A po co płacić komuś do kieszeni, skoro te same pieniądze możemy inwestować we własne? - myśli Marta z mężem na początku 2021 r.

I kupują mieszkanie: 82 m kw., w stanie deweloperskim. W mieścinie pod Poznaniem liczącej kilkuset mieszkańców.

- Wyczytaliśmy w internecie, że to osada, więc teraz jesteśmy osadnikami - śmieje się Marta.

Ale do śmiechu nie jest ani jej, ani mężowi. Przeżyli razem niejedno, w końcu są parą od jedenastu lat, a od czterech małżeństwem. Optymistyczni i młodzi: ona 26 lat, on 30, ale ta sytuacja ich przerosła.

Ich rata przestała być "fajna", stała się przerażająca. W ciągu kilku ostatnich miesięcy skoczyła do 3700 zł.

Pierwszą podwyżkę Kuba zauważył w aplikacji bankowej i pokazał Marcie.

- Co? Dwójka z przodu? – zdumiała się. - Weź, nie strasz!

Bo za pierwszym zamachem bank podniósł ratę o prawie 500 zł. Zapłacili, choć z bólem.

I z myślą: "Zaciśniemy zęby, jakoś to będzie".

Za drugim zamachem o kolejne 400 zł. Pocieszali się nawzajem: "Dajemy radę, na chleb nam starcza".

Ale Marta zaczęła się bać i rzuciła ze smutkiem:

- Jeśli wysokość raty wyniesie tyle, ile zarabiam, będę musiała zmienić pracę.

Bo z nich dwojga to ona zarabia mniej. 2700 zł na rękę. Niewiele, ale Marta kocha swoją pracę nauczycielki w przedszkolu.

(ZDJĘCIE ILUSTRACYJNE) Wzrost raty kredytu stał się ogromnym problemem dla wielu młodych polskich par na dorobku. Postawił pod znakiem zapytania decyzje o dziecku, kupnie mieszkania czy samochodu
(ZDJĘCIE ILUSTRACYJNE) Wzrost raty kredytu stał się ogromnym problemem dla wielu młodych polskich par na dorobku. Postawił pod znakiem zapytania decyzje o dziecku, kupnie mieszkania czy samochodu© Getty Images | Jamie Grill

Za trzecim zamachem poczuli, jakby to naprawdę był zamach: na ich zwyczajne życie.

- A przecież nasze życie to żadne "łał", żadne luksusy – dopada ją refleksja. - Nigdy nawet nie byliśmy na wakacjach za granicą. Samochód mamy z 2005 r., ciągle coś się w nim psuje. A telewizor taki z dupką. Może nie z taką wielką, z kineskopem, jak mieli nasi rodzice, ale nie płaski. Kupiliśmy go lata temu, już wtedy używany. I obiecywaliśmy sobie: sprawimy sobie nowy, jak się urządzimy na swoim.

Ale po kolejnej podwyżce raty muszą zapomnieć nie tylko o płaskim telewizorze, ale i o zwyczajnych zakupach spożywczych bez strachu.

Zmiany

Marta nigdy nie była rozrzutna. Ale teraz kontroluje się na każdym kroku.

Wchodzi z mężem do sklepu i analizuje: kupić ten makaron czy ten?

- Dobra, wiem, że ten jest zdrowszy, ale weźmy ten drugi, bo jest tańszy.

Potrzebują żelu do kąpieli. Marta od razu zauważa tzw. wkład, za 2,90 zł zamiast za 15 zł.

- Co ty robisz? - pyta Kuba.

- Biorę ten. Przecież tak samo się pieni, tak samo myje, tylko jest w zastępczym brzydszym worku, no i nie firmowy.

Albo jadą do dziadka, a on przynosi siatkę cebuli:

- Chcecie?

- Chcemy!

I Marta się cieszy, bo przynajmniej tego nie będą musieli kupować.

Zresztą cieszy się z coraz dziwniejszych rzeczy, jeszcze w zeszłym roku nie do pomyślenia.

Ostatnio mąż przyniósł z pracy gratis od przedstawicieli handlowych: kapsułki do prania.

- Łał, ale fajnie! - ekscytuje się Marta - To jest aż na 60 prań!

I z jednej strony czuje radość i chwilową ulgę, a z drugiej strony dopada ją smutna myśl: "Kurczę, to z tego się cieszą ludzie dorośli? Czy to ma być ta Kinder niespodzianka, która była za dzieciaka?"

Owszem, nasłuchała się od rodziców, jak to było za komuny: że jadło się wyroby czekoladopodobne, bo prawdziwa czekolada była niedostępna. A pomarańcze tylko, jak rzucili raz do roku przed Bożym Narodzeniem. Ale nie sądziła, że ona sama kiedykolwiek doświadczy takich braków w czasach nadmiaru.

Tylko że tak się czuje. Biorąc na rozum: mydło lidlowskie pieni się tak samo, ale Marta jednak tęskni za swoim ulubionym od marki, na którą już jej nie stać.

 Małe radości mieszają się z małymi frustracjami.

- Jest lato, dużo warzyw, więc gotujemy zupę. Będzie na trzy dni. Trzy z siedmiu dni mamy z głowy, to tydzień już jakoś zleci.

Ale nie wszystko da się obejść zaradnością, zastępowaniem lub odmawianiem sobie.

W pracy, wiadomo, co rusz ktoś obchodzi imieniny, urodziny, czasem smutniejsze okazje.

Wtedy czas na zrzutkę na bukiet albo wieniec. Zwykle po pięć złotych.

Dla Marty ostatnio nie do przejścia. Podobnie jak słowa, które nie przechodzą jej przez gardło:

- Nie mogę, nie mam tyle.

Bo do końca miesiąca tydzień, a na koncie 50 zł. Nawet na paliwo do pracy nie wystarczy. Marta to wie, ale za pierwszym razem i tak mówi:

- Dobrze, tylko teraz nie mam. Może być jutro?

I płaczem wybucha dopiero w domu, bo jej głupio i wstyd. Szuka po kieszonkach torebek: może w którejś zawieruszyło się pięć złotych? Albo gdzieś na dnie?

Ale na dnie widzi tylko siebie. Jak nisko upadła, że przerzuca ciuchy i szuflady w nadziei, że znajdzie monetę dwuzłotową? Która i tak nie rozwiąże problemu.

Ośmiela ją dopiero koleżanka z przedszkola, która też ma kredyt i przy kolejnej zrzutce wybucha:

- Nie mam. Kredyt mnie zżera! A w ogóle co to za pomysł, żeby zbierać po pięć złotych? Powinnyśmy się składać po 50 groszy i kupić symboliczny kwiatek, bo przecież chodzi o pamięć a nie o bukiet!

Więc i Marta się przełamuje:

- Nie mogę się złożyć, bo nie mam. Ale mogę upiąć kwiaty, albo zrobić ozdoby.

Tak też dorabia. Talent plastyczny ma, więc z niego korzysta. W domu wykleja ozdobne kartki okolicznościowe: śluby, chrzciny, urodziny, i sprzedaje wśród znajomych po 10-15 zł.

- Jeśli chodzi o te zrzutki w pracy – tłumaczy Marta - ktoś mógłby powiedzieć: "Nie kupuj sobie batonika, i już będziesz miała". Tylko że ja nie kupuję sobie batoników od dawna.

"Zobaczysz: spokorniejecie i będzie dobrze"

Już kiedy była nastolatką, zdiagnozowano u niej chorobę Hashimoto, czyli przewlekłe zapalenie tarczycy. Do tego zespół policystycznych jajników i problemy metaboliczne.

Dlatego od lat stara się żyć i jeść zdrowo. I wydaje sporo na lekarzy, badania i leki. A raczej wydawała – bo odkąd rata kredytu wzrosła im o 2100 zł, oszczędza na wszystkim.

I niektóre oszczędności widać gołym okiem.

W weekend Marta z mężem wpadają do jej rodziców. Mama pyta:

- Leki wzięłaś?

- Wzięłam – kłamie Marta połowicznie, żeby nie martwić mamy. Bo jeden co prawda wzięła, ale tego drugiego, za 170 zł, w ogóle nie kupiła, bo jej nie stać.

- Na pewno wzięłaś? - mama nie dowierza.

- Tak.

- Ten drugi też wzięłaś? Widzę po oczach, że nie. Idź i weź!

- No, mamo, nie wzięłam, bo nie mam na niego pieniędzy.

- To dlaczego nic nie mówisz?!

Ale ileż można prosić rodziców o pomoc? - myśli Marta. - Przecież jestem dorosła, zarabiam, powinnam sobie radzić sama.

Niedawno usłyszała od znajomej:

- Musicie spokornieć. Ja za swoich czasów też miałam kredyt i nie było mi łatwo. Składałam na książeczce mieszkaniowej i w dodatku dziecko miałam. A ty nie masz, więc nie wiesz, co to życie. Zobaczysz: spokorniejecie i będzie dobrze.

Zabolało. Marta wie od rodziców, że w PRL-u było ciężko, ale przecież ona z mężem żyją już w innych czasach.

- Nigdy nie byliśmy bucami, którzy się wywyższają albo uważają siebie za bóg wie kogo. Wręcz odwrotnie: my jesteśmy do ludzi – żeby jak najwięcej pomóc, czasem nawet kosztem własnego zdrowia i zasobów.

W sierpniu policzyli, że za pieniądze, które wydali na podwyższone raty kredytu, już kupiliby drugi samochód. I nie dlatego, że dotychczasowy jest stary i wymaga ciągłego poratowania.

Tylko dlatego, że oboje pracują w Poznaniu i muszą codziennie dojeżdżać. Samochodem piętnaście minut, bo np. Marta wskakuje na autostradę i już jest w przedszkolu. A autobusami godzinę - półtorej. Więc ciągle negocjują, ustalają i pilnują: kto kiedy bierze samochód i na jak długo, żeby druga osoba nie została na lodzie.

Zmiany

Tymczasem rata kredytu przebija zarobki Marty już o tysiąc zł. Ale pracę zmienia nie ona, tylko mąż.

Fizjoterapeuta, teraz przechodzi do korporacji, bo tam zarobi prawie 500 zł więcej.

Zdecydowały pieniądze i godziny pracy. W nowej będzie miał regularne: od poniedziałku do piątku, od rana do popołudnia, więc może dorobić wieczorami. Jako trener w szkółce piłkarskiej.

A Marta zostanie w przedszkolu. Przemyśleli to. Nie chcą znów przeżywać stresu i strachu z 2020 r. Wtedy, w maju, z powodu pandemii zamknięto przedszkola i Marta usłyszała od swojej dyrektorki:

- Przepraszam, ale muszę was zwolnić.

I w ciągu dwóch tygodni została bez pracy. Przedszkole było prywatne, więc okres wypowiedzenia krótki. Dopiero wtedy zrozumiała rady znajomych: "Jak chcesz pracować w przedszkolu, to idź do państwowego. Mniej płacą, ale zyskasz poczucie bezpieczeństwa, bo nauczyciela nie da się zwolnić ot tak".

Wzięła sobie do serca i po czterech miesiącach znalazła pracę w państwowym przedszkolu.

- Zarabiam 2700 zł na rękę. No wiem: śmiech. Ale wiem też, że mnie nie zwolnią z dnia na dzień. To ważne, bo przecież staramy się o dziecko.

To z myślą o przyszłych dzieciach zdecydowali się na 82 m kw. A teraz mieszkanie jest, kredyt jest, a dwóch kresek na teście ciążowym nie ma.

W czerwcu Marta robi pogłębione badania w szpitalu, a ginekolog stwierdza:

- Musi pani wyeliminować stres. Drobne problemy medyczne jesteśmy w stanie rozwiązać, ale kluczowy jest stres, który bardzo źle wpływa na wszystko, w tym płodność. Musi się pani wyluzować.

- To proszę mi powiedzieć, jak mam to zrobić! Proszę mi to wypisać na recepcie. Tak jak jest zwolnienie z pracy, poproszę zwolnienie lekarskie z kredytu.

Świeży powiew

Marta całe życie marzyła o psie.

- Za dzieciaka nie mogłam go mieć. Potem też ciągle odkładałam: bo w wynajmowanym mieszkaniu nie można, bo dopiero urządzamy własne. Później, kiedyś, w przyszłości...

Aż w maju tego roku mąż stawia ją przed faktem dokonanym: przywozi 4-miesięcznego szczeniaka do domu.

Zamysł jest taki: żeby rozjaśnić czarne myśli Marty, zniwelować stres, żeby wnieść do życia trochę radości. I darmowy ruch. Bo z basenu dwa razy w tygodniu musiała zrezygnować, mimo że pływanie uwielbia i zaleca je lekarz. Ale karnet za 150 zł miesięcznie stał się nieosiągalny.

Tymczasem pies dużo nie je, ale weterynarza czasem potrzebuje. I wtedy rodzą się nowe dylematy: kupić lek dla psa czy dla Marty?

- Ktoś może pomyśleć: "niby tak źle mają, tak narzekają, a kupują sobie psa?" Ale co? To mamy się zamknąć w domu i wszystkiego sobie odmawiać? Zresztą, mój tata żartuje: "Odkarmicie go do zimy, i jak już będzie tak źle, że zabraknie wam na benzynę, to podepniecie go do samochodu i będzie was ciągnął jak sanie".

Uwiązani

Ale pies wziął się też z refleksji nad życiem.

W maju odwiedzili ich znajomi, pierwszy raz w nowym mieszkaniu. Małżeństwo po czterdziestce. Też z kredytem, ale w trakcie wielkiego remontu domu, więc byli ciekawi wszelkich detali i rozwiązań.

- Ale macie tu fajnie, ale wam zazdroszczę! - podziwiali, bo u nich jeszcze rozkute ściany i chaos.

Dwa tygodnie później on się powiesił.

A ona została z rozprutymi murami, nastoletnim dzieckiem i drugim w brzuchu.

- Człowiek ciągle się czymś przejmuje, czymś zamartwia na zapas i nie ma czasu żyć – stwierdziła Marta. - To po co to wszystko?

Zaczęło do niej docierać. Nawet na wakacjach za granicą nigdy nie byli, zawsze tylko nad polskim morzem. A w tym roku w ogóle bez wakacji, bo wiadomo: zabójcze raty kredytu. Wyskoczyli tylko na dwa dni nad Bałtyk do rodziców, którzy wynajęli tam cały domek od znajomych. Więc oprócz dojazdu wyszło bezkosztowo.

Od kilku miesięcy wciąż o tym rozmawiają z mężem:

- Ale czy o to chodzi w dorosłym życiu? Mamy sobie wszystkiego odmawiać?

Odmawiała sobie wiele razy, a teraz, z powodu kredytu, nawet zwykłe rzeczy stały się luksusem.

- Ostatnio się na tym złapałam, bo w przedszkolu rozmawialiśmy z dziećmi o marzeniach. "O czym marzycie? Co byście chcieli zrobić? Co przeżyć? Czego doświadczyć? I sobie przypomniałam: mi się marzy polecieć samolotem. A jeden chłopiec się zdziwił: "To pani jest taka stara, a nigdy jeszcze nie leciała?" I dopiero do mnie dotarło: co to za problem w dzisiejszych czasach? Jakbym chciała polecieć rakietą, to co innego!

Wakacje

Do wypełnienia wniosku o wakacje kredytowe rzucili się od razu w pierwszy możliwy dzień: 29 lipca. Tak jak ponad połowa uprawnionych. Do końca sierpnia – jak poinformował Związek Banków Polskich - zadłużeni Polacy złożyli 1,2 miliona wniosków dotyczących 860 tysięcy kredytów.

Wakacje kredytowe to jeden z programów rządu Mateusza Morawieckiego mający w zamyśle złagodzić kredytobiorcom koszt podnoszenia stóp procentowych
Wakacje kredytowe to jeden z programów rządu Mateusza Morawieckiego mający w zamyśle złagodzić kredytobiorcom koszt podnoszenia stóp procentowych© PAP | Paweł Supernak

Marcie i Kubie bank zatwierdził, więc nie muszą płacić raty w sierpniu i wrześniu, a potem w listopadzie i grudniu.

Niby wytchnienie, ale Marta nie daje sobie odetchnąć.

Ciągle kołacze jej się po głowie: A co, jeśli rata znów podskoczy? Ile wyniosą rachunki za ogrzewanie tej zimy? I za prąd po podwyżkach? Co, jeśli zajdzie w ciążę? Jak utrzymają dziecko? A może zrezygnować z dziecka w najbliższych latach?

MACIEJ

Maciej jeszcze w styczniu płacił ratę: 4231 zł. Teraz prawie dwa razy więcej. W tym czasie otwiera kolejne koperty z banku z nowym harmonogramem i śmieje się, widząc, jak drastycznie rosną raty i ile nagle ma przelać: 4900 zł, 5600 zł, 6400 zł, w końcu staje na 7386 zł.

Więc Maciej się śmieje, ale jednocześnie ręce mu opadają.

- Tak, ja śmiechem przykrywam stres. I bezradność. Bo co innego mogę zrobić w sytuacji, na którą kompletnie nie mam wpływu?

Maciej ma 40 lat i własny biznes. Skończył Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie, wydział finansów. Makroekonomia jest mu bliska, rozumie mechanizmy.

- Ja się spodziewałem kolejnych podwyżek stóp procentowych, bo widziałem, co się dzieje z inflacją. To są podstawy, których się uczysz na studiach: co to są stopy procentowe, co się z nimi wiąże, kiedy inflacja jest zagrożeniem, kiedy reagujemy i co robimy. Swoją drogą, te podwyżki stóp powinny się zacząć już półtora roku temu. Tak czy inaczej, spodziewałem się, że rata wzrośnie. Ale na ogół ona rośnie w jakimś rozsądnym horyzoncie czasowym, np. w ciągu dwóch lat. A u nas się praktycznie podwoiła w zaledwie sześć miesięcy.

(ZDJĘCIE ILUSTRACYJNE) Wzrost rat kredytów sprawił, że wielu przedsiębiorców, aby na koniec końca nie tylko związać koniec z końcem, ale utrzymać życie na dotychczasowym poziomie, pracuje więcej, co przekłada się na pogorszenie ich stanu zdrowia
(ZDJĘCIE ILUSTRACYJNE) Wzrost rat kredytów sprawił, że wielu przedsiębiorców, aby na koniec końca nie tylko związać koniec z końcem, ale utrzymać życie na dotychczasowym poziomie, pracuje więcej, co przekłada się na pogorszenie ich stanu zdrowia© Getty Images | Dobrila Vignjevic

Mieszkanie

Maciej płaci więc o prawie 4000 zł więcej każdego miesiąca za to samo. Jak mówi: nie ma wyjścia.

Z samym kupnem mieszkania też nie miał wyjścia.

Jeszcze w 2020 r. mieszkał z żoną Magdą i 3-letnią córeczką na 38 m kw.: dwa pokoje, kuchnia, łazienka. Ale w brzuchu rosła już druga córka, musiał się spieszyć. Jesienią kupili wymarzone większe: 88 m kw. w kamienicy z międzywojnia, trzy pokoje, wymagało niewielkiego remontu. W styczniu 2021 r., już na nowym, urodziła się młodsza córka.

- Udało nam się korzystnie kupić – tłumaczy Maciej stoickim tonem eksperta – akurat kiedy ceny lekko spadły po lockdownie. Spodziewałem się, że za chwilę odbiją, więc to był ostatni moment.

Owocny zakup. Jedyny problem to skala tej raty.

Tu Maciej zmienia ton i wychodzi z roli fachowca od finansów, po czym staje się człowiekiem bezradnie rozglądającym się we własnym, nagle odmienionym życiu.

- Nic nie poradzę na te raty. Podobnie jak na inflację. Zwyczajnie nie mam wyjścia. Po prostu muszę zarabiać więcej. I muszę wymyślić, jak to zrobić.

Bo w ich małżeństwie to Maciej spłaca kredyty: swoje firmowe, ale i hipoteczny. Taki podział sobie wypracowali.

- Żona wie, że raty drastycznie skoczyły, ale ja mówię, że je spłacę. I spłacam.

On od 15 lat działa w biznesie. Współpracował z restauracjami. Ale w pandemii interes się załamał, Maciej odszedł ze spółki i teraz handluje, głównie napojami, z dużymi sieciami, które są w dobrej kondycji i które płacą w terminie.

Żona jest tłumaczką i pracuje na uczelni, więc zarabia mniej i bierze na siebie rachunki: prąd, gaz, czynsz. Oraz wakacje dla całej rodziny. Ale pobiera też 500+ na obie córki.

Przez działalność gospodarczą Macieja mają też rozdzielność majątkową.

Pozornie żyją jak dawniej. Choć ceny i inne opłaty stałe też szaleją. Te za prąd się podwoiły: z 70 zł do 150 zł. Czynsz wzrósł do 960 zł.

- Ale niektóre koszty nam wystrzeliły w kosmos. Żłobek młodszej córki kosztował 600 zł, od sierpnia 900 zł. Więc jak się zbierze to wszystko do kupy, można się załamać.

A jednak pojechali na wakacje.

Koszty

- Teraz dziewczyny są na wsi u rodziców – mówi Maciej w sierpniu. - Bo mamy domek na Roztoczu po moich dziadkach. Odpoczywają tam przez miesiąc. Byłem z nimi krótko, ale musiałem wrócić do Krakowa i pracuję. Ale byliśmy razem w Grecji! Co prawda tylko na tydzień...

Maciej waha się między postawą życiową "wszystko w porządku, nie ma się czym martwić", a "już nie ogarniam, nie mam siły". W końcu przyznaje:

- No, jestem wyczerpany. Bo właściwie od czterech lat nie odpocząłem na urlopie. Niby byliśmy w Grecji. Ale ja tam cały czas pracowałem. Zabierałem laptop i siedziałem z nim nad basenem. Teraz, jak pojechaliśmy do dziadków, też cały czas pracowałem. Najgorsze, że ciągle muszę być pod telefonem. Bo jak nie odbiorę od kontrahenta, to już się nie dodzwonię. Do nich bardzo trudno się dobić. Jak już dzwoni, to dlatego, że mam coś, czego on chce. Co oznacza, że muszę być dostępny w danej chwili. W dodatku muszę być gotowy ze wszystkim: z pełną ofertą, z poprawkami – bo to szybkie negocjacje, trzeba je od razu wprowadzić. W międzyczasie szukam nowych produktów.

I na bieżąco rozwiązuje problemy, bo rzeczywistość jest dynamiczna.

- Na przykład koszty logistyki bardzo mi podrożały. Czy towar przywożę z Włoch, z Francji, czy wiozę go po Polsce, transport podrożał mi o 60 proc., a nie mogę podnieść cen swoich produktów. To sprawia, że muszę więcej sprzedać innej sieci albo innego produktu, bo przecież tego samego nie sprzedam więcej temu samemu kontrahentowi. A to wszystko oznacza więcej pracy. Chętnie zatrudniłbym kogoś, ale nie mogę sobie na to pozwolić. Brzmi konkretnie i rozsądnie. Maciej ma problem, Maciej go rozwiązuje. Rata skoczyła mu o 4000 zł, Maciej pracuje ciężej i ją płaci.

Ale płaci też zdrowiem.

- Wyskoczyła mi na całym ciele łuszczyca, której nie miałem nigdy. A nigdy nie miałem pryszczy, nawet jako nastolatek. Problemy skórne ominęły mnie w życiu całkowicie. Wybuch nastąpił w tym roku. Zaczęło się od kropki na ramieniu, a teraz jestem cały wysypany: na nogach, ramionach, odcinek od nadgarstka do łokcia to masakra, a ostatnio też na dłoniach i na twarzy. Normalnie skóra złuszcza się w ciągu 28 dni, a tu ten proces jest skrócony do kilku. Wychodzą wykwity, wygląda to mało elegancko, ale przed wszystkim swędzi. To oczywiście nie przyczynek do stałego hospitalizowania, ale uprzykrza życie. Atakuje też stawy. A jest stricte nerwowe.

Maciej ponosi też koszty żołądkowe.

- Miałem już takie bóle brzucha, że nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Co nie zjadłem, to się źle czułem. Więc teraz bardzo ostrożnie wybieram, co jem. Nie jestem histeryczny w kwestii dbania o zdrowie, ale prowadzę całkiem odpowiedzialny tryb życia.

Maciej ma 184 cm wzrostu, waży 90 kg. Przez siedem lat ćwiczył na siłowni trzy razy w tygodniu po godzinie, miał trenera.

Nie ucieka w alkohol, bo w dzień pracuje, a wieczorami je kolację z rodziną, kąpie starszą córkę i codziennie ją usypia. Potem, po 21.30, często musi jeszcze popracować.

Wstaje o 5.30, robi kawę, śniadanie i odprowadza córkę do przedszkola. Potem idzie do biura, które wynajął dwie minuty od domu, żeby nie tracić czasu na dojazdy. Z samochodu zrezygnował. Jak coś musi załatwić, jedzie hulajnogą.

A jednak kilka miesięcy temu wylądował na ostrym dyżurze z podejrzeniem udaru.

- To jest śmieszna historia – zapowiada Maciej w swoim stylu wyparcia. - Kończyłem oferty, rozmawiałem przez telefon i nagle poczułem, że zaczyna mi drętwieć lewa ręka. Dziwne wrażenie, jakby ciała obcego: widzisz, że się dotykasz, ale tego nie czujesz. Poprosiłem Magdę, żeby zadzwoniła po karetkę. A ona z jednym dzieckiem na ręku, drugie szaleje. Karetka mogła przyjechać dopiero za 40 min, bo była na dezynfekcji, a mnie tymczasem zaczęła drętwieć noga, szczęka, policzki.

Na szczęście znajomy lekarz był akurat na dyżurze w szpitalu.

- Kumpel mnie do niego zawiózł. Okazało się, że miałem ciśnienie 200, dali mi leki uspokajające. Ale nie zrobiłem wnikliwych badań do dzisiaj. Nie mam kiedy. Tak, wiem, że powinienem dbać o siebie i czasem odpoczywać, a nie pracować ponad siły, nawet na wakacjach. Ja to wszystko wiem, ale co mi z tej wiedzy? Tak samo jak wiem, że pada deszcz. Ale go nie zatrzymam.

IWONA

- U mnie było bardziej skandalicznie – mówi Iwona, 53 lata, nauczycielka języka polskiego z Lublina. To tam kupiła mieszkanie: 97 m kw. w starej kamienicy. Duże, ale z niedoróbkami, choćby w ogrzewaniu.

Kredyt wzięła w 2008 r. na 300 tys. zł.

- To były inne realia, niemal inna epoka, dziś pewnie bank by odmówił – zauważa. - Ale sprzedałam moje poprzednie mieszkanie i od razu po miesiącu spłaciłam 140 tys. zł, czyli prawie połowę.

Potem przez 14 lat Iwona przelewa raty spokojnie i stabilnie. I dopiero w tym roku dopadają ją problemy.

W połowie stycznia dostaje wydruk z banku z symulacją spłat na najbliższy kwartał. Jej bank pobiera ratę zawsze ostatniego dnia miesiąca. 31 stycznia Iwona płaci więc wymagane 709 zł. Ale 10 dni później dostaje SMS, że jako dłużniczka została wpisana do Biura Informacji Kredytowej. Ponieważ nie zapłaciła 34 zł 15 gr.

Co takiego?! W Iwonie miesza się zdumienie i wkurzenie. Ale wygrywa konstruktywne działanie: robi research i od znajomych dowiaduje się, że żeby wyrwać się z BIK-u, trzeba samemu złożyć wniosek o wypisanie. Szybko wpłaca różnicę, po czym dzwoni do banku z zapytaniem, czy już mogą ją wykreślić z listy dłużników.

- A pani z banku do mnie, że oni mają taką procedurę, że dopiero jak zapłacę następną ratę w terminie, to się anuluje. Więc przy okazji pytam: "A właściwie, to jaką ja mam ratę kredytu?" Bo może coś pomyliłam albo przeoczyłam? A ona, że 841 zł. To zbaraniałam. Zdziwiłam się: w takim razie dlaczego zabrakło mi tylko 34 zł 15 gr? A może w którymś momencie nadpłaciłam? Nasuwało mi się mnóstwo pytań, ale kluczowe zadałam jej:

"Proszę pani, a skąd ja mam to wiedzieć? Że mam zwiększoną ratę i o ile?"

A ona: "A pani nie ogląda telewizji, nie słucha radia, nie czyta internetu? Nie słyszy pani, że stopy procentowe rosną?" Ja na to: "Słyszę. Ale skąd mam wiedzieć, jak sobie wyliczyć, o ile bank podniósł ratę kredytu akurat mnie?" Sprawdziła, że wysłali do mnie informację na dwa tygodnie przed terminem spłaty, ale z zupełnie inną kwotą, i zmieniła ton głosu: "Czy pani chce złożyć reklamację?". "Oczywiście, że chcę" – bo chodziło mi głównie o BIK. W ogóle uważam za skandal, że ktoś mnie wpisuje do BIK za 34 zł, zamiast mnie grzecznie poinformować, że brakuje tej kwoty! - oburza się Iwona. - Ale trudno, pies ich drapał.

Po kilku tygodniach przychodzi pismo: bank przeprasza Iwonę i informuje, że wykreśla ją z listy dłużników.

W następnym miesiącu Iwona płaci tę wyższą ratę. I w kolejnych.

Z powrotem robi się stabilnie, choć drożej, i Iwona próbuje odetchnąć z ulgą. A tu znów niespodzianka.

- No przyznaję, że ratę lipcową: 841 zł, zamiast ostatniego dnia lipca, zapłaciłam pierwszego sierpnia. Ale wcześnie rano. Po czym około godz. 10.00 przychodzi SMS, że rata za lipiec wynosi 943 zł! Więc znowu się zdenerwowałam. No bo jak mogą mi 1 sierpnia wysyłać informację, że 31 lipca powinnam zapłacić wyższą ratę?

Niby nic się nie stało, ale po niedawnych przejściach z BIK-iem Iwona spodziewa się najgorszego. Tym bardziej, że nie dostaje z banku żadnych pism z symulacją rat na najbliższe miesiące, tylko SMS-y znienacka.

Pod koniec sierpnia znów cios.

- Poszłam wczoraj do banku załatwiać inne sprawy i przy okazji pytam, jaka jest aktualna rata. I na tydzień przed terminem spłaty dowiaduję się, że już 1050 zł! Czyli znowu 100 zł więcej!

I ja znowu nic o tym nie wiem!

Goła

Iwona wie za to, że innym ludziom raty rosną o 500 czy nawet 1000 zł.

- Więc moje sto złotych jeszcze jest do wytrzymania – pociesza się. Ale równocześnie się boi, co będzie, jeśli raty będą rosły nadal.

Od stycznia podskoczyły jej o 341 zł. Wydaje się niewiele, ale przy jej nauczycielskiej pensji: 3200 zł na rękę jednak wiele.

- Jak się dowiaduję w wakacje, kiedy mam gołą pensję, i to na tydzień przed terminem, że muszę zapłacić o kolejne sto złotych więcej, to przyznaję, że jestem przerażona.

W roku szkolnym Iwona może jeszcze dorobić w liceum zaocznym dla dorosłych. Albo trafiają się godziny nadliczbowe. Ale w lecie - finansowa pustynia.

- Moja sytuacja jest dobra i zła jednocześnie. Ponieważ jestem osobą samotną. Nie muszę się martwić o jedzenie dla dzieci. Ale prawda jest taka, że też nie mam kogoś, kto mi pomoże. A poza tym, jak się żyje samemu, to koszty utrzymania są znacznie wyższe. Więc jestem w nerwach nie tylko z powodu tego kredytu. On jest kolejną składową.

Iwona wciąż słyszy, że rachunki za ogrzewanie rosną komuś o 600 procent, komuś innemu o 400 proc., i boi się, na ile jej dostawca energii wystawi rachunek. A wszystko ma na prąd: woda, ogrzewanie, piekarnik.

Za ogrzewanie płaciła w lecie: 500 zł, potem 700 zł, teraz już 1000 zł. Za kwartał, ale czasem każą znienacka dopłacać albo odwrotnie: obniżają kwotę. W grudniu musiała przelać 2000 zł.

- Trudno mi zrozumieć ich filozofię. Był taki okres, kiedy przez osiem miesięcy nie płaciłam, bo miałam jakąś nadpłatę. A przecież zużywam porównywalnie. Ja się w tym wszystkim gubię. Nie jestem w stanie przewidzieć, od czego zależą te rachunki.

I właśnie to jest dla Iwony najgorsze: nieprzewidywalność.Ma zaległości w czynszu, chociaż nieduże. Zamierzała je nadrobić, ale się powstrzymała. Teraz wszystko się zmienia, nawet ceny podstawowych produktów.

- Ja akurat niewiele potrzebuję i jem niewiele. Ale jak idę do sklepu i widzę, że masło, które jeszcze parę miesięcy temu kosztowało pięć zł, teraz kosztuje dziewięć zł, to wiadomo, że chodzę i szukam promocji. Cukier wzrósł prawie do siedmiu zł w pobliskim sklepie. Na początku tego miesiąca kosztował jeszcze pięć, ale wtedy mi się wydawało, że to jest za drogo i szukałam w Biedronce. A przecież na początku roku w tym moim sklepie były na okrągło promocje i kosztował koło trzech zł. A ja niestety słodzę. Może jakbym się odzwyczaiła od jedzenia masła i cukru, to bym coś oszczędziła? Ale z drugiej strony, jak sobie kupię ten cukier, do tego owoce trochę taniej od znajomego i zrobię przetwory: sok z malin, a z brzoskwiń, moreli i śliwek konfitury, to może będą takie dni w zimie, kiedy nie będę musiała w ogóle wychodzić na zakupy?

Iwona czuje brzemię odpowiedzialności, bo w marcu przyjęła uchodźczynię wojenną z Ukrainy. Znajoma od lat, nie było się nad czym zastanawiać. Ale gość potrzebuje jeść, pić, kąpać się, prać, ładować komórkę – a to kosztuje.

Znajoma z Ukrainy nie chciała być ciężarem i sama zaciągnęła Iwonę do złożenia wniosku o dofinansowanie. Przyszło w dwóch transzach: 40 zł na dzień, maksymalnie 120 dni. Ktoś założył, że do tego czasu uchodźca znajdzie pracę i zacznie utrzymywać się sam.

Ale najbardziej Iwona martwi się o koty. Sama ma jednego leciwego i musi oszczędzać na jego leczenie. Z koleżanką dokarmiają też bezdomne na okolicznych podwórkach. Raz dziennie, wieczorem. Kotów przychodzi czasem dziesięć, czasem dwanaście.

(ZDJĘCIE ILUSTRACYJNE) Wzrost rat kredytów postawił wielu Polaków przed wyborami: z czego zrezygnować? Które wydatki są niezbędne, a na czym można oszczędzić?
(ZDJĘCIE ILUSTRACYJNE) Wzrost rat kredytów postawił wielu Polaków przed wyborami: z czego zrezygnować? Które wydatki są niezbędne, a na czym można oszczędzić?© Getty Images | Mauro Grigollo

To się zmienia. Także dlatego, że koleżance Iwony udało się złapać kilka kotek do sterylizacji. Wcześniej ciągle pojawiały się kolejne kocięta. Dwie kotki zostały wysterylizowane za pieniądze z projektów miasta na ten cel. Za resztę Iwona z koleżanką zapłaciły z własnych. Karmę też kupują z własnych.

- Czasem ludzie fajnie reagują. Jak widzą, że karmimy te koty, podchodzą i dają 10-20 zł. Zdarzyło się, że ktoś włożył w rękę nawet sto: "To kupi pani karmę dla nich ode mnie".

Ale jest jeszcze coś, co martwi Iwonę:

- Jak się dowiedziałam, że mi rosną te raty, zrobiło mi się smutno. Bo dotarło do mnie, że będę musiała nie zauważać tych wszystkich zrzutek na Facebooku na potrzebujące psy czy koty. Bo chore albo ktoś je skrzywdził. A zawsze na nie wpłacałam. Nie potrafiłam pozostać obojętna, bo od razu dopadała mnie myśl: a co, jeśli to samo spotkałoby mojego?

Wakacje

Marta z Kubą, Maciej z Magdą, Iwona - wszyscy zdecydowali się wziąć wakacje kredytowe. Tyle, ile się da od 29 lipca, kiedy prezydent podpisał ustawę. Maksymalnie po dwa miesiące w dwóch kwartałach tego roku i po jednym przyszłego roku.

Ale ulgi nie czują.

- Marta, ty musisz się opanować – przekonuje mąż. - Nie możemy sobie wszystkiego odmawiać.

A ona:

- Fajnie, że mamy wakacje kredytowe, ale odkładajmy te pieniądze. Bo jak nam znowu w lutym dowalą rachunek za ogrzewanie na 2 000 zł, płatność za trzy dni? Albo znów zepsuje się samochód?

Marta już kilka miesięcy temu weszła w stan ciągłego napięcia oraz poczucia zagrożenia, i nie może z niego wyjść.

- Ja się czuję, jakby dzięki tym wakacjom kredytowym ktoś mi wpuścił w usta trochę tlenu: "Na chwilę masz czym oddychać". Ale czy za kilka miesięcy wciąż będę miała? Nabieram powietrza i schodzę pod wodę.

*

Imiona niektórych bohaterów zmieniłam na ich prośbę.

Źródło artykułu:WP magazyn
kredytwakacje kredytoweinflacja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1155)