Górnicze wdowy apelują o przywrócenie rent
Jest ich 39. Ich mężowie zginęli w wypadkach w kopalniach po 1 stycznia 1999 roku, czyli po reformie systemu emerytalno-rentowego. Dlatego pieniądze dostaną tylko do osiągnięcia pełnoletności lub ukończenia studiów przez ich dzieci. Walczą o przywrócenie prawa do dożywotnich rent. Wiedzą, że nie będzie łatwo.
05.04.2007 | aktual.: 05.04.2007 09:40
Wspiera je wicewojewoda śląski Artur Warzocha. Napisał w tej sprawie pismo do premiera. Jarosław Kaczyński uznał jednak, że nie można wyróżniać górniczych wdów. Odmówił pomocy. Wdowy nie rezygnują. Uderzają do posłów. Twierdzą, że w uprzywilejowanej pozycji są kobiety, których mężowie zginęli w wypadkach zbiorowych (np. w "Halembie"). Po nagłośnieniu tragedii w mediach pomoc popłynęła szerokim strumieniem. Tam gdzie górnicy stracili życie w wypadkach indywidualnych, sytuacja bywa fatalna.
Jako matki samotnie wychowujące dzieci nie mamy szans na pracę. Kiedy dzieci nam dorastają, też nikt nie chce nas zatrudnić. Mówią, że nie mamy doświadczenia i jesteśmy za stare - mówi Marzena Józwik, od 7 lat wdowa z dwójką dzieci.
Kobiety boją się, że zostaną bez środków do życia. Podkreślają, że wdowy po żołnierzach, którzy zginęli w akcji za granicą mają zapewnione dożywotnie świadczenia.
Małgorzata Brokos w styczniu skończy 40 lat. Jej mąż, Marek na ostatnią szychtę w kopalni Bielszowice w Zabrzu wyszedł 16 sierpnia 2001 roku. Zostawił żonę i trójkę dzieci. Po urlopie wychowawczym nie pozwolił mi wrócić do pracy. Mnóstwo czasu poświęcał dzieciom. I nagle wszystko się skończyło - wspomina Małgorzata. Najmłodszy Danielek krzyczał, że nie ma Boga. Przestał się uczyć. Najstarszy Damian miał nocne koszmary. Dorotka płakała. A Małgorzata wpadła w depresję. Ludzie zazdroszczą mi odszkodowania z kopalni. Oddam je każdemu, kto mi zwróci męża - denerwuje się.
Beata Klon ostatni raz przygotowała mężowi kanapki do pracy w styczniu 1999 roku, 16 dni po wejściu w życie przepisów, które odebrały górniczym wdowom prawo do dożywotnich rent. 39-letni Piotr, ojciec Kasi i Sandry pracował w sortowni kopalni Kleofas. Wciągnęła go taśma. W styczniu stracę prawo do renty. Nie wiem co ze mną będzie. Zostanę na łasce córek - martwi się Beata. Andrzej, mąż Marzeny Józwik, w chwili śmierci miał 29 lat. Jego synowie: 7 lat i 15 miesięcy. Był styczeń 2000 roku. Mąż szedł na swoje stanowisko. Ktoś z poprzedniej zmiany źle zabezpieczył sekcję. Zawaliła się na Andrzeja. Mnie zawalił się świat - wspomina Marzena. Denerwuje się, gdy słyszy plotki o wielkich rentach i odszkodowaniach, jakie rzekomo dostały górnicze wdowy. Kobiety twierdzą, że to przez takie wypadki jak ostatni w "Halembie", gdzie zginęło 23 górników. To straszna tragedia. Usłyszał o niej cały świat. Popłynęła ogromna pomoc. Nie zazdrościmy, ale walczymy o swoje - mówią. Ich mężowie zginęli w wypadkach
indywidualnych. Nikt o nich nie pisał, nie pokazał w telewizji. Pomoc była i jest symboliczna. We wdowich domach każdą złotówkę przed wydaniem ogląda się kilka razy.
W czym moje dzieci są gorsze od dzieci tych, którzy zginęli w wypadkach zbiorowych? - zastanawia się Marzena Józwik. Ona i dziesiątki innych górniczych wdów szukając pracy słyszą: Samotna matka z małymi dziećmi? A kiedy te dzieci dorastają wdów też nikt nie chce. Bo za stare i bez doświadczenia.
Kobiety, którym w chwili uzyskania pełnoletności dzieci lub skończenia przez nie nauki, zostanie odebrana renta, postanowiły walczyć. W ich imieniu do premiera Jarosława Kaczyńskiego w styczniu wystąpił wicewojewoda śląski Artur Warzocha. Większość osieroconych rodzin nie może nawet oczekiwać pomocy ze strony byłych pracodawców, bo kopalnie, w których doszło do wypadków, zostały zlikwidowane. Prosił premiera o rozważenie przywrócenia dożywotnich rent dla górniczych wdów bez względu na ich wiek. Takie świadczenia przysługują wdowom po żołnierzach, którzy zmarli lub zaginęli w czasie służby poza granicami Polski.
W imieniu premiera Adam Sęsoła, z-ca dyrektora biura kancelarii, odpowiedział: Brak jest przesłanek uzasadniających podejmowanie działań zmierzających do utworzenia szczególnej regulacji dla wdów po pracownikach zmarłych w wyniku wypadku przy pracy wykonywanej w górnictwie węgla kamiennego. Takie zmiany byłyby przejawem dyskryminacji wobec wdów po przedstawicielach innych zawodów.
Nie zrezygnujemy. Będziemy chodzić od posła do posła. Opowiadać o naszych problemach i prosić o pomoc. W kopalni na dole górnik nie zna dnia, ani godziny. Ryzykuje życiem. Niech chociaż wie, że w razie wypadku jego najbliżsi nie będą musieli kłopotać się o przetrwanie - wyjaśnia Beata Klon. Wdowy wysłały pisma do ponad 40 parlamentarzystów. Żaden nie odpowiedział. Teraz osobiście do nich pojedziemy - mówią wdowy.
Aldona Minorczyk-Cichy