Gorąco w sejmie; "Tuskowi rozwiązał się worek z aferami"
W sejmie trwa pierwsze czytanie projektów uchwał o powołaniu komisji śledczej do zbadania nieprawidłowości przy tworzeniu ustawy hazardowej. Swoje projekty złożyły kluby PO, PiS i Lewicy. Atmosfera debaty była gorąca. Beata Kempa z PiS oceniła, że w Polsce mamy do czynienia z głębokim kryzysem władzy i państwa. Posłanka Prawa i Sprawiedliwości wyraziła przekonanie, że premierowi Tuskowi "rozwiązał się worek z aferami", a afera hazardowa jest bardziej niepokojąca niż afera Rywina. PO chce, by komisja śledcza badająca aferę hazardową, zbadała losy ustawy o grach losowych w czasach rządów PiS i SLD.
22.10.2009 | aktual.: 22.10.2009 15:52
Według Sebastiana Karpiniuka z PO, zakres prac komisji nie może dotyczyć tylko działań obecnego rządu i spraw ujawnionych przez Centralne Biuro Antykorupcyjne. Jak się wyraził, zakres prac komisji nie może być dyktowany przez byłego szefa CBA. Karpiniuk dodał, że za rządów PiS także doszło do wycofania się z przepisów zwiększających obciążenia branży hazardowej. Poseł wezwał również Lewicę do "racjonalnej debaty" i odpowiedzi na pytanie, czy opozycja nie ma nic sobie do zarzucenia w sprawie ustawy hazardowej.
Według projektu PO komisja ma zbadać głównie legalność prac nad ustawą o grach i zakładach wzajemnych w okresie od nowelizacji tego prawa w 2002 roku do października bieżącego roku. Wtedy ujawniono kompromitujące polityków PO stenogramy z ich rozmów z przedsiębiorcami z branży hazardowej. W wersji proponowanej przez partię rządzącą, komisja ma liczyć 7 członków - 3 z PO, 2 z PiS i po 1 z PSL i Lewicy. Na jej czele ma stanąć przedstawiciel koalicji.
Według Prawa i Sprawiedliwości, to przedstawiciel opozycji powinien szefować - zgodnie z projektem partii Jarosława Kaczyńskiego - 9-osobowej komisji, a jej prace powinny się skupić głównie na aferze dotyczącej obecnego rządu. Dodatkowo PiS chciałby wyjaśnić sprawę przecieku informacji o śledztwie CBA do przedsiębiorców z branży hazardowej.
Lewica chce między innymi "zbadania zakresu i charakteru nieformalnych relacji między politykami i reprezentantami administracji państwowej a przedstawicielami branży gier hazardowych". Opowiada się za siedmioosobową komisją.
- W ostatnich latach za największą aferę uważano sprawę Rywina, ale dziś mamy do czynienia z aferą Rywina do dziesiątej potęgi - podkreśliła polityk PiS.
"Rząd targany aferami"
- Mamy do czynienia z głębokim kryzysem państwa i władzy. Rząd jest targany aferami, jest zdemolowany przez afery. - mówiła Beata Kempa z PiS. Jak zauważyła, w aferze hazardowej biznesmen przyszedł do szefa komisji finansów publicznych, szefa rządzącego klubu (Zbigniewa Chlebowskiego). Tymczasem - dodała - w aferze Rywina biznesmen przyszedł do redaktora. Jak ironizowała posłanka PiS okazało się, że w Polsce proces legislacyjny zamiast w sejmie "odbywał się na cmentarzach, na stacjach paliw, być może w innych dziwnych miejscach". - Okazało się, że gwarantami tak przeprowadzonego procesu legislacyjnego mieli być konstytucyjni ministrowie - dodała.
W ocenie Kempy, premier Donald Tusk "stoi samotnie na wielkim polu minowym, ale te miny pozakładali mu najbliżsi współpracownicy". - A jego przyjaciel - zesłany w nagrodę do pełnienia funkcji szefa klubu PO nie wysyła mu na to pole minowe inteligentnych saperów, tylko CKM-y - dodała. Zdaniem posłanki, komisja powinna zbadać prace legislacyjne, które miały miejsce między 16 listopada 2007 roku, a 13 października 2009 roku. Komisja śledcza miałaby wyjaśnić rolę, jaką w aferze hazardowej odegrali: były wicepremier, obecnie szef klubu PO Grzegorz Schetyna, były wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld, wiceminister finansów Jacek Kapica, były minister sportu Mirosława Drzewiecki oraz były przewodniczący klubu PO i były szef sejmowej komisji finansów publicznych Zbigniew Chlebowski.
- Chcemy też, by premier Donald Tusk wyjaśnił dlaczego nie podjął działań zaradczych, albo czy te, które podjął były wystarczające, by zabezpieczyć proces legislacyjny - zaznaczyła Kempa. Według niej, trzeba też zbadać w kalendarium, w którym momencie nastąpił przeciek w aferze hazardowej, kiedy ostrzeżono biznesmenów z branży hazardowej. Oceniając wniosek o powołanie komisji śledczej złożony przez PO Kempa stwierdziła, że jest to "propozycja na rozmycie całej sprawy". Wątki, które PO chce badać, są wątkami pobocznymi - uważa posłanka. Na taki zakres prac nie ma zgody PiS - dodała.
"Skończyć z hipokryzją w polityce"
Bartosz Arłukowicz (Lewica) przedstawiając projekt uchwały swojego klubu w sprawie powołania komisji śledczej ocenił, że afera ta musi zostać wyjaśniona, aby skończyć z hipokryzją w polityce. Według Arłukowicza premier Tusk musi przeprosić Polaków, ale żeby wiedział, za co ma przepraszać trzeba wyjaśnić, co tak na prawdę się stało w ostatnich tygodniach i miesiącach w związku z aferą hazardową.
Jak dodał Arłukowicz, szef rządu musi też przeprosić za to, że dopuścił do tego, że Polską rządzą ludzie, których trzeba "usuwać" nagle, natychmiastowo i to w ilości hurtowej. - Że nadchodzi taki dzień w Polsce, kiedy premier musi - i ja rozumiem premiera - rozwalić połowę swojego rządu, żeby utrzymać wizerunek polityczny siebie i swoich kolegów - wyliczał poseł Lewicy. Arłukowicz zaznaczył, że przyglądając się informacjom związanym z pracami nad tzw. ustawą hazardową można było mieć wątpliwości, kto stanowi prawo, czy są to politycy o europejskich standardach, czy też "spoceni i zsapani" politycy po "cmentarnym joggingu", którzy się na to prawo umówili.
Poseł sprzeciwił się, by komisja - jak chce tego PO - zajmowała się również pracami nad ustawą hazardową w czasie poprzednich rządów. - Nie chcemy tworzyć filmu dokumentalnego o historii hazardu w Polsce, bo nie chcemy opowiadać o hazardzie w Polsce, tylko chcemy dość do sedna sprawy. Przecież Miro nie był ministrem w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, Kazimierza Marcinkiewicza, Leszka Millera. Miro był ministrem w rządzie Donalda Tuska - mówił Arłukowicz.
Jak podkreślił siedmiu członków komisji, tylu ilu proponuje Lewica, to najodpowiedniejsza jej liczebność, bo - jak tłumaczył - im mniej będzie śledczych, tym komisja będzie działała skuteczniej. Zdaniem Arłukowicza projekt uchwały autorstwa jego klubu, jako jedyny proponuje rozwiązania zgodnie z racją stanu.
Afera stoczniowa; Grad oskarża Kamińskiego
Wcześniej minister skarbu Aleksander Grad - odpowiadając na uwagi i pytania posłów - zapewnił w sejmie, że nie było żadnej afery stoczniowej. Dodał, że w trakcie przetargów na składniki stoczniowego majątku nie było miejsca na nieprawidłowości i nie istniała możliwość faworyzowania jednego inwestora.
Grad poinformował, że pieniądze z wadium wpłaconego przez niedoszłego inwestora polskich stoczni - Stichting Particulier Fonds Greenrights, nie zostały mu zwrócone. Chodzi o ponad 36 milionów złotych. Minister zaprzeczył, że stoczniowy inwestor uzależnił swój udział w procesie prywatyzacji od uregulowania należności, jakie państwowy koncern Bumar miał wobec libańskiego handlarza bronią. Przyznał jednak, że El-Assir brał udział w transakcji.
Minister Grad zarzucił też kłamstwo szefowi CBA, który twierdził, że rząd w żaden formalny sposób nie zwracał się o ochronę antykorupcyjną procesu sprzedaży stoczni. Dodał, że przez rok nie otrzymał żadnych uwag dotyczących prywatyzacji majątku stoczniowego.
Szef resortu skarbu zastrzegł, że nie było możliwości wymuszenia na kupcach majątku stoczniowego, kontynuacji produkcji statków, bo taki warunek postawiła Komisja Europejska. Dodał, że zapowiedzi utrzymania produkcji wynikały z deklaracji inwestora zainteresowanego kluczowymi elementami majątku stoczni.
Minister skarbu poinformował też o przygotowaniu listu do prezydenta z wyjaśnieniami w sprawie prywatyzacji polskich stoczni. To odpowiedź Aleksandra Grada na przedwczorajszy telewizyjny wywiad z Lechem Kaczyńskim. Prezydent wyrażał zdziwienie brakiem zapowiadanej dymisji ministra skarbu, po fiasku sprzedaży majątku stoczniowego. Grad dodał, że były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego "wkręca głowę państwa" i "przekazuje mu swoje urojenia" w sprawie prywatyzacji zakładów w Gdyni i Szczecinie.
Minister skarbu zapewnił posłów, że wycofanie się inwestora z zakupu polskich stoczni wynikało z czysto biznesowych powodów. Aleksander Grad wyjaśnił, że bank finansujący fundusz Stichting Particulier Fonds Greenrights uznał, że plan finansowy dla polskich stoczni nie będzie mógł zostać zrealizowany. Odpowiadając na pytania posłów, Grad dodał, że nie było związku między kontraktem na gaz, podpisanym z Katarem, a inwestycjami w przemysł stoczniowy.
Grad powiedział, że obecne zamieszanie wobec procesu prywatyzacji stoczni, szkodzi w poszukiwaniu nowych kupców na pozostały majątek zakładów w Gdyni i Szczecinie. Zaznaczył, że jego resort rozmawia w tej sprawie z inwestorami i samorządami. Grad bronił też programu zatrudnienia zwalnianych stoczniowców. Poinformował, że w Szczecinie złożono ponad 2300 ofert pracy, a tylko 700 z nich zostało odrzuconych. W Gdyni na ponad 1100 ofert stoczniowcy odrzucili 242.