Głupiec, którego pokocha historia
Każda kolejna rocznica zamachów Al-Kaidy na Nowy Jork i Waszyngton będzie coraz bardziej przekonywać Amerykanów, że George W. Bush był wielkim prezydentem. Wskazują na to eksperci i historia Harry’ego Trumana.
15.09.2008 | aktual.: 15.09.2008 12:32
Huragan „Gustaw” uratował Johnowi McCainowi kilka punktów procentowych poparcia. Ponieważ prezydent Bush pojechał osobiście doglądać akcji ratunkowej, kandydat Republikanów uniknął ściskania się z nim na swojej konwencji wyborczej. Gdyby nie „Gustaw”, wszystkie kolejne spoty Baracka Obamy aż do samych wyborów zaczynałyby się od McCaina w ramionach „najbardziej niepopularnego prezydenta w historii USA”.
„Balast” – jak niedawno określił Busha anonimowo jeden z republikańskich sztabowców – obchodzi właśnie siódmą rocznicę wydarzenia, które zdefiniowało jego prezydenturę. Tragedia z 11 września 2001 roku przemieniła czytającego dzieciom bajki izolacjonistę w wodza prowadzącego globalną „wojnę z terrorem”. Wojna ta (a w szczególności inwazja na Irak) w powszechnym mniemaniu okazała się całkowitą klęską Ameryki, a prezydent Bush zasłużył na miano głupca, jak w sierpniu napisał w edytorialu lewicowy amerykański magazyn „The Nation”.
Przez klęski do gwiazd
Bush powinien się cieszyć, bo znalazł się w doborowym towarzystwie. W styczniu 1953 roku głupcem dla części amerykańskiej prasy był ustępujący właśnie ze stanowiska prezydent Harry Truman. – Wielu Amerykanów odetchnęło z ulgą, gdy Truman zrezygnował z ubiegania się o drugą kadencję – mówi „Przekrojowi” Andrew Needham, historyk z New York University. – Ludzie nie mogli mu wybaczyć porażki w wojnie koreańskiej. Korea to był taki Irak Trumana: krwawa, toczona w oddali wojna, której Amerykanie wówczas nie rozumieli i którą ostro krytykowali.
Truman długo wahał się w sprawie interwencji na Półwyspie Koreańskim. Już w 1949 roku, zaraz po zwycięstwie Mao Zedonga w Chinach i zbudowaniu bomby jądrowej przez Rosjan, było pewne, że wzmocnieni koreańscy komuniści będą chcieli opanować cały kraj. Późna interwencja i błędy taktyczne Amerykanów oraz ich koreańskich sojuszników sprawiły, że wojna ciągnęła się prawie trzy lata. Ostatecznie komuniści tak sprawnie okopali się na północy kraju, że siedzą tam do dziś. Amerykanie nie oddali całego półwyspu komunistom, ale ponieśli dotkliwe straty – do domu nie wróciło prawie 40 tysięcy żołnierzy.
Polityczna pozycja prezydenta Trumana po zakończeniu wojny w 1953 roku była katastrofalna. ZSRR oskarżał go o prowadzenie wojny bakteriologicznej przy użyciu stonki. W USA uważano go za szaleńca, który w Korei o mało co nie doprowadził do wojny z „dobrym wujkiem Stalinem”. No i te 40 tysięcy grobów.
Prawda objawiona o Iraku
Mimo to dziś, z perspektywy ponad 40 lat, Harry Truman jest uważany za jednego z najlepszych prezydentów USA. A o wojnie koreańskiej już mało kto pamięta. – Truman jako pierwszy stawił czoła komunizmowi – tłumaczy Needham. – Wojna w Korei była tylko elementem większego planu zwanego dziś doktryną Trumana. Plan ten polegał na powstrzymywaniu komunistów, gdzie tylko się dało: w Grecji, Turcji czy właśnie w Korei. Doktryna Trumana okazała się sukcesem, lecz musiało upłynąć sporo czasu, żeby Amerykanie zdali sobie z tego sprawę. Czy prezydent Bush ma swoją doktrynę? Na razie na pewno ma swoje „koree”. Po pięciu latach w Iraku, siedmiu latach „wojny z terrorem” i na cztery miesiące przed końcem urzędowania Bush kojarzy się głównie z więzieniem w Guantanamo na Kubie, z podtapianiem przesłuchiwanych, z naciąganymi „dowodami” na broń masowego rażenia w rękach Saddama Husajna i w końcu z okupacją Iraku, która doprowadziła ten kraj do wojny domowej, a Amerykę naraziła na gniew islamistów. – O ile trudno dyskutować z
pierwszymi trzema zarzutami, o tyle rezultat wojny w Iraku i jej konsekwencje dla Ameryki nie są już tak jednoznacznie negatywne – wyjaśnia nam David Pollock, ekspert z Waszyngtońskiego Instytutu Polityki Bli-skowschodniej. Dzięki wysłaniu w ubiegłym roku dodatkowych 30 tysięcy żołnierzy Amerykanom udało się zdecydowanie uspokoić sytuację w Iraku, o czym świadczy spadająca liczba ataków na siły koalicyjne. Sytuacja poprawiła się do tego stopnia, że 1 września Amerykanie przekazali Irakijczykom całkowitą kontrolę nad Anbarem, największą i w swoim czasie najbardziej niestabilną prowincją Iraku.
– Waga prezydentury Trumana zaczęła być dostrzegana, dopiero gdy wygasła trauma po Korei. To brutalne, ale jeżeli sytuacja w Iraku nadal będzie się poprawiać, to trauma po tej wojnie (w której ofiar po stronie USA jest osiem razy mniej niż w Korei) zniknie jeszcze szybciej – przekonuje Pollock. Podobnego zdania jest amerykański politolog i historyk Edward Luttwak-: – To, że polityka zagraniczna prezydenta Busha, a w szczególności inwazja na Irak, jest postrzegana jako zupełna klęska, to często niemal prawda objawiona. Już za kilka lat Irak może okazać się jedynie epizodem w szerszym projekcie. Tak jak to było w przypadku Trumana i Korei.
Fundamentalizm i ekumenizm
Tym „szerszym projektem”, który się udał Bushowi, jest właśnie „wojna z terrorem”. – Jeśli przyjmiemy, że w tym haśle prezydentowi chodziło nie o konkretnych ludzi, organizację czy kraj, tylko o określony sposób myślenia, to sukces już dziś jest bardzo wyraźny – mówi „Przekrojowi” John Esposito, orientalista z Uniwersytetu Johna Hopkinsa w Baltimore.
Jeszcze na początku 2001 roku niemal wszystkie kraje muzułmańskie od Maroka po Indonezję otwarcie wspierały lub przynajmniej akceptowały działalność fundamentalistów islamskich na swoim terytorium. – Najczęściej obowiązywał cichy układ, że jeśli fundamentaliści nie będą atakować władz swojego kraju, włos im z głowy nie spadnie – tłumaczy Esposito. Arabia Saudyjska czy Zjednoczone Emiraty Arabskie finansowały i fundamentalistów, i ich szkoły. Syria, Jemen oraz Sudan rozdawały im swoje paszporty, aby łatwiej im było podróżować. W takich okolicznościach doszło do ataku na WTC. Wypowiedziana w reakcji na to wydarzenie „wojna z terrorem” i jej przewodnie hasło „Jesteś z nami albo przeciwko nam” nie były wcale skierowane do islamskich fundamentalistów, lecz do państw, które ich chroniły. Jeszcze tego samego roku doszło do pierwszej demonstracji amerykańskiej siły – obalenia rządów talibów w Afganistanie. Ten amerykański przekaz okazał się skuteczny. Nie chcąc podzielić losu Iraku i Afganistanu, inne muzułmańskie
kraje jeden po drugim wyrzekały się wspierania fundamentalistów. Arabia Saudyjska, zamiast rozdawać paszporty terrorystom (większość zamachowców z 11 września miało saudyjskie obywatelstwa), zajęła się organizowaniem seminariów ekumenicznych z udziałem chrześcijan oraz żydów (ostatnie miało miejsce w czerwcu tego roku w Madrycie). Selektywna pamięć historii
Najszybszą metamorfozę przeszedł Pakistan. W ciągu 24 godzin po ogłoszeniu przez prezydenta Busha wojny z terrorem generał Perwez Muszarraf zdymisjonował odpowiedzialnego za szkolenie afgańskich talibów szefa służb specjalnych, kazał aresztować i wydalić z kraju talibów i udostępnił Amerykanom lotnisko wojskowe Szahbaz w pobliżu granicy z Afganistanem. Podobne zrozumienie dla deklaracji prezydenta Busha okazały prawie wszystkie kraje muzułmańskie. Osłabiło to natychmiast „możliwości operacyjne” fundamentalistów. W najnowszym numerze magazynu „Foreign Policy” David Frum wskazuje, że o ile od początku lat 80. aż do 11 września 2001 roku na całym świecie islamscy fundamentaliści przeprowadzili 11 poważnych ataków bombowych na amerykańskich obywateli lub placówki dyplomatyczne, o tyle po 11 września – żadnego.
– Przekonywanie, że jest to rezultat wojny z terrorem, byłoby oczywiście niedopuszczalnym uproszczeniem, ale kto za 10 lat będzie pamiętał, że Al-Kaida częściowo wykończyła się sama, mordując w zamachach niewinnych muzułmanów? – pyta Andrew Needham. – W podręcznikach do historii będzie kiedyś rozdział o doktrynie Busha zilustrowany przez samolot wbijający się w wieże WTC, Irakijczyków witających Amerykanów w Bagdadzie i Busha ogłaszającego na lotniskowcu USS „Abraham Lincoln”: „Misja została wykonana”. Na razie jednak, aby dostać się do podręczników jako prezydent USA, należy unikać publicznych uścisków z „balastem”.
Łukasz Wójcik