Głos zza głowy nie dawał mu spokoju. To chłopiec błagał, by tata wstał
Nie było krzyku ani płaczu. Wszyscy wyłączyli emocje. I żona policjanta, który nie mógł oddychać, i ratownik, który próbował ratować mu życie. Nie udało się. Mimo modlitw siedmioletniego chłopca. Medyk nie może zapomnieć tej jednej interwencji. Historia trafiła do sieci.
12.06.2019 | aktual.: 12.06.2019 12:48
Minęły dwa lata, a on wciąż pamięta. Jan, ratownik z 15-letnim doświadczeniem, tego dnia ósmy raz wyjeżdżał karetką do pacjenta. Ta interwencja była jednak dla niego wyjątkowa. Niestety. Internauci w komentarzach pod postem z opisem historii nie kryją emocji.
Pacjent był 40-latkiem. Zdrowym i silnym. Nie oddychał, był siny. Kiedy Jan go zobaczył, wiedział, że nie będzie łatwo. - Zaczynamy resuscytację i zbieramy wywiad od żony. Nagle, bez żadnych wcześniejszych objawów, pacjent zaczął się dusić i się przewrócił. Udrażniam drogi oddechowe i już wszystko staje się jasne. Drogi oddechowe są zatkane, zadławił się. Młody, zdrowy mężczyzna, po prostu się zadławił. Teraz leży na podłodze i nie oddycha - przypomina Jan.
Pot leciał mu strumieniami. Pacjent był znacznie od niego większy, musiał więc użyć dużo siły i precyzji, by móc go zaintubować. Wyciągnięcie ciała obcego nie było możliwe.
Niepokojący dźwięk
Coś przeszkadzało mu się skupić. Cichutki głos. - To dziwne uczucie, nigdy wcześniej, takiego nie miałem - mówi. Udało mu się zaintubować pacjenta, dziwny głos wciąż jednak go dekoncentrował
- Jest wszystko ogarnięte, mam pierwszą sekundę, by odetchnąć, pierwszy raz podnoszę głowę. Już wiem, co tak bardzo nie dawało mi spokoju, skąd dobiega ten głos. Widzę stojącego nad moją głową siedmioletniego chłopca. Modli się, błaga, by jego tata wstał - opowiada ratownik.
Skupić było mu się jeszcze trudniej. Walka o życie mężczyzny trwała kolejną godzinę. Zakończyła się niepowodzeniem. - Kolejny młody człowiek, mąż i ojciec, odszedł. Proszę kobietę, o chwilę rozmowy na osobności. Informuję, że to koniec. Już nic nie dało się zrobić. Wychodzę. Moje kroki są coraz szybsze, wybiegam za róg i emocje się ze mnie ulewają, płaczę. Mam syna, w tym samym wieku. Chcę już tylko wrócić do domu i go przytulić - przypomina Jan.
Jak podkreśla w rozmowie z WP, ma wrażenie, że ta sytuacja wydarzyła się przed chwilą. A minęły dwa lata. Nie obwinia się. - Czy można było zrobić więcej? Wiemy, że nie. Zrobiliśmy wszystko na 110 proc. - zaznacza.
Najpierw tłumienie emocji, potem upust
Przyznaje, że z siedmioletnim chłopcem, który modlił się za ojca, nie rozmawiał. Matka dziecka podczas akcji w milczeniu chodziła po pokoju. Słowo "zgon" sprawiło, że zmobilizowała się do działania. Nikt nie krzyczał, ani głośno nie płakał. - Powiedziała, że wszystko załatwi. Takie zachowanie to reakcja na stres, tak reaguje wiele osób, emocje puszczają w momencie, gdy zostajemy sami. To bardzo częste. Są tak silne, że człowiek je wypiera, ale muszą później się wydostać na zewnątrz - mówi Jan.
Emocje wyłączył też on. Wracał z akcji w milczeniu, leciały mu łzy. Tego dnia miał jeszcze pięciu pacjentów. Kiedy wrócił do domu, wciąż milczał. - Nie wolno nam przenosić takich emocji do rodzin, trzeba radzić sobie samemu. Bo związki mogłyby takich emocji nie wytrzymać - podkreśla.
W końcu zrobił to, o czym marzył od wielu godzin. Mocno przytulił syna. Jednocześnie tłumił płacz, by nie pokazywać, co się z nim w środku dzieje.
Zdaniem Jana ludzie spoza branży nie są w stanie sobie wyobrazić takich emocji. - Nie mamy zapewnionego psychologa. Każdy radzi sobie inaczej. Jedni idą w sporty ekstremalne, inni w natłok pracy. Nie można tłumić tego w sobie. Z każdego musi to uciec - zaznacza.
- Imię zostało zmienione
"Nie ma większej odpowiedzialności niż za ludzkie życie i nie ma nic gorszego, niż poczucie bezsilności", "Szacun dla każdego z was. Dla mnie zasługujecie na miano 'bogów'. Dziękuję, że jesteście, trwacie", "Podziwiam" - to tylko niektóre z komentarzy internautów.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl