"Gigantyczny wzrost poparcia dla SLD"
Już już się wydawało, że pewne prastare, polskie przysłowie
zostało poddane w wątpliwość, zakwestionowane, ba, wręcz całkiem
unieważnione. Co oznaczałoby, że od teraz gdzie dwóch się bije,
tam trzeci wcale nie korzysta - komentuje Piotr Gabryel, zastępca redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej", specjalnie dla Wirtualnej Polski.
Przeczytaj też: Omówienie wyników tego sondażu - Najnowszy sondaż: PO gwałtownie traci poparcie Komentarz Janiny Paradowskiej - Tusk znów chce być "cool". Da radę?
A jednak - nie ma obawy - trzeci nadal korzysta, a przysłowie ma się niezgorzej. By się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na najnowszy wynik poparcia dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej (15%) w sondażu Wirtualnej Polski i porównać go z wcześniejszymi osiągnięciami tej partii (13% w końcu lutego i 9% w końcu stycznia).
Tych gwałtownie rosnących, eksplodujących notowań SLD (o ponad 50% w ciągu dwóch miesięcy!), nie da się przecież wytłumaczyć czymś innym, jak tylko regułą opisaną w przywołanym wyżej przysłowiu, czyli - w tym wypadku - niekończącą się wojną Platformy Obywatelskiej z Prawem i Sprawiedliwością (i odwrotnie), i sprytnym trzymaniem się przez SLD na uboczu tej awantury.
Sojusz Lewicy Demokratycznej nie ma nawet cienia spójnego, mogącego porywać setki tysięcy czy miliony wyborców programu - to po pierwsze. I po drugie - nie ma też wyrazistego, charyzmatycznego lidera, choćby na miarę Aleksandra Kwaśniewskiego. W zasadzie jedyną zauważalną cechą partii Grzegorza Napieralskiego, która może jej dawać przewagę, jest to, że pozostaje ona wciąż "tą trzecią", czyli konsekwentnie stroniącą od udziału w bójce między PO i PiS. Tylko tyle, i - jak się okazuje - aż tyle.
W tym samym czasie, gdy SLD - ugrupowanie, któremu niewielu komentatorów politycznych dawało szansę przetrwania po aferze Rywina - znów przekroczyło poziom 10% poparcia i pnie się w kierunku 20%, jego główni polityczni rywale - właśnie Platforma i PiS - mają kłopoty ze swoim elektoratem.
Z ostatniego badania Wirtualnej Polski wynika, że partię Donalda Tuska zamierza poprzeć w wyborach 33% ludzi. Przed dwoma tygodniami skłonność do oddania głosu na PO deklarowało 40%, przed miesiącem - 34%, a przed dwoma miesiącami - 43%. To oznacza, że choć liczba zwolenników Platformy raz rośnie, a raz opada, to jednak długofalowa tendencja jest wyraźnie spadkowa.
Z kolei w wypadku partii Jarosława Kaczyńskiego też nie sposób mówić o sukcesie, skoro poparcie dla jego ugrupowania od początku roku waha się w przedziale 19-21% (w najnowszym sondażu: 19%), a jeszcze w połowie ubiegłego roku (to prawda, w szczególnej sytuacji, po katastrofie smoleńskiej), PiS cieszyło się sympatią 28-30% Polaków.
No i nic, ale to literalnie nic nie zapowiada, aby przed wyborami - a przecież zostało do nich jeszcze kilka długich miesięcy - miało dojść do znaczącej odmiany tej sytuacji. Jeśli bowiem trudno sobie wyobrazić wygaśnięcie konfliktu tak silnie angażującego obie największe partie (a piekielnie trudno to sobie wyobrazić), nie da się też wykluczyć dalszego wzrostu notowań SLD, włącznie z tym, że logika tych wydarzeń może po wyborach wynieść Grzegorza Napieralskiego na fotel wicepremiera, albo nawet premiera w jakimś koalicyjnym rządzie.
A wszystko to przy znacznie obniżonych wymaganiach ze strony wyborców, zajętych niemal wyłącznie kibicowaniem swojej partii - bez konieczności intensywnego zabiegania o głosy poparcia, bez ścigania się na propozycje rozwiązań, które mogłyby w przyszłości, już po wyborach - gdyby zostały uchwalone - poprawić jakość naszego życia. To koszty polskiej zimnej wojny domowej, które już płacimy i płacić będziemy nadal.
Piotr Gabryel, zastępca redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej", specjalnie dla Wirtualnej Polski