"Giertych buduje pozycję na dramacie Kościoła"
Kryzys polskiego Kościoła wywołała przede wszystkim SB, która zawsze kościół atakowała. Poniedziałkowy atak Romana Giertycha, który zarzucał mi wpływanie na decyzje duchownych, to budowanie pozycji politycznej na dramacie Kościoła i narodu. Zamiast jednoczyć opinię katolickę, lider LPR woli jątrzyć w tej sprawie. I to jest bardzo przykre - powiedział Marszałek Sejmu Marek Jurek w audycji "Salon Polityczny Trójki".
Salon Polityczny Trójki: Myślę, że przesadą są stwierdzenia, że to największy kryzys w historii polskiego Kościoła. Ale na pewno jedna z największych katastrof. Kto zawinił?
Marek Jurek: Zawiniła przede wszystkim SB, która atakowała Kościół katolicki. Podobnie jak wszystkich tych, którzy starali się bronić godności narodu i godności ludzkiej w czasach komunizmu. Poddawała go nieprzerwanym atakom, a w każdej walce bywają ofiary, niestety. I trzeba pamiętać o tym, że to jest główna przyczyna - jeżeli mówimy o przyczynie sprawczej. Myślę, że było wiele wyjść z tego kryzysu, ale jak zawsze w Kościele - mówi się, że wszystkie rozwiązania przychodzą z Rzymu i nie ma trwałych rozwiązań, przyszły z Rzymu i mam nadzieję, że jesteśmy już na prostej drodze do wyjścia z tej sytuacji.
A nie z Warszawy? Jedną z niewielu osób, które klaskały w trakcie ingresu, po rezygnacji abp. Wielgusa był prezydent RP.
- Decyzje w Kościele, szczególnie te dotyczące Episkopatu, wyboru biskupów, odwoływania biskupów, potwierdzania ich władzy należą do Ojca Świętego, należą do Rzymu i bez tej interwencji byłaby sytuacja rzeczywiście bardzo trudna w tej chwili też.
Czy polskie władze państwowe podjęły interwencję w tej sprawie?
- Nic mi nie wiadomo na ten temat. Panie marszałku, Pan mówił o ofiarach. Jedną z ofiar stał się Pan. W poniedziałek Roman Giertych tak mówił o Pana roli w tej sprawie: "Jeżeli druga osoba w państwie mówi, że nie przyjdzie na ingres, to jest to największy rodzaj presji, jaki można wywrzeć". Co Pan dzisiaj, co na to?
- Pewnie wtedy, kiedy w studio pan Roman Giertych to mówił, to się jeszcze mylił. Ale potem, kiedy twierdzenia podtrzymywał, on czy jego zastępca pan Orzechowski, zresztą nie pierwszy raz już powtarzał to samo, to kłamał po prostu. Dlatego, że ja zwróciłem mu uwagę - rozumiem, że pan Giertych rzuca lekko swoje oskarżenia, że ja w sprawie mojej obecności, czy nieobecności na ingresie się nie wypowiadałem. Nie wypowiadałem się, zasadniczo mówiąc, że jestem przeciwny traktowaniu obecności na mszy św., szczególnie w tej sytuacji, jako demonstracji, a deklaracja, czyniłaby demonstrację. I co charakterystyczne - rozumiem, że od czytania bolą oczy - ale gdyby pan Giertych zechciał poczytać, to sprawdziłby, że w prasie, na listach zapowiedzi, tych, którzy zapowiadali swoją obecność albo nieobecność na ingresie, mnie nigdy nie było. Natomiast w tej sprawie jest jeszcze jedna rzecz gorsza, pomijając tę agresję, która jest metodą polityczną działania pana wicepremiera, to gorsze jest to, że on stara się budować swoją
pozycję polityczną, budować jakiś kierunek w opinii na tym kryzysie, który przeszliśmy, na tym dramacie polskiego Kościoła i dramacie narodu.
Ale gdzie tutaj Roman Giertych chce ugrywać?
- Widzi, że są ludzie, którzy nie zgadzają się z tym, co się stało i próbuje być ich rzecznikiem. Ale to jest tak naprawdę utrwalanie podziałów w opinii wywołanych przez ten kryzys. Podtrzymywanie tego kryzysu, niepomaganie w jego przezwyciężeniu, to wszystko jest bardzo bolesne, dlatego, że w zasadzie wszyscy ponosimy odpowiedzialność za to, żeby jak najszybciej zjednoczyć opinię katolicką w Polsce, żeby odbudować zaufanie, żeby pomóc to zrozumieć, żeby również do ofiar całej tej sprawy odnieść się ze zwyczajnym ludzkim współczuciem. Natomiast pan Giertych próbuje tak naprawdę jątrzyć w tej sprawie. I to jest bardzo przykre.
Przeczytaj cały wywiad