PublicystykaGeneracja czy demoralizacja 500+. Tomasz Wróblewski: ważny program może obrócić się w porażkę

Generacja czy demoralizacja 500+. Tomasz Wróblewski: ważny program może obrócić się w porażkę

Generacja czy demoralizacja 500+. Tomasz Wróblewski: ważny program może obrócić się w porażkę
Źródło zdjęć: © Fotolia
Tomasz Wróblewski
08.01.2016 12:58, aktualizacja: 26.07.2016 13:38

To, co w teorii tak dobrze wygląda, na papierze - rozczarowuje, a w rzeczywistości może okazać się kompromitacją całej idei. Dzieciom generacji 500+ przypisana zostanie łatka pokolenia dzieciorobów. Fatalne zapisy mogą stygmatyzować duże rodziny i na wiele lat zaprzepaścić programy demograficznej odnowy Polski - pisze Tomasz Wróblewski, redaktor naczelny "Wprost", dla Wirtualnej Polski.

Europa umiera, a my razem z nią. Z 28 państw Unii 12 z nich ma więcej pogrzebów niż urodzin. Większość wprowadziło albo właśnie wprowadza zachęty finansowe dla rodzin. I często są to proste wypłaty gotówki - tak jak planowany program PiS 500 zł na dziecko. Problem tylko w tym, że za każdym razem kiedy rząd zaczyna zabierać jednym, żeby dać drugim, wkracza na bardzo cienki lód. Niewiele trzeba, żeby pogrążyć te wszystkie szczytne cele. Granica między patologią społeczną a demograficzną mobilizacją, może być cieńsza niż niektórzy sądzą.

W ciągu 30 lat populacja Azji i Afryki zwiększy się o kolejne 3 miliardy ludzi. W tym czasie Europa skurczy się o blisko 40 mln - łączną populację dzisiejszych Czech, Słowacji, Holandii i Danii. Polska będzie liczyła 33 miliony mieszkańców, z czego ponad 40 proc. stanowić będą emeryci. Brak wykwalifikowanej siły roboczej, który dziś obserwujemy w kilku największych miastach, już za 5 lat będzie normą dla całego kraju.

Jak pokazały nie tylko ostatnie wydarzenia w Kolonii, ale też w Szwecji, Danii, Francji, cena mechanicznego wypełnianie tej próżni przypadkowymi uchodźcami nastawionymi roszczeniowo i wrogo do zachodniej kultury, może być większa niż korzyści z nowych pracowników. Niemieckie landy na 2016 rok zabudżetowały 17 mld euro, średnio 7 tysięcy miesięcznie na aklimatyzację jednego imigranta. Pomnóżmy to przez trzy albo cztery, po tym jak dołączą do uchodźców rodziny. Ale to wszystko nic w porównaniu z kosztami konfliktów społecznych, których rozmiar trudno sobie dziś nawet wyobrazić.

Banki czekają na 500+

Rzecz się dzieje na naszych oczach i za późno już wzywać Niemców do opamiętania, czy Brukselę do ochrony granic Unii. Kraje, które nie odzyskają naturalnej równowagi demograficznej, albo pogrążą się w chaosie i konfliktach rasowych jak państwa Skandynawskie czy Niemcy, albo tak jak Polska czy Litwa zaczną się wyludniać i też stopniowo poddawać się kolonizacji innych narodów. Stąd program 500+ budzi z jednej strony tyle nadziei, a z drugiej tyle zawiści wśród opozycji, starającej się osłabić rząd. To w końcu ponad 400 tysięcy nowo narodzonych dzieci w ciągu 10 lat oraz wzrost zarobków w najgorzej uposażonych rodzinach o 30 proc. Jak znacząca jest to oferta, niech najlepiej świadczy fakt, że firmy deweloperskie i banki już pracują nad specjalnymi ofertami dla przyszłych rodzin. Na posiedzeniach komisji sejmowych, zwykle tak ożywieni i krytyczni wobec ustaw PiS posłowie PO tym razem milczą, nie zadają pytań. Mało tego, za każdym razem kiedy sprawa jest podnoszona, oskarżają rządowych polityków o próbę
odwracania uwagi od "ważnych spraw" Trybunału czy ustawy medialnej.

Papierowy sukces

To, co w teorii tak dobrze wygląda, na papierze - rozczarowuje, a w rzeczywistości może okazać się kompromitacją całej idei. Dzieciom generacji 500+ przypisana zostanie łatka pokolenia dzieciorobów. Fatalne zapisy mogą stygmatyzować duże rodziny i na wiele lat zaprzepaścić programy demograficznej odnowy Polski.

Ustawa zakłada, że 500 złotowy "prezent" nie będzie doliczany do dochodu przy ustalaniu pomocy społecznej. Kilkaset tysięcy rodzin dojdzie do wniosku, że za pieniądze od państwa - 500 zł plus świadczenia pomocowe i bezrobocie - mogą lepiej żyć z zasiłku niż z pracy. Młode kobiety, ba całe rodziny, zaczną znikać z rynku pracy. Zamiast ratować nas przed katastrofą demograficzną, wepchną nas w kolejny kryzys. Zamiast podjąć pracę za 1850 złotych, dziesiątkom tysięcy osób bardziej będzie się opłacało wystąpić o świadczenia. 500+ zamiast być fundamentem programu wspierania rodzin, stanie się karykaturą lewicowego rozdawnictwa. Ten jeden zapis spowoduje, że koszt dla budżetu wzrośnie z 17 do 23 mld. Ale to tylko czubek góry lodowej, bo te wydatki musimy pomnożyć o koszty rosnących świadczeń dla bezrobotnych, nie mówiąc o cenie uzależnienia od zapomóg setek tysięcy rodzin i dzieci wychowanych w tej atmosferze.

Dziś ciężko jest przewidzieć wszystkie konsekwencje przetasowań społecznych, tak nieszczęśliwie pomyślanego programu pomocy. Tak, jak nie sposób było kiedyś przewidzieć konsekwencji projektów mieszkaniowych w Ameryce, którym do dziś przypisuje się odpowiedzialność za degenerację i kryminalizację najbiedniejszych dzielnic Ameryki i skazanie znacznej części populacji latynoskiej i afroamerykańskiej na trwałą dysfunkcjonalność społeczną. Porównanie może być na wyrost, ale mechanizmy są te same.

Zamiast oferować bodźce do utrwalania potrzebnych zachowań społecznych, tworzy się podstawy finansowe katastrofy społecznej. W swoich uwagach do projektu podkreślali to zarówno wicepremier jak i minister nauki Jarosław Gowin. Nie wiem, czy tylko ja to czytałem, czy też pokusa bezrefleksyjnego rozdawnictwa jest tak duża. Tak czy owak, stosunkowo prosta i naturalna poprawka w zapisach ustawy, potencjalnie historycznie ważny program może obrócić się w historyczną porażkę. Inżynierię społeczną, za którą wszyscy zapłacimy kurczącym się dobrobytem, a wcześniej niepowodzeniem innych programów rządu, na które zabraknie pieniędzy.

Tomasz Wróblewski dla Wirtualnej Polski

Tomasz Wróblewski - redaktor naczelny tygodnika "Wprost".

Źródło artykułu:WP Opinie
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (880)
Zobacz także