"Gdyby wystartowała, osiwiałaby i straciła kilka lat"
Czy kobieta ma szansę w polskich realiach zostać prezydentem? - Ameryka czekała 200 lat aby wybrać kolorowego prezydenta, a Polska musi czekać kilkadziesiąt lat, by wybrać kobietę - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny. Profesor tłumaczy też, dlaczego Jolanta Kwaśniewska nie wystartowała, choć miała największe szanse na wygraną i która z pań nie ma "iskry bożej".
07.05.2010 | aktual.: 20.05.2010 05:52
Przeczytaj też: dlaczego nie ma kobiet w wyborach prezydenckich
WP: Agnieszka Niesłuchowska: Lista kandydatów na prezydenta jest długa i momentami bardzo egzotyczna. Dlaczego zabrakło na niej pań?
Prof. Janusz Czapiński: Mnie to nie dziwi. Hanna Gronkiewicz-Waltz i Henryka Bochniarz uzyskały tak niski wynik, że zniechęciło to wszystkie inne potencjalne kandydatki. Przez moment część Polaków żyła nadzieją, że Jolanta Kwaśniewska się zdecyduje i wejdzie w buty swojego męża, tak jak Hillary Clinton, ale zachowała klasę i nie chciała być wystawiona na odstrzał. Choć sondaże dobrze jej wróżyły to zdawała sobie sprawę, że nawet gdyby uzyskała dobry wynik, nie wygrałaby a osiwiałaby i straciła kilka lat życia. Gra niewarta świeczki.
WP: Czy oprócz Jolanty Kwaśniewskiej jest kobieta, która miałaby szanse wygrać?
- Tak jak Ameryka czekała 200 lat aby wybrać kolorowego prezydenta, tak Polska musi czekać kilkadziesiąt lat by wybrać kobietę.
WP: Ale kobiety mogły powalczyć chociaż o to, aby pokazać, że są i angażują się. Mężczyźni, choć w niektórych przypadkach zupełnie nieznani, jednak zgłosili się.
- Trzy czwarte tych kandydatów to są osobowości narcystyczne, oni wiedzą, że dalej nie przejdą, nie zdobędą 100 tys. podpisów. Może niektórzy prowadzą jakieś biznesy, chcą promować swoje nazwisko, przynajmniej w regionie. Kobiety bardziej realnie oceniają sytuację, nie zależy im aby zaistnieć przez chwilę.
WP: Nie było warto?
- Jeśli mają pieniądze i są w stanie zafundować sobie billboard to niech to robią, ale nie w mediach. Jestem zdania, że trzeba olać całą tą resztę egzotycznych kandydatów.
WP: Wracając do płci pięknej. Iwona Guzowska twierdzi, że nie jesteśmy gotowi mentalnie do wyboru kobiety-prezydenta. To prawda?
- Na to się składa wiele czynników, wśród nich ten, że rzeczywiście Polacy traktują politykę jako zawód bardziej męski. Z drugiej strony mamy sąsiadów, którzy mentalnie nie wiele się od nas różnią, a mają kobiety na wysokich stanowiskach państwowych. Więc może chodzi o problem nadmiaru kandydatów męskich, których u naszych sąsiadów tylu nie ma.
WP: Partia Kobiet mówi, że wystawianie kandydatki, to rzucanie się z motyką na słońce. Mówią, że w pierwszej kolejności należałoby się zająć parytetami.
- Od czegoś należy zacząć. Kobiet w życiu publicznym, a zwłaszcza politycznym, jest stosunkowo niewiele, dlatego trzeba uruchomić kulę śniegową. Przyjęcie ustawy o parytetach to pierwszy krok w tym kierunku. Kobiety nabrałyby wiatru w żagle, przekonałyby się, że mają łatwiejszy start i miałyby motywację, aby zaistnieć w tej przestrzeni. Teraz jest tak, że ochotę mają, ale gdy dochodzi do wyborów parlamentarnych okazuje się, że mają szanse na najwyżej 4, 5 czy 6 miejsce. Po diabła mają więc tracić czas?
WP: Ale gdzieś się ten szklany sufit musi kończyć. Gdzie przebiega granica?
- Panie nie są w stanie się przebić do poziomu wyborów ogólnokrajowych, natomiast w samorządach ich nie brakuje. Administracyjno-zarządcze zdolności kobiet są równe zdolnościom mężczyzn czego dowodem jest ogromna liczba kobiet-sołtysek, wójtów, radnych. W samorządach pań nie brakuje. Podobna sytuacja jest na polskich uczelniach – studentek jest więcej niż studentów, adiunktów - mniej więcej tyle samo, ale jeśli chodzi o profesorów, to zdecydowanie dominują tu mężczyźni. Gdybyśmy policzyli ile jest pań, które pełnią funkcję rektorów, to ta proporcja jest strasznie zachwiana. Akurat ja jestem w mniejszości i mogę się pochwalić, że moją szefową na Uniwersytecie Warszawskim jest kobieta.
WP: To dlaczego niektóre kobiety zaangażowane w politykę krytycznie wypowiadają się o parytetach? Mówią, że to sztuczne.
- To jest sztuczna sytuacja, ale wyczerpały się wszelkie inne możliwości. Nie da się zaktywizować politycznie kobiet na poziomie parlamentarnym, jeśli nie wprowadzi się reguł, które będą rządziły ustalaniem list wyborczych. Jeśli chodzi o wybory prezydenckie to parytety nie powinny w nich funkcjonować.
WP: Kobiet nie ma wśród kandydatów, ale są w sztabach – np. Joanna Kluzik-Rostkowska, szefowa sztabu Jarosława Kaczyńskiego. Czy mężczyźni chcą w ten sposób tylko ocieplać swój wizerunek, czy rzeczywiście traktują kobiety jak równych partnerów?
- To, że szefową komitetu Jarosława Kaczyńskiego jest kobieta nie oznacza, że politycy myślą w kategoriach parytetów. To nieprawda. Z definicji wszystkie ugrupowania prawicowe, a przynajmniej PiS i PO nie myślą w tych kategoriach. Zgodne z ich postrzeganiem porządku społecznego jest pan, czyli głowa domu i ewentualnie szyja, czyli pani.
WP: Ale już wcześniej PiS pokazywał panie w kampanii wyborczej, że kobiety są filarem partii, wystarczy przypomnieć sobie „aniołki” Jarosława Kaczyńskiego.
- To czysta manipulacja i przykro mi, że pani Kluzik – Rostkowska dała się w to znów wmanipulować.
WP: A SLD? Tam również wybijają się kobiety, a mimo wszystko nie wystawiono w wyborach żadnej z nich.
- Bo kości zostały rzucone jeszcze przed tą tragedią, gdy wybrano Jerzego Szmajdzińskiego. Moim zdaniem SLD nie zbierze dużego żniwa w wyborach i nie ma żadnych szans, by przez wystawienie jakiejkolwiek kandydatury zwiększyć notowania i wiarygodność samego SLD. Szkoda jednak, że nie wystawili kobiety, bo mogli w ten sposób zamanifestować, że jako jedyne ugrupowanie poważnie traktują sprawę parytetów. Nic by im to nie zaszkodziło.
WP: PO też się nie wystawiło kobiety, a mogło wystawić np. Hannę Gronkiewicz-Waltz.
- Hanna Gronkiewicz Waltz ma już zapewnioną wygraną w kolejnych wyborach na prezydenta stolicy. PO pokazała, że w wyborach samorządowych kobiety są mile widziane, ale wara od Wiejskiej i Krakowskiego Przedmieścia.
WP: Która z kobiet ma szansę w przyszłości zostać prezydentem?
- Niewątpliwie pani Kluzik-Rostkowska, choć trochę popsuła mi humor tym, że się zgodziła kierować sztabem. Jest sensowna, pozbierana mentalnie i temperamentalnie. Jestem przekonany, że jest politykiem z krwi i kości, i nie jest zdemoralizowana przez politykę. Z kolei pani Piekarska jest za długo w polityce, by mogła zaistnieć. Mówiąc bardziej ogólnie, jeszcze nie znamy tych Polek, które mogłyby pełnym blaskiem zaistnieć na centralnej scenie politycznej.
WP: Na listach ewentualnych kandydatek pojawiło się m.in. nazwisko Ewy Kierzkowskiej z PSL.
- Widziałem ją kilka razy w telewizji i sądzę, że nie nadaje się. Mówię to nie dlatego, że jestem uprzedzony do kobiet, ale dlatego, że ta pani nie ma iskry bożej.
WP: A dlaczego nie wyszło pani Bochniarz? Miała ogromne doświadczenie, była nazywana kobietą z „jajami”.
- Nie zaszkodziło jej to, że była kobietą, a nawet kobietą z „jajami”, ale to, że pochodzi ze środowiska biznesowego. Dopóki jest szefową biznesmenów będzie skreślona, bo jest kojarzona z kombinatorami, oszustami. Nikt z kręgu biznesowego nie ma większych szans w wyborach prezydenckich.
WP: To kogo szukają Polacy?
- Polityka, który jest wrogo nastawiony do krwiopijców kapitalistycznych. W tym sensie Jarosław Kaczyński jest doskonałym kandydatem, bo nie będzie szedł ręka w rękę z biznesem. Liczy się również wiele innych czynników – m.in. jaki stosunek ludzie mają do polityki i kogo w niej widzą. Nawiązując do kobiet, tu nie chodzi o stereotypy i uprzedzenia wobec pań, ale to, skąd pochodzą i czyje interesy będą reprezentować.
Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska