Polska"Gdyby to trwało dłużej, Polska przeżyłaby wielki dramat"

"Gdyby to trwało dłużej, Polska przeżyłaby wielki dramat"

To nieprawda, co mówi i pisze w Wirtualnej Polsce Jadwiga Staniszkis, że był wielki opór, gdy 31 lat temu Wałęsa podpisywał porozumienie, uznające kierowniczą rolę partii w państwie. Owszem były sprzeciwy, ale sprawa całkiem gładko przeszła przez Prezydium i główną salę. Otworzyła się droga do porozumienia, dzięki której uniknęliśmy dramatu na wielką skalę, który mógłby się zdarzyć, gdyby impas trwał dłużej - pisze w Wirtualnej Polsce Waldemar Kuczyński.

Waldemar Kuczyński

01.09.2011 | aktual.: 01.09.2011 14:33

1 września 1980 roku siedziałem z członkami Prezydium gdańskiego MKS, teraz już MKZ, czyli Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ, jeszcze nie "Solidarność", w pustej willi przydzielonej na siedzibę władz związku. W wielkim salonie był prosty stół i kilka krzeseł.

Zostałem w Gdańsku po podpisaniu porozumienia decyzją kolegów z Komisji Ekspertów, jako obserwator i doradca. Uderzyła mnie zmiana bohaterów tego ogromnego wydarzenia historycznego, którego pierwszy epizod się skończył. Byli zwykli, codzienni, miałem takie wrażenie, jakbym widział cywilów, którzy jeszcze wczoraj jawili się, jak mający wszystkie przymioty wojownicy, ruszający z posad może nie świat, ale Polskę. Nawet wspomniałem o tym wrażeniu Alince Pieńkowskiej. Byli wyraźnie zagubieni i oszołomieni tym co się stało.

Siedzieliśmy na tych krzesełkach, rozważając co dalej i nie bardzo to, szło więc dałem pierwszą radę: napiszcie podania do swoich zakładów o udzielenie urlopu, bo robota będzie na trzy zmiany. Istotnie, ludzie się zwiedzieli, gdzie jest siedziba niezależnego związku i na podwórzu oraz poza nim rósł tłum, mający dziesiątki pytań. A właściwie jedno w dziesiątkach odmian: jak tworzyć związek? Do dziś mam stertę kartek z tymi pytaniami. Przez pierwsze dni września politykę całkowicie zepchnęły na pobocze te praktyczne pytania, a w całej Polsce narastała gigantyczna praca organizacyjna. Rodziła się monstrualna organizacja, która 17 września na naradzie w Gdańsku zamieniła się w "Solidarność".

Po tygodniu wróciłem do także kipiącej "Solidarnością" Warszawy. Usłyszałem, że Jadwiga Staniszkis, która była w stoczni, wymyśla ekspertom od kapitulantów i gwałcicieli ruchu robotniczego. Mówiła, chyba w sali lustrzanej Pałacu Staszica, że ruch robotników zamiast do inteligentów, powinien odwołać się do sojuszu z populistyczną grupą betonu w PZPR, z Władysławem Grabskim na czele. Rękę świerzbiło, by się puknąć w czoło.

Kiedy Wałęsa tym dziwacznym, wielkim piórem-gadżetem podpisywał porozumienie, to była radość wymieszana z ulgą, entuzjastyczne: uffff! Na pewno odczuwane nie tylko w hali BHP, lecz w Polsce. Bo dni były wielkie, ale też groźne, pełne napięć; raz nadziei, za chwilę - lęku. To była radość zwycięstwa i ulga od grozy. Mogło się skończyć źle, w siedzibie PZPR w Warszawie szale się wahały: ugoda czy siła. W bardzo zaniepokojonej Moskwie - także. Od razu podjęto tworzenie pały interwencyjnej i pod koniec roku byliśmy otoczeni stalowym walcem. Czuł to Wałęsa i większość ludzi z prezydium, oczywiście i my z komisji ekspertów. Za wyjątkiem Jadwigi Staniszkis, która jak napisała właśnie w felietonie na Wirtualnej Polsce (Zobacz: "Chcieli uciec z absurdu, uciekali w alkoholizm")
, dojrzała dopiero 31 lat później. Przy okazji Libii.

Kilka dni przed podpisaniem porozumienia byliśmy przy ścianie. Rządowi nie godzili się na naszą formułę niezależnego związku, my na ich propozycje. Impas nie mógł trwać, kraj mógł przeżyć dramat na wielką skalę. W tej sytuacji Tadeusz Mazowiecki, stawiając swoją rolę do dyspozycji powiedział najpierw nam, potem Wałęsie, że musimy przyjąć formułę uznającą kierowniczą rolę partii, ale w państwie, nie w związku zawodowym. Wbrew temu co pisze i mówi Jadwiga Staniszkis, nie było wielkiego oporu. Owszem były sprzeciwy, ale sprawa całkiem gładko przeszła przez Prezydium i główną salę. Zapis otwarł drogę do porozumienia i w dalszym rozwoju sytuacji nie miał znaczenia wstrzymującego rozwój i dynamikę ruchu.

Ruch formalnie uznał "kierownicę" - tak nazywano formułę o kierowniczej roli partii, ale ani przez chwilę nie uznał jej realnie, podobnie zresztą, jak władze rzeczywistej niezależności i samorządności Związku. Po 16 miesiącach przyszło rozstrzygnięcie nieuchronne w tamtym czasie, po dalszych 8 latach takie, o które chodziło.

Waldemar Kuczyński specjalnie dla Wirtualnej Polski

Tytuł i lead pochodzą od redakcji

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (47)