PolskaGdy do zoo przychodzi ktoś, kto nie umie się zachować...

Gdy do zoo przychodzi ktoś, kto nie umie się zachować...

• Ostatni incydent z poznańskiego zoo, gdzie mężczyzna drażnił tygrysa patykiem, nie jest odosobnionym przypadkiem
• Nieodpowiedzialni zwiedzający, którzy szkodzą zwierzętom, trafiają się we wszystkich ogrodach zoologicznych
• Ludzie dokarmiają zwierzęta chipsami i frytkami, co może prowadzić do zatrucia, a nawet ich śmierci
• W poznańskim zoo postanowiono wprowadzić kary finansowe za niewłaściwe zachowania

Gdy do zoo przychodzi ktoś, kto nie umie się zachować...
Źródło zdjęć: © Zoo w Zamościu
Zenon Kubiak

29.05.2016 | aktual.: 29.05.2016 15:01

W weekend majowy w poznańskim Nowym Zoo pewien mężczyzna podszedł w niedozwolonym miejscu do siatki ogradzającej wybieg dla tygrysów. Następnie przez dziurę w ogrodzeniu włożył patyk, by drażnić tygrysa. Obsłudze ogrodu udało się skłonić go do zaprzestania dokuczania zwierzęciu, jednak nieodpowiedzialny zwiedzający uciekł. Na szczęście świadkowie zdarzenia zdążyli go sfotografować, a zdjęcia ich autorstwa policja opublikowała w oficjalnym komunikacie o poszukiwaniu sprawcy. Mężczyzna sam zgłosił się na komisariat, ale utrzymywał, że nie zrobił nic złego.

- Fajnie było zobaczyć tygrysa z bliska. To dla mnie niezapomniane doświadczenie. Leżał sobie, mruczał, śmiesznie było - tłumaczył dziennikarzom TVN, wyjaśniając, że zakradł się do ogrodzenia w niedozwolonym miejscu, aby móc zrobić lepsze zdjęcie zwierzęcia.

Jak się okazuje, do podobnych zdarzeń co jakiś czas dochodzi w każdym ogrodzie zoologicznym, jednak nie zawsze są one nagłaśniane.

- Wychodzi się z założenia, że lepiej takich incydentów nie nagłaśniać, aby nie być oskarżonym o nieudolność, ale nowa dyrektor zoo w Poznaniu stwierdziła, że należy o tym mówić i piętnować takie nieodpowiedzialne zachowania - wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską Małgorzata Chodyła, rzecznik prasowy poznańskiego zoo.

Co jakiś czas jednak na jaw wychodzą różne przypadki nieodpowiedzialnego zachowania odwiedzających ogrody zoologiczne w różnych miastach Polski.

Wszedł na wybieg, by pogłaskać "misia"

W maju 2015 r. w warszawskim zoo pewien 32-latek postanowił wejść na wybieg dla niedźwiedzi, aby jednego z nich pogłaskać. Było to na długo przed premierą filmu "Zjawa", więc może dlatego mężczyzna nie zdawał sobie sprawy, co może z człowiekiem zrobić niedźwiedź. Na szczęście 32-latek próbował dotknąć najłagodniejszej z niedźwiedzic, która tylko go zraniła. Zdaniem dyrektora zoo, gdyby trafił na innego "misia", to poważnie zagrożone mogłoby być nie tylko jego zdrowie, ale też życie.

- Aby uniknąć takich zdarzeń, musielibyśmy tam postawić trzymetrowy płot z drutu kolczastego albo postawić strażnika przy każdym wybiegu. Liczymy jednak na odpowiedzialność zwiedzających - często sami zwracają uwagę ludziom zachowującym się niewłaściwie - przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską jedna z pracownic warszawskiego zoo.

Prawdziwą zmorą wszystkich ogrodów zoologicznych jest dokarmianie zwierząt przez zwiedzających. Ludzie często są przekonani, że dzieląc się ze zwierzątkiem paluszkiem albo frytką, sprawiają mu frajdę, a jest dokładnie przeciwnie.

- Każdy myśli, że przecież jeden paluszek małpce nie zaszkodzi, a nie przyjdzie mu do głowy, że tak samo danego dnia pomyślało jeszcze 7 tysięcy innych osób - mówi Małgorzata Chodyła.

Dokarmiane zwierzęta chorują, a czasem zdychają

Zwierzęta przekarmione paluszkami, frytkami, lodami i chipsami chorują, a czasem nawet z tego powodu umierają. Prawdopodobnie właśnie nadmiar takich przysmaków rok temu doprowadził do śmierci dwóch osiołków w poznańskim Starym Zoo.

Czasem powodem śmierci zwierząt są też przedmioty, które zwiedzający rzucają na teren ich wybiegów. W 2008 r. w ogrodzie zoologicznym w Opolu zdechła uchatka kalifornijska o imieniu George. Przyczyną śmierci zwierzęcia okazała się niewydolność krążenia, do której doprowadziło to, co znaleziono w jego żołądku - kamienie, monety i łańcuch.

Z kolei we wrocławskim zoo zdarzyło się kiedyś, że jedna z uchatek połknęła piłeczkę, ale na szczęście zdołała ją strawić. W 2012 r. zdechło tu jednak kilka małych małpek, które miały poruszać się wśród ludzi na terenie nowej małpiarni. Wielka atrakcja zakończyła się jednak porażką. Prawdopodobnie wynikało to z niewłaściwego zachowania zwiedzających - jedna z małp miała zdechnąć w wyniku uderzenia, a trzy w wyniku zatrucia.

- Było wiele czynników, które mogły doprowadzić do śmierci tych zwierząt, więc nie można z góry przesądzać, że to wina zwiedzających - podkreśla dziś Radosław Ratajszczak, prezes zarządu wrocławskiego zoo, który przyznaje jednak, że dokarmianie rzeczywiście jest problemem, ale na szczęście coraz mniejszym.

"Zapłaciłem za bilet, więc mam prawo"

Inny problem to drażnienie zwierząt i hałasowanie. Rok temu w opolskim ogrodzie zoologicznym część zwiedzających pukała w barierkę i robiła głupie miny przed gorylem. Zdenerwowany samiec o imieniu Ashmar z całą siłą uderzył w szybę oddzielającą go od zwiedzających, powodując jej pęknięcie.

- Ludzie krzyczą, wołają zwierzęta, chcąc je obejrzeć z bliska. Uważają, że skoro zapłacili za bilet, to mają prawo zobaczyć wszystkie zwierzęta, ale zapominają, że one - tak jak ludzie - też potrzebują czasu na wypoczynek. Hałas im przeszkadza. Świetnie zobrazowano to w filmie animowanym "Gdzie jest Nemo?". W jednej ze scen pokazano, że pukanie w szybę akwarium ryby odbierają jak trzęsienie ziemi - mówi Małgorzata Chodyła.

Są i tacy, którzy próbują pogłaskać dzikie zwierzęta. Zapominają przy tym, jak bardzo są one niebezpieczne. Minionej jesieni zoo w Zamościu opublikowało zdjęcie, na którym widać, jak kobieta przełożyła przez barierkę swoje małe dziecko, aby mogło pobawić się z makakiem wanderu. To niewielkie zwierzę, które waży około 8 kilogramów, jest jednak na tyle silne, że rok wcześniej potrafiło wyrwać łapę innej małpie.

- I tak mamy szczęście, że w Polsce nie przyjęła się moda na robienie sobie tzw. selfie z niebezpiecznymi zwierzętami, co czasem kończy się nawet śmiercią - mówi Radosław Ratajszczak.

W 2014 r. w New Delhi młody mężczyzna zginął rozszarpany przez tygrysa po tym, jak wszedł na jego wybieg, by się z nim sfotografować.

Do zoo na piwko, dwa albo cztery

Niewłaściwe zachowanie w ogrodach zoologicznych to często wynik nieznajomości regulaminu, skrajnej głupoty lub nieodpowiedzialności, na co czasem wpływ ma alkohol.

- Osoby, które nie potrafią się właściwie zachować w zoo, najczęściej w ogóle nie potrafią się zachować w jakimkolwiek miejscu publicznym. Zazwyczaj znajdują się pod wpływem alkoholu. Uczulamy naszych ochroniarzy, aby takich ludzi w ogóle nie wpuszczać na teren zoo - mówi Rafał Ratajszczak.

Do poznańskiego zoo także nie wpuszcza się pijanych osób, ale na terenie ogrodu znajdują się restauracje, gdzie można do obiadu zamówić piwo.

- Niestety, zdarzają się osoby, które przychodzą tu jak do pubu, siadają i wypijają np. po cztery piwa, doprowadzając się do stanu, w którym trzeba ich wyprowadzić. Sami tego nie rozumiemy, po co ktoś przyjeżdża do zoo, płaci za bilet, tylko po to, aby akurat tutaj się upić. Przecież jest wiele pubów w mieście, gdzie byłoby taniej - mówi Małgorzata Chodyła.

Przedstawiciele wszystkich ogrodów zoologicznych zgodnie przyznają, że z roku na rok przypadków niewłaściwych zachowań jest coraz mniej. To skutek różnego rodzaju działań edukacyjnych, a także tego, że coraz więcej Polaków zwiedza ogrody zoologiczne w innych krajach, gdzie kultura zwiedzających jest o wiele wyższa.

Mandaty za łamanie regulaminu zoo

Prezes zarządu wrocławskiego zoo wyraźnie podkreśla, że łamiący regulamin to margines. W Poznaniu jest podobnie, ale tutaj niewłaściwe zachowania od jakiegoś czasu się nagłaśnia i piętnuje. Gdy niedawno ktoś włamał się w nocy, aby ukraść trzytygodniowego koziołka, zoo natychmiast opublikowało komunikat o zdarzeniu i poprosiło poznaniaków o pomoc w odnalezieniu zwierzaka. Koziołek wrócił do swojej mamy jeszcze tego samego dnia. Przywiózł go pewien mężczyzna twierdzący, że zauważył zwierzę błąkające się przy skrzyżowaniu ulic Baraniaka i Jana Pawła II.

Przykry incydent spowodował dyskusję o tym, czy zwierzęta w poznańskim zoo są właściwie chronione.

- W berlińskim zoo, które ma powierzchnię 35 ha, pracuje 270 pracowników. Są obecni na terenie ogrodu. Zwiedzający widzą ich przy pracy, jak dokarmiają zwierzęta, zapewniają im trening, sprzątają. Nasze zoo ma 120 ha, a zatrudniamy 134 pracowników i to w obu naszych ogrodach - Starym i Nowym Zoo. A przecież wielu z nich zajmuje się administracją - zwraca uwagę Małgorzata Chodyła.

Dyrektor poznańskiego zoo Ewa Zgrabczyńska, zwróciła się do władz miasta z prośbą o zwiększenie liczby etatów tak, aby pracownicy mogli częściej pojawiać się przy swoich podopiecznych, a przy okazji opowiadać zwiedzającym o ich zwyczajach, upodobaniach itd. Gdy przy wybiegu jest pracownik zoo, nikomu nie przyjdzie do głowy, aby drażnić zwierzęta.

Na terenie zoo mają też pojawić się tabliczki z numerem alarmowym, na który należy dzwonić, aby zgłosić, że ktoś drażni zwierzęta lub je dokarmia.

Kolejny pomysł, który ma ograniczyć przypadki nieodpowiedzialnego zachowania zwiedzających zoo, to kary.

- Mamy regulamin, który wymienia wszystko, czego na terenie zoo robić nie wolno, ale co z tego, skoro za jego złamanie nic do tej pory nikomu nie groziło. Stąd pomysł pani dyrektor, aby wprowadzić kary finansowe, np. za dokarmianie zwierząt można dostać mandat w wysokości 100 zł - wyjaśnia Małgorzata Chodyła.

Jednocześnie rzecznik zoo zachęca wszystkich zainteresowanych do uczestniczenia w pokazach dokarmiania zwierząt.

Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)