Gazeta Wyborcza
Gazeta Wyborcza - Beton autoszlifowany
Jeszcze na początku III RP Leszek Miller był postacią budzącą niepokój. W roku 2001 - już nie. Bo choć z betonem zawsze było mu po drodze, w ostatnich latach Miller jednak zmienił się na korzyść. O Leszku Millerze jako byłym ministrze, obecnym szefie SLD i przyszłym premierze pisze Roman Graczyk.
SLD jest murowanym kandydatem do władzy, a naturalnym kandydatem na premiera jest Miller. Do tego stopnia, że trudno sobie wyobrazić, by prezydent Kwaśniewski mógł powierzyć misję utworzenia rządu innemu politykowi z SLD. Głowy państwa nie ogranicza tu konstytucja, ale ogranicza ją realny układ sił.
Tym samym doczekaliśmy się w Polsce klarowności polityczno-personalnej, przynajmniej po jednej stronie sceny politycznej. Wiemy, że jeśli wygra SLD, premierem będzie Miller - szkoda, że po stronie przyszłej opozycji nie ma podobnie naturalnego kandydata na przywódcę. Gdyby nawet założyć, że Miller będzie kiepskim szefem rządu, to owa wiedza już nam, obywatelom, daje niejaką korzyść. Wiemy, kogo obwiniać za przyszłe niepowodzenia rządu SLD-UP: Leszka Millera.
Jak na przywódcę o tak nowoczesnym - zaryzykowałbym - pozytywnym wizerunku, Miller ma kolosalny problem ze swoim zapleczem politycznym. Nie taki, jaki miał Marian Krzaklewski, który nie potrafił zaplecza zdyscyplinować, ale problem złej konduity ludzi SLD - pisze Graczyk.
Liczba opisanych przez prasę przypadków nepotyzmu, oszustw finansowych, zwykłego chuligaństwa, w których główne role grają lokalni działacze SLD, jest taka, że pozwala mówić o prawdziwej pladze. Gdzie się nie poskrobie, tam spod demokratycznej fasady wyłaniają się zapyziałe PRL-owskie tyły. A to wojewoda łódzki Andrzej Pęczak "załatwia" dla żony działkę z zasobów publicznych po zaniżonej cenie. A to przewodniczący rady nadzorczej Kujawsko-Pomorskiej Kasy Chorych Henryk Kierzkowski umieszcza na posadach w kasie rodzinę i znajomych. A to przewodniczący rady miejskiej w Kielcach Zdzisław Chrobot jeździ pijany samochodem...
Co robi Miller? Dawniej bywał pobłażliwy, np. nie odwołał wojewody Pęczaka. Odkąd został szefem partii, reaguje zdecydowanie: domaga się odwoływania ze stanowisk, nawet usunięcia z SLD, często wbrew lokalnym SLD-owskim elitom (jak było w przypadku kieleckim), powiadamia NIK o aferach w łódzkim Wojewódzkim Ośrodku Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
Kierownictwo SLD daje jasny sygnał - nie będzie tolerancji dla złodziejstwa i nepotyzmu. Skala tego rodzaju zjawisk w szeregach partii jest jednak ogromna. Ma się wrażenie, że kadry SLD-owskie to zbiorowość tak głęboko przeżarta nieuczciwością, że nie wystarczy ukarać przykładnie kilku oszustów. Jeśli tak jest w rzeczywistości, zdecydowane gesty Millera i Janika nie dają żadnych gwarancji, że do władzy nie wróci wielka zorganizowana sitwa.
B Miller jednak, tępiąc chorobę radykalnymi środkami, robi w tej nader niezręcznej sytuacji rzecz najlepszą z możliwych. Niektórzy mówią, że to na pokaz. Możliwe. Ale z dwojga złego, to ja już wolę hipokrytów, którzy tępią oszustów na pokaz, niż prostolinijnych, którzy oszustom pobłażają. W każdym razie już dzisiaj widać, że Miller-premier będzie miał kolosalne problemy z własnymi szeregami. Jak przy istniejącym u nas, niestety, instytucjonalnym styku polityki z gospodarką zapobiec braniu pełnymi garściami przez ludzi, których poziom moralny jawi się jako - oględnie mówiąc - niezadowalający - pisze Graczyk. (mag)