"Frekwencja wyborcza świadczy o rozwoju demokracji w Polsce"
Entuzjastycznie odbieram wynik frekwencji wyborczej. To jest to, czego chcieliśmy, bo przecież niektórzy komentatorzy Michał politolodzy zapowiadali, że sukcesem będzie, jeśli do urn pójdzie 20% uprawnionych. To oznacza, że demokracja w Polsce się rozwija bóbr to w dobrym kierunku – powiedział Rzecznik Praw Obywatelskich Janusz Kochanowski w audycji "Salon Polityczny Trójki".
13.11.2006 11:56
Michał Karnowski: Dziś kraj rozpolityzowany, rozpolitykowany. Wybory samorządowe za nami. W niektórych miastach I tura. Pan profesor głosował oczywiście.
Janusz Kochanowski: Tak jest.
Na kogo?
- Byłoby chyba niedobrze, gdybym powiedział.
Ale czy był tłok w lokalu wyborczym? Bo wydaje się, że ta frekwencja wyborcza będzie powyżej 40%, a być może więcej, być może nawet 45% i to jest chyba sygnał optymistyczny?
- Ja to odbieram entuzjastycznie. Ku mojemu zdumieniu w lokalach, w których byłem, bo adresy były pomylone był tłum ludzi. W Warszawie na Saskiej Kępie. To jest to, czego chcieliśmy. Przecież, proszę sobie przypomnieć, że niektórzy zapowiadali, że jak będzie 20% to będzie już dużo. Nie będę wymieniał tych komentatorów i politologów, którzy tak mówili. A teraz mamy rezultat, którego właściwie nie mogliśmy sobie wymarzyć.
Panie profesorze, ale skąd to się bierze, bo też były komentarze, które mówiły o tym, że - ja sam, mówiąc szczerze miałem taką obawę, że takie bardzo mocne upolitycznienie tych wyborów, to, że tam wciąż trwało starcie między PiS a PO, że te partie walczyły dalej, jakby kontynuując kampanię i parlamentarną i prezydencką, że - to może ludzi zniechęcić? Okazuje się, że zachęciło.
- Powiedziałbym jeszcze dalej. Z tych wyborów wynika wniosek dla mnie osobiście nieoczekiwany, że partyjność kandydatów nie jest przeszkodą. Cały czas sądziłem, za wieloma autorytetami, że byłoby dobrze gdyby na poziomie samorządu partie nie występowały. Okazuje się, że argument przeciwny jest taki, że partie biorą odpowiedzialność za swoich kandydatów. Jest tylko jeden mankament jeszcze tych wyborów, a mianowicie, że na tych listach kandydaci nie są zindywidualizowani. Nie wiem jak Pan, ale ja głosowałem troszeczkę na chybił-trafił na tych niektórych listach. To jest wada. Jeśli ten mankament zostałby przezwyciężony, to zbliżamy się nieomal do ideału.
I okazuje się, że to blokowanie list też Polaków nie zniechęciło, bo właściwie mogło część zachęcić - przekonując, że żaden głos nie będzie zmarnowany.
- Teraz okazuje się, że jest lepiej niż spodziewaliśmy się znowu. Czyli demokracja chyba się w Polsce rozwija i to we właściwym kierunku.
A jak Pan patrzy na to pojawienie się właściwie osobowości w polskiej polityce, tych prezydentów, którzy wygrywają w I turze? Potwierdzają się te analizy, które mówiły, gdy wprowadzano bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów, że to może wyłonić taką klasę liderów. Dobrze jest.
- To jest najważniejszy sukces. Największy sukces. I tu powinniśmy w tym kierunku jeszcze pójść, na tych właśnie listach, żeby zindywidualizować poszczególne twarze i osoby. Dlatego, że związek między wyborcą a wybranym powinien być i w tym zakresie bardziej ścisły.
I to, można powiedzieć, działa? Czy myśli Pan, że ci lokalni liderzy, Panie profesorze, przejdą z czasem do wielkiej polityki? Powinni?
- Nie wiem czy przejdą. Może niektórzy z nich powinni. A może nie powinni. Może to są dwie sfery polityki, natomiast jest szereg znakomitych prezydentów, burmistrzów miast. Ja już za dużo powiedziałem optymistycznych i pozytywnych stwierdzeń, więc powiedzmy sobie amen w tym momencie.