Frekwencja w eurowyborach, w całej Unii Europejskiej, wyniosła 43,11 proc.
Frekwencja w niedzielnych wyborach do Parlamentu Europejskiego dla całej UE wyniosła 43,11 proc. - wynika z szacunkowych danych opublikowanych w niedzielę wieczorem przez Parlament Europejski.
25.05.2014 | aktual.: 25.05.2014 23:03
To tylko o 0,1 punktu procentowego więcej niż w 2009 r., kiedy to do urn poszło 43 proc. uprawnionych do głosowania.
Jeśli dane te się potwierdzą, będzie to oznaczać jednak zatrzymanie tendencji spadkowej, jeśli chodzi o udział w eurowyborach. W 1979 r. frekwencja wyniosła 61,99 proc., ale w kolejnych głosowaniach była coraz niższa, spadając do 43 proc. pięć lat temu.
W tym roku najwyższa frekwencja była tradycyjnie w Belgii i Luksemburgu, gdzie jednak udział w wyborach jest obowiązkowy. W obu tych krajach do urn poszło 90 proc. uprawnionych.
Na Malcie głosowało 74,81 proc., we Włoszech - 60 proc. wyborców, a w pogrążonej w kryzysie Grecji - 57,53 proc. Względnie wysoką frekwencję zanotowano też w Danii (55 proc.), Irlandii (51,20 proc.) i w Szwecji (51 proc.).
Najmniej zainteresowani udziałem w eurowyborach byli Słowacy, gdzie do urn poszło jedynie 13 proc. Bardzo niska była także frekwencja w Czechach (19,5 proc.) i w Słowenii (20,96 proc.). W Polsce wyniosła 22,7 proc. Z danych PE wynika, że w krajach Europy Środkowej i Wschodniej zainteresowanie eurowyborami było mniejsze niż na Zachodzie UE.
Przed tegorocznymi eurowyborami wielu komentatorów spekulowało, że frekwencja może być większa niż w 2009 r. m.in. z uwagi na nowe zasady kampanii wyborczej, w której po raz pierwszy największe europejskie partie polityczne wystawiły wiodących kandydatów i pretendentów na szefa nowej Komisji Europejskiej. Frekwencji mógł pomóc także kryzys gospodarczy, bo dla wielu wyborców eurowybory stały się okazją do wyrażenia swej dezaprobaty dla forsowanej przez UE polityki zaciskania pasa. To też przyczyna wyborczego sukcesu lewicowych i prawicowych populistów w niektórych krajach UE.