Frankowicze wyszli na ulice. Domagają się rozmów z rządem i bankami
Niezadowoleni frankowicze mówią dość i wychodzą na ulice. W Krakowie na Rynku Głównym zorganizowany został protest w sprawie podjęcia rozmów z rządem, bankami oraz Komisją Nadzoru Finansów. Protestujący czują się oszukani przez banki, które oferowały kredyt bez klauzuli ryzyka. Pikiety miały miejsce także w Warszawie, Łodzi i Wrocławiu.
Wszyscy zgodnie domagają się pomocy od państwa. Swoje działania argumentują tym, że rząd nie naciska na banki, które jeszcze kilka lat temu kusiły tanimi i łatwo dostępnymi kredytami we frankach.
- Ja osobiście nie miałam możliwości wzięcia kredytu w złotówkach, ponieważ wymagało to wkładu własnego, którego nie posiadałam. Bank zaoferował mi kredyt we frankach, ponieważ dzięki temu kredytował całą sumę. To było dla mnie jedyne wyjście, aby kupić własne mieszkanie - tłumaczy jedna z protestujących kobiet.
Główny postulat to możliwość przewalutowania po kursie franka z momentu, kiedy zaciągali pożyczkę. - Nie będziemy udawać, że nie ma w tej sytuacji naszej winy. Nikt nas nie zmuszał do brania kredytu, każdy z nas wiedział również o ryzyku kursowym. Obecna sytuacja jest jednak nienormalna - nikt, dosłownie nikt, nie był w stanie przewidzieć, że kurs franka z poziomu 2 zł może skoczyć do ponad 5 zł. Tak, popełniliśmy błąd i prosimy o pomoc - przekonuje Łukasz Wantuch ze Stowarzyszenia Franka.
Frankowicze przypominają, że zdolność kredytowa franka była większa, niż kredytu w złotówkach. Wiele osób nie miało wyboru i jeżeli potrzebowali kredytu, zmuszeniu byli zaciągnąć go w szwajcarskiej walucie. Najwięcej kontrowersji wśród obserwatorów budzi pomysł pomocy dla pechowych kredytobiorców ze strony państwa. Łukasz Wantuch ze Stowarzyszenia Franka uspokaja. - Nie chcemy ani złotówki z budżetu państwa. Chcemy przewalutowania kredytów po kursie z dnia podpisania umowy z uwzględnieniem różnicy w wysokości raty w stosunku do osób mających kredyt w złotówkach - tłumaczy Wantuch. - Załóżmy, że 4 lata temu dwie osoby brały kredyt po 100 tys. zł, jedna we frankach, druga w złotówkach. Przez te lata "złotówkowiec" zapłacił 5 tys. zł odsetek, frankowicz 4 tys. A zatem frankobiorca musi dopłacić bankowi tysiąc złotych różnicy - dodaje.
Całą operację miałby sfinansować zagraniczny bank. Kredytobiorcy, którzy zaciągnęli kredyt we frankach nie byli należycie poinformowani o zagrożeniach. - Nikt się wówczas nie spodziewał, że tak stabilna na tamte czasy waluta nagle podskoczy o 300 proc. w ciągu kilku lat - podkreśla protestujący mężczyzna. Łukasz Wantuch ze Stowarzyszenia Franka dodaje, że w relacjach klient-bank to ten ostatni jest znacznie silniejszy i często nadużywały zaufania, sugerując że frank jest najbardziej stabilną walutą.