Francuskie zbrodnie w wojnie o niepodległość Algierii
Francuzi mogli zrezygnować z Tunezji i Maroka, Indochin i Czarnej Afryki. Nie bujali w chmurach - wiedzieli, że ich imperium się rozpada i nic tego nie zatrzyma. Ale Algieria była inna. Żeby ją zachować, Francja zapomniała o ideałach humanitaryzmu, na które tak często się powoływała. Gdy rdzenna ludność chwyciła za broń, francuskie oddziały rozpoczęły jedną z najbrutalniejszych kampanii przeciwpartyzackich XX wieku. Zginęły setki tysięcy ludzi. Okrucieństwa wojny pasowały jednak do całej historii obecności Francuzów w kolonii, którą nazywali "drzwiami do Afryki" - pisze w artykule dla WP.PL Michał Staniul.
28.03.2014 17:51
Dla Karola X podbój Algierii był ostatnią szansą. Francuzi, zwłaszcza Paryżanie, mieli dosyć jego prób przywrócenia absolutyzmu. Monarcha liczył, że wojenna wyprawa pozwoli mu odzyskać chociaż część poparcia. Wykorzystując błahe preteksty, w czerwcu 1830 roku wysłał przeciwko siłom algierskiego deja 600 okrętów i 34 tysiące żołnierzy. Uderzenie było miażdżące; wojska namaszczonego przez Imperium Ottomańskie władcy rozpadły się w pięć dni. Algier stał otworem, gotowy na grabież.
Zwycięstwo, mimo iż przyjęte we Francji z radością, nie uratowało Karola. Gdy parę tygodni później ograniczył wolności obywatelskie, wściekła ulica zmusiła go do ustąpienia. Nowy władca, Ludwik Filip, po chwili wahania postanowił kontynuować algierskie przedsięwzięcie. Nie było to łatwe. W niektórych regionach rozległej kolonii powstańcy bronili się jeszcze przez kilkanaście lat.
Od samego początku francuskie wojska były bardzo brutalne. Najeźdźcy stosowali taktykę spalonej ziemi i odpowiedzialność zbiorową, puszczając z dymem całe wioski oskarżane o sprzyjanie buntownikom. "Wróciłem z Afryki z żałosnym przekonaniem, że prowadzimy wojnę w sposób, który czyni nas bardziej barbarzyńskimi od Arabów. Obecnie to oni reprezentują cywilizację, a nie my. " Jaki był sens zastępowania Turków, jeśli powtarzamy tylko to, co świat tak słusznie w nich nienawidził?" - ubolewał w 1841 roku słynny francuski polityk i myśliciel Alexis de Tocqueville (który, co trzeba zaznaczyć, krytykował metody, lecz nie samą ideę kolonizacji Algierii). Jak na potwierdzenie jego słów, cztery lata później żołnierze z Francji popełnili jedną z najokrutniejszych zbrodni konfliktu.
Algierscy partyzanci w maju 1955 r. fot. AFP
Uciekając przed represjami, niewielkie berberyjskie plemię schroniło się w kompleksie jaskiń Dahra. Tropiący ich pułkownik Jean Jacques Pélissier nie chciał tracić czasu; zamiast pościgu, nakazał swoim żołnierzom wrzucić do groty stosy płonących gałęzi. Dym zadusił około 600 osób,w tym kobiety, dzieci i starców. Masakra oburzyła opinię publiczną w Europie, ale Francuzi w Algierii nie przywiązali do niej większej wagi. Zamiast potępienia, Pélissier otrzymał awans na generała. 15 lat później został gubernatorem kolonii.
Francuską brutalność i znieczulicę można tłumaczyć typowym dla tamtych czasów rasizmem i zaostrzającą się rywalizacją o zamorskie włości. Równie ważny był jednak profil ekspatriantów. Około 50 proc. z nich miało europejskie, lecz mieszanie pochodzenie. "Francuzi Algierii są bękarcią rasą, efektem najbardziej niespodziewanych mieszanek", pisał syn francuskiego robotnika i Katalonki Albert Camus. Traktowani na ulicach Paryża niemalże jak obcy, w Afryce - wśród ludzi o całkowicie odmiennej religii i kulturze - stawali się forpocztą francuskości. Wrogość wobec lokalnych zwyczajów pomagała im wzmocnić własną tożsamości.
"Europejczyk stopniowo odtwarzał środowisko, które było jego odbiciem, i świat, w którym nie czuł się wyobcowany, a w którym to Algierczyk stawał się intruzem", analizuje francuski socjolog Pierre Bourdieu. Pieds-noirs, jak nazywano osadników znad Sekwany, starali się ze wszelkich sił upodobnić kolonię do wyidealizowanego obrazu Francji. Odbywało się to z reguły kosztem tubylców. Francuski wyparł arabski jako język urzędowy i nauczania. Algier i inne miasta coraz bardziej przypominały Marsylię. Kolonia, chociaż zamieszkana głównie przez muzułmanów, zamieniła się w jedną z największych winnic na świecie. Algieria stawała się krainą bez historii, a Algierczycy - ludźmi bez praw.
Stare rany
W czasie pierwszej wojny światowej po stronie Francji walczyło ponad 170 tysięcy algierskich żołnierzy. Zginęło 25 tysięcy. Ale kiedy rząd w Paryżu zaczął pracować nad reformami, które mogłyby polepszyć byt Algierczyków, głośny protest podnieśli pieds-noirs. Podrzędny status muzułmanów był jedynym, jaki mogli zaakceptować. Wszelkie zmiany stanowiły, w ich mniemaniu, zagrożenie.
Spotykając się z nieustającą dyskryminacją, skolonizowana ludność łaknęła poczucia przynależności. Od lat 30. algierski opór zaczął skupiać się wokół dwóch grup: jedną stanowili konserwatyści wzywający do jedności w imię islamu, drugą nacjonaliści związani z ruchami robotniczymi. Dla obu nurtów ostateczny cel stanowiło odrodzenie Algierii jako niezależnego narodu. Trzecia opcja, reprezentowana przez umiarkowanych algierskich nuworyszów optujących za autonomią w obrębie Francji, szybko straciła znaczenie. Dla Francuzów była zbyt arabska. Dla Arabów - zbyt francuska.
Ponad sto lat pogardy zrodziło wrogość, która prędzej czy później musiała znaleźć ujście. Stało się tak 8 maja 1945 roku w handlowym mieście Setif w Konstantynie, gdy miejscowy komendant próbował skonfiskować zielono-białą flagę, która pojawiła się nad tłumem świętującym zakończenie II wojny światowej. Jeden z rzuconych kamieni uderzył oficera prosto w głowę.
Miasto błyskawicznie stanęło w ogniu. Algierczycy opanowali niewielki posterunek, przejęli policyjną broń i rzucili się na europejskich cywilów. W ciągu pięciu dni zamordowali 103 Francuzów.
Odpowiedź administracji była bezlitosna. Do prowincji sprowadzono tysiące żołnierzy, w tym znanych z brutalności Senegalczyków. Marynarka ostrzeliwała przybrzeżne osady, a lotnictwo równało z ziemią wsie w głębi lądu. Pieds-noirs zbierali się w bojówki i na własną rękę urządzali obławy na muzułmanów. Według oficjalnych danych, śmierć poniosły trzy tysiące Algierczyków. Większość historyków uważa jednak, że ofiar było od 7 do 15 tysięcy.
Wydarzenia z Setif (a także francuskie porażki w trakcie wojny i, nieco później, w Indochinach) nadały rozpęd algierskim marzeniom o niepodległości. W 1947 roku grupa młodych nacjonalistów sformowała paramilitarną Organisation Secrete. Grupa miała małe doświadczenie w podziemnej działalności, więc trzy lata później francuskie służby bez większych problemów zatrzymały dużą część jej przywódców.
W 1952 roku jeden z nich, charyzmatyczny Arab Ahmed Ben Bella, uciekł z więzienia i przeniósł się do Egiptu, skąd współkoordynował tworzenie kolejnej organizacji - Narodowego Frontu Wyzwolenia (FLN). Dziewięciu głównych założycieli ruchu uznało, że niepodległości nie uda się zdobyć bez rozlewu krwi. Na moment próby wyznaczono 1 listopada 1954 roku. Przeprowadzając około 70 ataków na obiekty wojskowe i przemysłowe, FLN zgotował Francuzom Toussaint rouge - krwawe Zaduszki. Rozpoczęła się wojna, która miała trwać osiem lat i na zawsze zmienić tak Algierię, jak i Francję.
"Niepokoje społeczne"
Początkowo Pałac Elizejski nie uznawał powstańców za wielkie zagrożenie. Podzieleni na sześć wojskowych okręgów (arab. wilaya) rebelianci byli słabo uzbrojeni i stosunkowo nieliczni. Znali jednak teren, po którym się poruszali, i mogli liczyć na - nie zawsze dobrowolną - pomoc miejscowej ludności. Zirytowani ciągłymi pościgami żołnierze nie przebierali w środkach; gnębili i zatrzymywali tysiące przypadkowych osób. Francuskie represje wpychały cywilów w ręce buntowników. Mimo straty kilku ważnych dowódców, w maju 1955 roku FLN liczyło 8,5 tysiąca bojowników i ponad 20 tysięcy pomocników. Władze nie mogły ich już ignorować. Reakcja kolonialistów była dwojaka. Z jednej strony, Paryż - z inicjatywy szefa MSW, Francoisa Mitteranda - zaczął pracować nad planem modernizacji Algierii, tak by rzeczywiście załagodzić niedolę muzułmańskiej ludności. Z drugiej, nowy gubernator generalny kolonii Jacques Soustelle zarządził jeszcze brutalniejsze metody walki. Francuzi określali rewoltę mianem "niepokojów społecznych" i
twierdzili, że w związku z tym nie obowiązują ich zapisy Konwencji Genewskiej, które nakazywały humanitarne traktowanie jeńców. Efektem była obustronna eskalacja.
Porzucając swoją wcześniejszą politykę, FLN obrał na cel francuskich cywilów (wcześniej zabijał "tylko" oskarżonych o współpracę z wrogiem Algierczyków, niekiedy w bardzo bestialski sposób). Zamachy bombowe na uczęszczane przez białych restauracje, kina i skwerki stały się niemal codziennością. W sierpniu 1955 roku partyzanci zaatakowali portowe miasteczko Philippeville. Zamordowali z zimną krwią 71 pieds-noirs oraz 52 muzułmańskich "kolaborantów". Wojsko ponownie wzięło krwawy odwet, zabijając od 1272 (wersja oficjalna) do 12 tysięcy ludzi (wersja FLN, potwierdzona nazwiskami i adresami ofiar).
W 1956 roku kampania antypartyzancka nabrała dodatkowego rozmachu. Francja ściągnęła do Algierii łącznie pół miliona żołnierzy, a wzdłuż granicy z Tunezją i Maroko wybudowano potężne zasieki z polami minowymi. Wywiad rozgryzł też ruchy Ben Belli; lider FLN trafił do więzienia prosto z pokładu przechwyconego samolotu.
W kolejnym ruchu władze przekazały kontrolę nad Algierem specjaliście od wojny asymetrycznej, gen. Jacquesowi Massu. Sprowadziwszy do miasta cztery elitarne dywizje spadochronowe, weteran walk w Afryce i Azji otoczył ciasnym kordonem wszystkie dzielnice zamieszkane przez muzułmanów. W ciągu roku nieustannych łapanek wojsko niemal całkowicie wypchnęło FLN ze stolicy kolonii.
gen. Jacques Massu, zdjęcie z 1958 r. fot. Wikimedia Commons
Historycy szacują, że "bitwa o Algier" pochłonęła trzy tysiące ofiar. Przez sale tortur przeszły wszakże dziesiątki tysięcy ludzi. Obok bicia, gwałtów i podtapiania, żołnierze bardzo często sięgali po rażenie prądem i podpalanie. Wielu ludzi nie przetrwało przesłuchań; ich ciała zrzucano do morza z pokładów samolotów (gdy okazało się, że zwłoki unoszą się na wodzie, zaczęto do nich przywiązywać balast). "Odwiedzając areszty, widziałem na części zatrzymanych głębokie znamiona okrucieństwa i tortur, których osobiście zaznałem w lochach gestapo" - pisał w liście rezygnacyjnym szef algierskiej policji i weteran II wojny światowej Paul Teitgen.
Podstawowym celem tortur nie było wcale wyciąganie informacji. Członkowie FLN działali w kilkuosobowych komórkach - większość z nich znała tożsamość zaledwie dwóch, trzech najbliższych kompanów. Nie stanowili więc wielkiej wartości dla śledczych. Zadanie elektrowstrząsów było inne: terroryzowanie ludności. Algierczycy mieli drżeć na myśl o tym, co ich czeka, jeśli odważą się stanąć po stronie buntowników. - Tortury nie były konieczne i mogliśmy zadecydować, by po nie nie sięgać - przyzna prawie pół wieku później w rozmowie "Le Monde" zbliżający się do kresu życia generał Massu.
Rozczarowanie
W czasie gdy w Algierii trwała wojna, źle działo się także we Francji. Koszty utrzymania rozpadającego się imperium kolonialnego były bardzo wysokie. Gospodarka ledwo dyszała, a scena polityczna co rusz przeżywała głębokie wstrząsy. Między majem 1954 a majem 1958 roku kraj sześciokrotnie zmieniał premiera, pozostając niekiedy bez rządu przez kilka tygodni. Szukając wyjścia z kryzysu, chadeccy politycy zaczęli proponować, by odpuścić Algierię. Nie godząc się na takie rozwiązanie, armia przeprowadziła zamach stanu w Algierze.
Wojskowi zażądali, by do władzy powrócił 67-letni Charles de Gaulle - tylko on, według nich, był w stanie uratować Francję przed upadkiem. Pomysł zyskał wielu zwolenników również w Paryżu. 1 czerwca 1958 roku legendarny przywódca Wolnej Francji ponownie stanął na czele Francuzów. Gdy niedługo potem przyjęto nową konstytucję, która kończyła erę IV Republiki i wzmacniała władzę prezydencką, de Gaulle został głową państwa.
Wbrew temu co zakładał Massu i inni oficerowie, słynny generał wcale nie był zwolennikiem militarnego rozwiązania konfliktu. Obserwując Algierię przez wiele lat z boku, de Gaulle nabrał przekonania, że - w słowach historyka Toniego Smitha - "podstawowym problemem francuskich rządów nie jest zdominowanie, lecz zaniedbanie muzułmańskiej ludności". W sierpniu 1959 roku zapowiedział, że Algierczycy będą mogli wybrać jedną z trzech dróg: wiążącą się z utratą pomocy ekonomicznej niepodległość, całkowitą integrację lub luźne stowarzyszenie z Francją. Przygotowawszy szeroki program społecznych i gospodarczych reform, de Gaulle wierzył, że zwycięży ostatnia opcja.
Prezydencka deklaracja wywołała wściekłość ekspatriantów. Milion pieds-noirs i algierskich Żydów nie wyobrażał sobie, by o przyszłości Algierii mogły decydować głosy ośmiokrotnie liczniejszych muzułmanów. W jednej chwili de Gaulle przepoczwarzył się w ich oczach z bohatera w zdrajcę. W ciągu następnych lat generał musiał przetrwać dwa nieudane pucze i kilka zamachów na życie.
W przeprowadzonym w styczniu 1961 roku referendum 75 proc. głosujących opowiedziało się za samostanowieniem. FLN i rząd w Paryżu rozpoczęły burzliwe rozmowy na temat zawieszenia broni, przekazania władzy i okresu przejściowego. Zbuntowani oficerowie i najbardziej radykalni z białych nacjonalistów zawiązali tymczasem Organizację Tajnej Armii (OAS). Mordując muzułmańskich cywilów i "zdradzieckich" urzędników, ekstremiści próbowali sprowokować Front do przerwania negocjacji i dalszej walki. Udało im się to dopiero w lipcu 1962, prawie cztery miesiące po podpisaniu traktatu z Evian, który dał Algierii niepodległość. Odpowiadając na serię zamachów Tajnej Armii w Oranie, oddziały FLN wkroczyły do miasta i zaatakowały pozostających tam Europejczyków. Do jatki przyłączyli się muzułmańscy cywile. Liczba ofiar do dzisiaj pozostaje przedmiotem sporów. Jedne źródła mówią o 95 osobach. Inne - o 1500.
Masakra dała ostateczny impuls dla gigantycznego exodusu pieds-noirs. Z oswabadzającej się kolonii uciekło 900 tysięcy białych.
Przez następne 37 lat rząd w Paryżu nigdy nie nazwał wydarzeń w Algierii "wojną". Dopiero w 1999 roku francuski parlament zalegalizował ten termin.
Żaden francuski żołnierz nie został skazany za zbrodnie popełnione podczas konfliktu. Amnestie objęły również nawet bardziej zdegenerowanych partyzantów FLN.
Według różnych szacunków, guerre d'Algérie kosztowała od 350 tys. do 500 tys. ludzkich istnień.
Michał Staniul dla Wirtualnej Polski