Fotograf Radosław Budnicki dla WP.PL: nie gadam, "strzelam" i idę dalej
Wyobrażałem sobie, że zobaczę zakręconego hipstera obwieszonego aparatami. Przede mną siedzi zwykły, postawny facet w białej koszuli. Na co dzień pracuje w firmie (na ścianach wiszą jego czarno-białe zdjęcia), w weekendy, w sportowych butach i bluzie z kapturem, buszuje po Warszawie, polując na tę jedną jedyną chwilę. Dopiero w zeszłym roku zaczął robić zdjęcia, a już ma za sobą udział w wystawie galerii ZPAF. Za miesiąc jego fotografie pokażą w Luksemburgu. Poznajcie człowieka, który stoi za facebookowym profilem „Warsaw Street Shots”.
WP: Adam Przegaliński: Na profil „Warsaw Street Shots” trafiłem przypadkiem, a Pan zdaje się przypadkiem, z nudy zaczął robić zdjęcia. Zresztą nie jest Pan jedyny, wczoraj przy Stacji Metra Centrum na schodach fotograf „z ukrycia” robił „streeta” i prawdopodobnie znalazłem się w jego obiektywie. Kogo udało się Panu ostatnio „ustrzelić”?
Radosław Budnicki: Była to grupa młodych mężczyzn, elegancko ubranych, przechadzali się po Starym Mieście. Ktoś na moim fanpage’u napisał, że przypominają „Wściekłe psy” Tarantino. Świetne są niektóre skojarzenia i opinie internautów, od razu wiesz, czy ludziom się coś podoba czy nie.
WP: Rozmawiał Pan ze „wściekłymi psami”?
- Nie mam pojęcia, kim byli. Ja widzę, „strzelam” i idę dalej, w sportowych butach. Nie rozmawiam z bohaterami moich zdjęć, nie uprzedzam, że będę pstrykać.
WP: Dlaczego?
- Gdybym nawiązał kontakt, wyszłoby zdjęcie pozowane. Straciłoby swój smak. Typowy „street” musi być niepozowany – „unposed in public”.
WP: Pochodzi Pan z Białegostoku, na co dzień pracuje w firmie, na kierowniczym stanowisku. Kiedy ma Pan czas na zdjęcia?
- Zdjęcia robię tylko w weekendy, najchętniej rano, bo słońce jest niżej. Cienie są długie, światło pod oczami dodaje twarzom wyrazistości. Najlepsze zdjęcia zrobiłem przy słonecznej pogodzie, prawie w ogóle nie robię zdjęć w nocy. Używam taniego sprzętu, mam lustrzankę Nikon D3300, nie podniecam się technicznymi gadżetami, obiektywami. Nie ma to dla mnie większego znaczenia. Czasem robię zdjęcia telefonem, np. jadąc do pracy. Nie używam Photoshopa. Dyscypliny uczy też przejście na aparat analogowy, zimą kupiłem kliszę i robiłem zdjęcia czarno-białe. Masz 36 klatek, musisz dokonać selekcji naprawdę wartościowych kadrów i to jest dobra szkoła.
WP: Kiedy zaczęła się Pana przygoda ze „streetem”?
- W zeszłym roku, w styczniu i lutym mieszkałem w Bukareszcie. Wracając do hotelu, w tym smutnym, przaśnym mieście, nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Zacząłem robić zdjęcia architektury zwykłym telefonem i wrzucać je na Facebooka. Mój szwagier Tomasz Aleksiejuk, który robi bardzo dobre sesje zdjęciowe i zdjęcia na weselach, powiedział mi: „Radek, masz oko do kompozycji”. Spamowałem internet tymi zdjęciami z Bukaresztu, wszystkim się podobało. W kwietniu, w Warszawie, postanowiłem kupić pierwszą lustrzankę. Bardzo chciałem robić zdjęcia. W pierwszej kolejności wybrałem się na Pragę. Fotografowałem podwórka, graffiti, kapliczki, budynki.
WP: Lubi Pan Pragę?
- Jasne, to fantastyczne miejsce. Pięć lat mieszkałem w akademiku na ul. Kickiego. „Grochów się budzi z przepicia”, jak śpiewał Muniek, który tam „urzędował”. Stachura też tam mieszkał. Moja znajoma jest przewodnikiem po Warszawie, specjalizowała się w historii Pragi i sprawiła, że to miejsce mnie oczarowało. Sam mieszkam na Kabatach, ale najczęściej robię zdjęcia w Śródmieściu, tam się najwięcej dzieje. Tak naprawdę szukam ludzi, dobrego tła. Są takie miejsca w stolicy, gdzie o danej godzinie jest odpowiednie światło, np. na Placu Bankowym, czy przy McDonaldzie na Świętokrzyskiej. Na Placu Bankowym jest dobre światło godzinę przed zmierzchem. Słońce odbija się od Błękitnego Wieżowca i „przecina” ludzi – stojących przodem do Ratusza - na pół. Efekty są zaskakujące. Lubię też ulicę Piwną na Starym Mieście, tam światło jest fantastyczne. Mam takie zdjęcie z chłopczykiem, który idzie w czapeczce, wygląda jakby był z czasów wojny. Na schodach kościoła siedzi Cyganka. Ponieważ tam niedaleko był mur getta, ktoś
napisał, że chłopiec kojarzy mu się z fotografiami przedstawiającymi uwięzionych Żydów. To jest fantastyczne, że każdy widzi w zdjęciu coś innego.
WP: Jak to się stało, że od architektury przeszedł Pan do ludzi. Zasięgnął Pan rady u fachowców, jak zrobić, żeby zdjęcie przyciągało uwagę?
- Robiąc zdjęcia budynków stwierdziłem, że ciekawsze są zdjęcia, na których są osoby. Te kadry mają w sobie historię, życie. Zacząłem czytać o fotografii w internecie i zobaczyłem, że jest coś takiego jak fotografia uliczna. Znalazłem blog prowadzony przez Mateusza Grybczyńskiego (prowadzi też grupę na Facebooku „Polish Street Photography”). Spotkaliśmy się, opowiedział mi na czym to polega, spodobały mu się moje zdjęcia, razem chodziliśmy na „streeta”. Oglądałem albumy w księgarniach, zobaczyłem, że to jest niesamowity świat, połączenie reportażu ze sztuką, malarstwem. Poszedłem na wykłady i konsultacje do galerii ZPAF na Starym Mieście. Poznałem członków jury konkursu Leica Street Photo Joannę Kinowską z Zachęty, Damiana Chrobaka- bardzo dobrego streetowca, przysłuchiwałem się wykładom pana profesora Zygmuntowicza i Jagny Olejnikowskiej, którzy są świetnymi wykładowcami. Kilka moich zdjęć zostało przez nich wyróżnionych i znalazły się na powarsztatowej wystawie w Starej Galerii ZPAF na Starym Mieście.
WP:
Każdy przechodzień może znaleźć się w Pana kadrze?
- Unikam epatowania biedą, bezdomnością. Nie jestem typem społecznika zbawiającego świat. Robienie zdjęć dokumentalnych, np. żebrakom na ulicy, staruszkom, ulicznym performerom, uważam za pójście na łatwiznę. Sztuką jest wydobyć coś interesującego ze zwykłego dnia. Henri Cartier-Bresson, mój Mistrz, nazywał to „decydującym momentem”. Równie inspirujące są dla mnie zdjęcia niedawno odkrytej Vivian Maier.
WP: Czy ktoś się oburzył, gdy znalazł się nagle w Pana obiektywie? Na jednym zdjęciu, przed dworcem Śródmieście, obok emeryta stoi zakapturzony chłopak i patrzy prosto w obiektyw.
- Ja robię zdjęcia bardzo szybko (potrafię zrobić 200 zdjęć dziennie, ale zdarza się, że nie zrobię żadnego, gdy nie mam nastroju), staram się unikać konfrontacji. Jeśli już do niej dochodzi, to kasuję zdjęcie. Tę fotografię, o której Pan mówi, zrobiłem bardzo szybko, obracając się. Mężczyźni uznali pewnie, że fotografuję otoczenie. Raz miałem nieprzyjemną sytuację na Nowym Świecie. Fajnie ubrany rowerzysta, z brodą, pod sześćdziesiątkę, zawrócił, gdy zobaczył, że zrobiłem mu zdjęcie. „Dlaczego zrobił mi Pan zdjęcie?” – zapytał zdenerwowany. „Dlatego, że spodobała mi się Pana sylwetka i styl” – odparłem. „Jaki styl?!” – zawarczał. Zaczęła się ostra wymiana zdań. Mężczyzna zarzucił mi, że robię „tchórzliwe zdjęcia” . Powiedziałem, że nie ukrywałem, że robię mu zdjęcie. Skasowałem w końcu fotografię. Zresztą, tak na marginesie, to głównie mężczyźni patrzą na mnie spode łba, 99% kobiet się uśmiecha.
WP: Na jednym zdjęciu młoda, zmęczona dziewczyna przemyka między budami na bazarze. Wyszła brzydko, myślę, że nie byłaby z tego zadowolona.
- Zdarzają się takie „kontrowersyjne” zdjęcia. Bruce Gilden, bohater głośnego dokumentu „Everybody street”, chodzi po Nowym Jorku i robi ludziom z zdjęcia z zaskoczenia, oślepiając ich lampą błyskową. Proszę to sobie wyobrazić: prawie dwumetrowy facet naskakuje na przechodniów, oni się boją, czasem nawet dochodzi do awantury, ale też w Nowym Jorku jest tylu dziwaków, że większość się tym nie przejmuje. Miny ludzi w ostrym świetle są niesamowite! Gilden potrafi zrobić zdjęcia nawet mafiosom z Yakuzy, choć są plotki, że dogadał się z tymi gangsterami.
WP: Przy Pana profilu wyskoczył mi inny - „New York Street Photography” – świetne czarno-białe zdjęcia Johna Diaza.
- No, fantastyczne zdjęcia. W ogóle życie uliczne Nowego Jorku wydaje mi się wyjątkowo fotogeniczne. Marzę o tym, żeby zobaczyć to miasto.
WP: Pana największy sukces i porażka?
- Porażka? Przez trzy tygodnie robiłem zdjęcia, myślę, że były niezłe, złapałem dobre momenty i przypadkiem prześwietliłem film. Byłem wściekły. Natomiast sukcesem był wspomniany udział w wystawie w galerii ZPAF i wybór moich fotografii na zapowiadaną na październik wystawę w Luksemburgu, na Festiwalu Kina Europy Środkowej i Wschodniej CinÉast.
Rozmawiał Adam Przegaliński, WP.PL