Fluor niezgody
Amerykanie kłócą się o to, czy fluoryzować wodę, podczas gdy w Europie odchodzi się od tej metody. Kto ma rację? Czy fluor może być niezdrowy?
03.11.2005 | aktual.: 09.11.2005 17:30
Kto pamięta fluoryzację? Panią higienistkę przychodzącą w środku lekcji (co było fajne) i smak żelu, którym trzeba było szczotkować zęby (co było obrzydliwe)? Fluor jest zdrowy - taką naukę wynieśliśmy ze szkoły. Bez fluoru psują się zęby. Jakie więc było moje zaskoczenie, gdy się dowiedziałam, że nie jest to powszechny pogląd.
Miejscowo, nie ogólnie
Fluorowanie wody - to dopiero wyznacznik cywilizacji - myślałam. Troska państwa dbającego o biały uśmiech swoich obywateli jest naprawdę godna pozazdroszczenia. Dlaczego więc owi przymusowo fluoryzowani obywatele wcale nie są zachwyceni tym pomysłem? Awantura toczy się w Stanach Zjednoczonych. Od 1945 roku władze fundują tam 170 milionom obywateli obowiązkową fluoryzację w wodzie pitnej. - Każdy dolar zainwestowany w tę akcję oszczędza 38 dolarów, które mogłyby być wydane na leczenie stomatologiczne - mówi tygodnikowi "Time" William Maas z Centres for Disease Control and Prevention. Na potwierdzenie przytacza statystyki pokazujące spadek przypadków próchnicy.
A obywatele się burzą. Jak grzyby po deszczu wyrastają organizacje konsumenckie walczące z uszczęśliwianiem ludzi na siłę. Powołują się na badania dowodzące toksyczności dużych dawek fluoru. W Internecie krąży lista 50 powodów, dla których woda pitna nie powinna być fluorowana.
"Dowiedziono, że dobry wpływ fluoru na zęby uzależniony jest od działania miejscowego, a nie ogólnoustrojowego" - padają tam argumenty. "Normy dla poziomu fluoru w wodzie pitnej są 200 razy wyższe niż dawki tego pierwiastka występujące w kobiecym mleku. Poddanie małych dzieci działaniu tak wysokiego stężenia tego pierwiastka zagraża ich zdrowiu".
Przeciwnicy fluorowania wody przytaczają także przykłady dolegliwości zdrowotnych ludzi żyjących na obszarach, na których źródła wody pitnej zawierają w sposób naturalny wysokie stężenia fluoru. Ma to miejsca na przykład w Indiach. Obserwuje się tam zmiany w kościach (ich zniekształcenie i zwiększoną łamliwość), układzie nerwowym, uszkodzenia nerek, podwyższoną bezpłodność.
Toksykolog potrzebny
Zatrucie fluorem nosi nazwę fluorozy. W łagodnej postaci objawiać się może przebarwieniami szkliwa. Szacuje się, że 32 procent amerykańskich dzieci cierpi na fluorozę. Od lat 40. XX wieku ta liczba wzrosła o blisko 40 procent. Sytuację pogarsza to, że dorośli magazynują małe ilości pierwiastka (około 10 procent wchłoniętego fluoru), natomiast rosnące dzieci mogą go magazynować nawet w 50 procentach. Dlatego wiele krajów europejskich zaleca, by dawka fluoru w paście do zębów przeznaczonej dla dzieci była niższa niż w tej dla dorosłych lub by zmniejszać dzieciom dawki pasty.
Nawet na opakowaniach pasty dla dorosłych znajduje się ostrzeżenie (napisane bardzo małymi literkami): "Jeśli przypadkowo połknie się więcej pasty niż porcja używana do mycia zębów, należy natychmiast zwrócić się o pomoc medyczną lub skontaktować się z ośrodkiem toksykologii".
Zmuszać nie można
Normy dla sztucznego fluorowania wody pitnej według Światowej Organizacji Zdrowia wynoszą 0,8-1,0 miligrama na litr i raczej się je obniża, niż zwiększa. Wiele krajów europejskich (poza Wielką Brytanią) w ogóle odchodzi od takiej metody dostarczania fluoru. W latach 60. z fluoryzacji wody wycofały się Szwecja i Dania. W latach 70. dołączyły do nich Holandia i Niemcy. Wody nie wzbogacają Austria, Francja, Belgia, Norwegia. W niektórych krajach dodaje się związki fluoru do soli, pozostawiając jednak jej używanie w gestii kupujących. Niektóre kraje mówią o braku przekonujących danych na temat korzyści płynących z fluorowania wody i braku rzetelnych informacji o wpływie długotrwałego działania fluoru na organizm ludzki. Inne jako argument podają opory etyczne - że to zamach na wolność obywatela i zmuszanie do leczenia. Pojawiają się też argumenty ekologiczne i ekonomiczne (tylko 0,54 procent zużycia wody to cele konsumpcyjne, a fluor w wodzie przemysłowej to czyste marnotrawstwo).
- Przystosowaliśmy się do niewielkich dawek fluoru w naszej diecie, bo wody powierzchniowe na terenach Afryki, gdzie odbywała się ewolucja naszego gatunku, mają wysoką zawartość fluoru - mówi profesor Marek Konarzewski, ekolog z Uniwersytetu w Białymstoku, zajmujący się badaniem ewolucji naszej diety (polecamy jego niedawno wydaną książkę "Na początku był głód").
Kłopot polega tylko na tym, że od pewnego czasu dawki fluoru, jakie przyswajamy, zaczęły niebezpiecznie oddalać się od określenia "niewielkie". Od lat 50. XX wieku fluor zagościł na dobre w pastach do zębów. Dziś trudno nawet kupić pastę pozbawioną tego pierwiastka. Związki fluoru występują także w sposób naturalny w pożywieniu i wodzie. Wysoką jego zawartość mają ryby i herbata. Stężenie fluorków wzrasta w pokarmach przetworzonych.
Na dodatek jest to też wynik zanieczyszczenia środowiska przez odpady przemysłowe. Źródłami związków fluoru w środowisku są przede wszystkim huty aluminium, żelaza, fabryki nawozów fosforowych, huty szkła, cegielnie, przetwórnie kriolitu. Do emisji fluorków przyczynia się również energetyka oparta na procesach spalania węgla. - Co 10 lat ilość fluoru w środowisku się podwaja - mówi profesor Magdalena Wochna-Sobańska, kierownik Katedry Stomatologii Wieku Rozwojowego Akademii Medycznej w Łodzi.
Oponenci uważają więc, że zwiększanie tej dawki przez fluorowanie wody to naprawdę zbyt wiele szczęścia. Zwracają uwagę, że na terenach z fluorowaną wodą liczba przypadków próchnicy co prawda maleje, ale niemal w ten sam sposób (jest zaledwie 1,5-procentowa różnica na korzyść wody z fluorem) maleje także na obszarach, gdzie pije się wodę niewzbogacaną chemicznie.
Zęby po europejsku
O co więc chodzi Ameryce? Zwykle jest tak, że gdy nie wiadomo, o co chodzi, to idzie o pieniądze. Zwłaszcza że walka o fluorowanie wody zaczęła tam przybierać formę sporów politycznych.
My na pewno nie mamy się czego obawiać. Po pierwsze, nikt u nas nie ma pieniędzy na takie akcje, po drugie, nasi specjaliści przychylają się raczej do opinii lansowanej w krajach europejskich. - Fluorowanie wody to przeżytek. Odchodzi się od tej metody, bo może ona przyczyniać się do zaburzeń zdrowotnych, na przykład fluorozy - mówi profesor Wochna-Sobańska.
Na dodatek w naszym kraju są miejsca, w których w sposób naturalny zawartość fluoru w wodzie pitnej jest wysoka. Tak jest na przykład na Żuławach czy w okolicy Malborka. Optymalne stężenie fluoru mają na przykład mieszkańcy Poznania.
Myślę jednak, że z całej tej zagranicznej awantury możemy dla siebie wyciągnąć bardzo cenne wnioski: przede wszystkim dbajmy, by dzieci używały pasty pod ścisłą kontrolą rodziców i zgodnie z zaleceniami lekarza (ilość pasty na dziecięcej szczoteczce powinna być naprawdę niewielka), by dokładnie płukały usta po myciu zębów i by nie połykały pasty.
Sprawdźmy też - można to zrobić w lokalnych stacjach sanepidu - jakie jest stężenie fluoru w wodzie w miejscu naszego zamieszkania. Gdy okaże się, że dość wysokie, wzbogaćmy naszą dietę o przetwory mleczne i bogate w witaminy C, D, bo one zmniejszają absorpcję fluoru w naszym organizmie.
Sami też opanowujmy chęć niepotrzebnej fluoryzacji. Nie eksperymentujemy z fluorem. Każdy z nas ma na niego inne zapotrzebowanie. Róbmy to zawsze pod kontrolą lekarza. Przywożone z Zachodu gumy do żucia wzbogacane o ten pierwiastek czy tabletki, które mają nam pomóc "od środka", mogą narobić więcej szkód, niż przynieść pożytku.
Zdrowe zęby? Owszem. Ale we wszystkim najzdrowszy jest umiar.