Firlej: Irakijczycy traktowali nas dość dobrze
Dwaj polscy dziennikarze, zatrzymani w
poniedziałek przez Irakijczyków, czują się dobrze. Twierdzą, że
byli dobrze traktowani. We wtorek obydwaj wydostali się z niewoli.
08.04.2003 | aktual.: 08.04.2003 13:28
"Czuję się dobrze, nie mam nawet siniaka ani zadrapania" - powiedział Marcin Firlej swojej stacji TVN24. Jak twierdzi, Irakijczycy, którzy zatrzymali go i Jacka Kaczmarka z Polskiego Radia w poniedziałek ok. godz. 13.00 polskiego czasu, byli zdezorientowani: nie wiedzieli, kim są zatrzymani i dlaczego znaleźli się na ich drodze. Irakijczycy związali dziennikarzom ręce i zawieźli do najbliższej wioski na posterunek wojska.
Polacy przekonali spotkanego tam oficera, że są dziennikarzami. "Wtedy rozwiązano nam ręce, zaczęto zupełnie inaczej z nami rozmawiać" - relacjonował Firlej. Dodał, że Irakijczycy, z którymi się zetknął, dobrze kojarzyli Polskę, pamiętali, że Polacy budowali w ich kraju drogi i mosty.
Dziennikarze zostali przewiezieni do miejscowości Al-Hillah. Wszyscy zapewniali ich, że jeśli uda im się udowodnić, iż są dziennikarzami, to zostaną uwolnieni. "Nagle przyjechało kilku mężczyzn w cywilnych ubraniach, skrępowali nam ręce plastikową taśmą, zakryli oczy i zawieźli nas do jakiegoś budynku" - opowiadał Firlej.
Kiedy dziennikarz poluzował trochę opaskę, zorientował się, że są w szkole. Tam zostali przesłuchani; najpierw razem, potem każdy osobno. Po sprawdzeniu wszystkich dokumentów i przeszukaniu rzeczy Irakijczycy powiedzieli dziennikarzom, że skoro nie są żołnierzami, to nie będą traktowani jak jeńcy wojenni, lecz jak szpiedzy.
Potem jednak zaprowadzono ich do innego budynku. Tam nikt już nie mówił o szpiegach i do Polaków zaczęto się przyjaźniej odnosić. Ludzie, którzy zaprowadzili tam dziennikarzy, przedstawili się jako pracownicy szkoły katolickiej. Obiecywali, że najprawdopodobniej następnego dnia dziennikarze zostaną wypuszczeni.
Kiedy zostali sami w pomieszczeniu, zaczęły się amerykańskie bombardowania. "To było to, czego chyba najbardziej się obawialiśmy. (...) Obaj położyliśmy się przy ścianach i czekaliśmy; mniej więcej po półgodzinie przybiegł do nas jeden z Irakijczyków i zabrał nas do innego budynku - szkoły" - wspominał wysłannik TVN24. Właśnie w szkole dziennikarze spędzili noc. Rano usłyszeli amerykański ostrzał artyleryjski.
Wtedy przyszedł iracki nauczyciel, który oddał Polakom kluczyki do ich samochodu. Ruszyli do Nadżafu. Po drodze spotkali amerykańskich żołnierzy. Dziennikarze są teraz w Nadżafie. Nie wiedzą, czy będą się gdzieś przemieszczać. Obaj zamierzają pozostać w Iraku i dalej pracować. (jask)