"Fikcyjna" reforma służb. Dostęp do billingów nadal poza kontrolą?
Rok temu Trybunał Konstytucyjny uznał, że dostęp polskich służb do danych komunikacyjnych jest poza kontrolą i nakazał zmianę przepisów. W piątek projekt reformy - w przyspieszonym trybie, bez szerokich konsultacji - trafił do Sejmu. Jednak zdaniem krytyków, kontrola sądów nad inwigilacją służb będzie fikcją.
W lipcu zeszłego roku Trybunał za niekonstytucyjny uznał brak niezależnej kontroli i nadzoru nad dostępem policji i innych służb do danych telekomunikacyjnych - chodzi tu m.in. o billingi, dane osobowe abonentów i treści SMS-ów - i dał rządowi 18 miesięcy (w praktyce zmiany muszą zostać przyjęte do końca roku) na przystosowanie prawa do ustawy zasadniczej. Projekt zmian pojawił się dopiero po roku i zdaniem organizacji walczących o prawa obywateli, w praktyce nadal pozwoli policji i służbom mieć nieograniczony dostęp do danych.
Chodzi przede wszystkim o mechanizm kontroli, jaki przewiduje ustawa. W myśl projektu, aby zdobyć dane na temat danych obywateli - a tylko w zeszłym roku sięgano po nie prawie 2,2 miliona razy - służby nie będą musiały pytać o zgodę sądów (tak jak dzieje się to np. w przypadku zakładania podsłuchów), lecz jedynie co sześć miesięcy wysyłać im sprawozdania ze swojej działalności na tym polu. Dopiero potem sąd będzie mógł ocenić i zweryfikować to, czy sięgnięcie po billingi i teksty sms-ów było uzasadnione.
- Trudno nazwać to kontrolą, skoro odbywać się to będzie po fakcie, a sądy nawet jakby chciały, to nie będą mogły zweryfikować tak wielkiej liczby danych - mówi WP Katarzyna Szymielewicz, prezes Fundacji Panoptykon. - Ten projekt nawet nie zbliża się do standardu, którego oczekiwaliśmy po wyroku polskiego Trybunału Konstytucyjnego i jeszcze dalej idących wytycznych, jakie w tamtym roku sformułował Trybunał Sprawiedliwości UE - dodaje. Podobną opinię ma też Rzecznik Praw Obywatelskich Irena Lipowicz, która na antenie TOK FM stwierdziła że projekt "w wielu miejscach rozmija się z tym, czego Trybunał Konstytucyjny oczekuje", a podsłuchy i dane telekomunikacyjne powinny być stosowane wyłącznie w sprawach zbrodni i poważnych podejrzeń o ciężkie przestępstwa. Senacki dokument tego nie gwarantuje.
- Najłatwiej jest krytykować, tymczasem kiedy zaprosiliśmy organizacje do Senatu, to nie przedstawiły swoich propozycji innego rozwiązania problemu - odbija piłeczkę senator PO Piotr Zientarski, jeden z autorów projektu. Dodaje przy tym że senackie biuro legislacyjne stwierdziło, iż zaproponowane przepisy są zgodne z konstytucją. Zwraca też uwagę na to, że w sprawozdaniu przedstawiciele służb i policji będą musieli wykazać, jakie dane zdobyli i podać konkretną przyczynę, dla której to zrobili. - Oczywiście, zdarzają się przypadki, że sędziowie nie czytają tych dokumentów, ale to nie jest powszechne zjawisko. Tym bardziej, że te listy nie będą takie długie, bo nie będą w nich zawierane przypadki sięgania po dane abonenckie (dane osobowe, które podajemy zawierając abonament - aut.). A to prawie 90 procent wszystkich przypadków - dodaje polityk PO.
Jednak zdaniem Szymielewicz, sposób na lepszy mechanizm kontroli jest prosty: chodzi o to, by służby musiały każdorazowo prosić sąd o zgodę na dostęp do danych.
- To nie jest oczywiście idealne rozwiązanie ze względu na obłożenie sądów, ale to byłby dobry początek - mówi działaczka. - Tak naprawdę potrzebna jest głęboka reforma kontroli nad służbami, dzięki której powstałby specjalny sąd zajmujący się kontrolowaniem działań służb. Ale w rządzie nikt nie chce o tym słyszeć - dodaje.
Kontrowersje budzi nie tylko zawartość projektu, ale i sposób, w jaki powstawał. Przygotowaniem projektu wykonującego wyrok trybunału początkowo zajmowało się MSW, lecz po roku ostatecznie zgłosiła go Komisja Ustawodawcza Senatu. To nie bez znaczenia, bo o ile projekty rządowe muszą być poprzedzane trwającymi co najmniej trzy tygodnie konsultacjami publicznymi, to w przypadku poselskich i senackich ścieżka prowadząca do uchwalenia prawa jest znacznie szybsza. Zdaniem prezes Fundacji Panoptykon Katarzyny Szymielewicz, taki tryb przyjęcia ustawy budzi podejrzenia o chęć "przepchnięcia" projektu, by przeszedł on niezauważony przez szerszą publikę.
- Rząd miał ponad 10 miesięcy na zaproponowanie założeń reformy i przeprowadzenie debaty publicznej, co z pełną świadomością zaniedbał. MSW miesiącami odpowiadało na nasze pytania to samo: "za chwilę opublikujemy projekt", jednak nic się nie działo - mówi WP Szymielewicz. - Teraz, w atmosferze "wyższej konieczności" rząd próbuje rękami koalicyjnych senatorów i posłów przepchnąć naprawdę niebezpieczną propozycję bez konsultacji i debaty publicznej - dodaje.
Senator Piotr Zientarski, który reprezentuje Senat przy okazji projektu zmian, przyznał w rozmowie z WP, że złożony do Sejmu projekt powstał we współpracy z MSW. Zastrzegł jednak, że w tym, że to Senat zajął się sprawą nie ma nic dziwnego, bo to do niego należy wykonywanie wyroków Trybunału.
- Zależy nam, żeby projekt trafił do Sejmu jak najszybciej. To jednak dopiero początek drogi, bo dokument będzie konsultowany i wszystkie zainteresowane strony będą mogły zgłosić swoje uwagi podczas prac w sejmowych komisjach - zapewnia senator PO.
Co na to ministerstwo?
- Aktualnie w MSW trwają prace nad przygotowaniem projektu stanowiska rządu do ww. projektu ustawy - ucina Małgorzata Woźniak, rzecznik MSW.