Fiasko w Hanoi. Trump przegrał. Wygranym są Chiny
Zerwany szczyt w Hanoi potwierdził, że oczekiwania Trumpa i Kima wzajemnie się wykluczają, a Korea Północna nie zrezygnuje z broni jądrowej. Zdaniem ekspertów, największym wygranym są Chiny, które pozostają głównym rozgrywającym.
Od podjęcia przez Donalda Trumpa bezpośrednich rozmów z Kim Dzong Unem minęło dziewięć miesięcy. Co się przez ten czas zmieniło? Mniej więcej tyle, co nic.
- Szczyt w Hanoi był źle wklejoną kopią szczytu w Singapurze - tak rozmowy w stolicy Wietnamu komentuje dr Nicolas Levi, znawca Korei Północnej, adiunkt w Instytucie Kultur Śródziemnomorskich i Orientalnych PAN. - Deklaracja podpisana w Singapurze nie była realizowana przez Kima i Trumpa, ale tamto spotkanie przyniosło przynajmniej pewne konkretne efekty: zwrócenie przez Koreę Północną zwłok 55 amerykańskich żołnierzy. Tu mieliśmy kompletne fiasko - dodaje w rozmowie z WP.
Ekspert wyjaśnia, że porażka szczytu unaoczniła, że między stanowiskami USA i Korei Północnej jest ogromna przepaść. Rozmowy zostały nagle zerwane, bo - jak mówił podczas konferencji Donald Trump - Kim oczekiwał całkowitego zniesienia sankcji, zanim dopuści do międzynarodowych inspekcji i dezaktywacji reaktora atomowego Jongbjon. Amerykanie nie chcieli się zgodzić na taką kolejność zdarzeń i żądali od Kima likwidacji także innych części programu atomowego, w tym drugiego, ukrytego ośrodka.
- Widać, że Amerykanie oczekiwali daleko idących ustępstw w sprawie denuklearyzacji. Ale Kim chciał pozbyć się tylko reaktora, który i tak jest już wiekowy. I nie sadzę, by kiedykolwiek zamierzał zrezygnować z broni jądrowej. Mamy więc impas - zgadza się prof. Bogdan Góralczyk, sinolog i były dyplomata.
Przeczytaj również: Trump nie dał się ograć kompletnie
Kim przelicytował?
Jak dodaje, w świetle tych rozbieżności trudno zrozumieć, po co szczyt był w ogóle organizowany. Zdaniem dr. Janusza Sibory, eksperta ds. dyplomacji, powodem fiaska były nadmierne ambicje obu przywódców.
- Amerykanie przybyli do Hanoi z konkretną ofertą, z dokumentami gotowymi do podpisu. Ale widać, że Kim poczuł się silny i przelicytował. Musiało dojść do prawdziwej scysji, skoro odwołano nawet wspólny lunch. Skądinąd to też efekt stylu "nowej i śmiałej" dyplomacji Trumpa, który chciał szybko załatwić wszystko. A można było podpisać bardziej skromny dokument o zakończeniu wojny, czy o ustanowieniu misji dyplomatycznych w obu krajach - mówi Sibora. - Trump wiedział, że negocjuje z oszustem, spróbował czegoś nowego, ale i tak wraca z pustymi rękami - dodaje.
Zdaniem Leviego, w decyzji o organizacji szczytu dużą rolę grały kwestie wizerunkowe.
- Kim chce być widziany jako równoprawny partner do rozmowy dla Amerykanów, jako członek społeczności międzynarodowej i w pewnym sensie to osiągnął. Machał do tłumów, odpowiedział nawet na pytania amerykańskich dziennikarzy. A Trump? Trump musi odwrócić uwagę od problemów w domu, gdzie jego wieloletni prawnik nazwał go oszustem - ocenia naukowiec.
Chiny triumfują, Południe przegrywa
Kto zyskał na wietnamskim niepowodzeniu? Tu odpowiedzi są zgodne: Chiny.
- Pekinowi zależy, by utrzymać status quo. Bo w ten sposób zachowuje swój wpływ na Koreę Północną i narzędzie nacisku na USA. Nie można zresztą wykluczyć, że wracając do Pjongnajgu pociągiem, Kim nie zatrzyma się w Pekinie - mówi Levi.
Oprócz Trumpa, najwięcej straciła zaś Korea Południowa i jej prezydent Moon Jae-In, który sporo zainwestował w odbudowę stosunków z Północą.
- Moon bardzo liczył na to, że skutkiem tych rozmów będzie podpisanie porozumienia pokojowego kończącego wojnę koreańską, bo wciąż obowiązuje tam tylko rozejm. Moon zaangażował cały swój autorytet w ten proces - tłumaczy Góralczyk.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl