"FAZ": Polska kieruje się historią i wyrachowaniem
Polska wciąż prowadzi politykę zagraniczną z perspektywy historii, nastawioną przede wszystkim na zyski - ocenia niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung".
04.07.2008 | aktual.: 04.07.2008 12:09
Według gazety premier Donald Tusk - pomimo przyjacielskich gestów - postrzega współpracę europejską i politykę zagraniczną w podobny sposób, co prezydent Lech Kaczyński: jako "trzeźwą walkę interesów".
"Chce on ratyfikować Traktat Lizboński, lecz nie dlatego, że ceni jego treść. Próbuje jedynie uchronić Polskę przed znalezieniem się w podobnie trudnej sytuacji, w jakiej jest obecnie Irlandia. Także co do polityki europejskiej (Tusk) zawsze stawiał sprawę jasno: według niego wartość sojuszy i sojuszników zależy od tego, jakie dywidendy mogą przynieść Polsce" - pisze publicysta "FAZ" Konrad Schuller.
Dodaje, że tą zasadą Polska kieruje się także w negocjacjach z USA o tarczy antyrakietowej oraz w przypadku Iraku.
Schuller przytacza stwierdzenie prezydenta Lecha Kaczyńskiego z wywiadu dla wtorkowego "Dziennika": że nie jest łatwo, być słabym krajem pośród silnych.
"To nic innego, jak podstawowa formuła kursu w polityce zagranicznej, która w Polsce ma wielu zwolenników także poza obozem narodowo-konserwatywnym. Z tej perspektywy Polska jawi się nie tak, jak chciałaby być postrzegana przez Zachód: jako bezpieczny członek stabilnego sojuszu, który pewnie występuje wobec swych partnerów na świecie. Z tej perspektywy Polska jest wciąż tym, kim była przez stulecia do 1989 roku: samotnym krajem otoczonym przez niebezpiecznych sąsiadów, którzy nie raz ją napadali i wbrew którym musi utrzymać się za wszelką cenę" - pisze korespondent "FAZ".
Jego zdaniem UE ma dla Polski "podwójny charakter": z jednej strony sojuszu, który zapewnia bezpieczeństwo i dobrobyt, a z drugiej - nowego wcielenia dawnych niebezpieczeństw; "zagrożenie niemieckie", zastąpił trójkąt Bruksela-Berlin-Paryż.
"Dla Kaczyńskiego wstrzymanie się z podpisaniem Traktatu Lizbońskiego jest niczym innym, jak ruchem pionka w tej grze interesów. Dla 'słabej' Polski najmocniejszą bronią w europejskiej dżungli jest zasada jednomyślności w głosowaniach - innymi słowy możliwość dręczenia 'wielkich' rozmaitymi blokadami. Dlatego polska polityka zawsze bije na alarm, gdy inny mniejszy kraj - w tym przypadku Irlandia - znajduje się pod presją tylko dlatego, że zrobił użytek z tej podstawowej zasady" - pisze Schuller.
W jego ocenie nie tylko Polska chłodno reaguje na "abstrakcyjne apele o wierność sojuszowi i solidarność". Tak samo reagują kraje wschodnioeuropejskie - jak Bałtowie, Czechy, Słowacja - które mają wspólne z Polską doświadczenia historyczne. Solidarność i gwarancje na nic zdały się im w 1939 roku po inwazji Hitlera oraz w 1945, gdy "alianci złożyli Stalinowi w ofierze połowę kontynentu".
"Dotkliwie odczuwa to obecnie rząd amerykański, który od lat mógł liczyć na polskie wsparcie w Iraku i Afganistanie. Z punktu widzenia Warszawy nigdy nie powstawało pytanie, czy te przedsięwzięcia są sensowne. Chodziło przede wszystkim o uzyskanie amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa i korzyści ekonomicznych" - ocenia "FAZ".
Ale jeśli nie widać oczekiwanych efektów, Polska równie szybko "kasuje swoje żetony" - dodaje. "Jedną z pierwszych decyzji Tuska w polityce zagranicznej było wycofanie polskiego kontyngentu z Iraku, po tym jak polskie nadzieje się nie spełniły" - pisze Schuller.
"Po rozczarowaniu irackim rząd Tuska bardzo chłodno przyjął amerykańskie życzenie rozmieszczenia w Polsce elementów systemu obrony antyrakietowej. Także w tej debacie pytanie o sens tych planów nie odgrywa najmniejszej roli. Zamiast tego wszystko koncentruje się na możliwych korzyściach finansowych, pomocy wojskowej i gwarancjach sojuszniczych" - ocenia korespondent "FAZ". (sm)
Anna Widzyk