Europa już ich nie chce, Warszawa kupuje coraz więcej. Te urządzenia "utrudniają życie pieszym"?
Służą do włączania zielonego światła. Praktyka pokazuje jednak, że pożytek z nich niewielki. Mowa o przyciskach znajdujących się przy przejściach z sygnalizacją. - W większości przypadków utrudniają pieszym życie i pogarszają ich bezpieczeństwo - mówi Wirtualnej Polsce Michał Beim z Instytutu Sobieskiego. Krytycznie na temat tych urządzeń wypowiadają się również warszawiacy, z którymi rozmawialiśmy. W tej sytuacji należy zadać pytanie czy przyciski dla pieszych są potrzebne?
16.05.2015 23:36
- Niezależnie od tego czy wcisnę guzik czy nie i tak czekam tyle samo czasu, więc do czego służą te urządzania - pyta w rozmowie z Wirtualną Polską Tomek, mieszkaniec warszawskiego Mokotowa. Postanowiliśmy zweryfikować informację naszego rozmówcy na stołecznym skrzyżowaniu, Alei Jerozolimskich z ulicą Popularną. Nasz eksperyment potwierdził to, o czym mówił czytelnik WP. Zielone światło dla pieszych zapaliło się zarówno w sytuacji, gdy nacisnęliśmy przycisk jak i wtedy, gdy tego nie zrobiliśmy. W obu przypadkach zmiana koloru nastąpiła po upływie około 40 sekund.
To nie jedyny zarzut jaki warszawiacy kierują pod adresem wspomnianych przycisków. - Auta właśnie zatrzymywały się na czerwonym świetle. Taki sam kolor palił się dla pieszych. Nacisnęłam przycisk, żeby włączyć zielone, ale zmiana koloru nie nastąpiła. Postanowiłam przejść i gdy byłam w połowie drogi, dla samochodów zapaliło się światło do jazdy - wspomina starsza pani. Opisywana sytuacja miała miejsce na skrzyżowaniu Dolinki Służewieckiej z Wilanowską w Warszawie. Podobną opowieść przytacza jeszcze kilku naszych rozmówców.
Zdaniem Michała Beima z Instytutu Sobieskiego przyciski są rozwiązaniem niszowym, z którego warto korzystać tylko w jednej sytuacji. - Jeśli trzeba zrobić przejście dla pieszych w miejscu, gdzie nie ma żadnego skrzyżowania, np. w pobliżu szkoły - uważa ekspert. I dodaje, że w pozostałych przypadkach przyciski narażają pieszych na niebezpieczeństwo.
Ekspert uważa, że tak się dzieję, gdy samochody skręcające w prawo przecinają przejście dla pieszych. - Kierowcy, którzy ruszają na zielonym świetle widzą kątem oka, że piesi mają czerwone. Stają się mniej ostrożni. Pieszy przypomina sobie o przycisku, udaje mu się zapalić zielone światło i wchodzi na jezdnie - zdaniem Beima w ten sposób często dochodzi do sytuacji kolizyjnych.
Ekspert Instytutu Sobieskiego zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt. Przyciski wydłużają czas przejścia przez jezdnię w porównaniu do zielonego światła zapalanego automatycznie. - Musimy dojść do masztu, wyciągnąć dłoń, co zajmuje kilka sekunda. Nie wszyscy o tym pamiętają, więc można nie zdążyć na cykl zielonego światła i trzeba czekać na kolejny - tłumaczy Beim. Warszawiacy, z którymi rozmawialiśmy przyznają, że często tracą cierpliwość i przechodzą na czerwonym. W ten sposób narażają się nie tylko na niebezpieczeństwo.
- Jeśli ktoś nie wytrzyma, nie skorzysta z przycisku i po pewnym czasie oczekiwania przejdzie na czerwonym świetle, to łamie prawo - tłumaczy WP Marek Kąkolewski z Komendy Głównej Policji. Funkcjonariusz tłumaczy, że taka osoba musi liczyć się z sankcjami, również finansowymi. Za przejścia na czerwonym świetle grozi mandat do 100 zł. Policja zapewnia jednak, że każdą taką sytuacje rozpatruj indywidualnie.
Urządzeń broni Zarząd Dróg Miejskich. - Przyciski usprawniają ruch - mówi Wirtualnej Polsce Karolina Gałecka, rzeczniczka prasowa ZDM. Występują one na skrzyżowaniach, gdzie obowiązuje system akomodacyjny. Polega on na tym, że za pomocą czujników rozpoznawana jest ilość i kierunki dojeżdżających pojazdów. Następnie na tej podstawie dostosowuje się cykl sygnalizacji. - Gdyby wciąż obowiązywał system stałoczasowy, na stołecznych ulicach mielibyśmy jeszcze większe zatory, ponieważ dla każdej strony sygnał zielony paliłby się tyle samo czasu - tłumaczy Gałecka.
Zdaniem Beima przyciski sprawiają, że piesi traktowani są jak obywatele drugiej kategorii. - Muszą grzecznie "poprosić" o przejście, czyli nacisnąć guzik i odczekać na pozwolenie - uważa ekspert. Przedstawiciel Instytutu Sobieskiego dodaje, że coraz więcej europejskich państw rezygnuje z tych urządzeń. - Nie rozumiem, dlaczego w Polsce panuje moda na przyciski. Pieniądze przeznaczane na ten cel można lepiej zagospodarować, np. inwestując w chodniki - kończy Beim.
W Warszawie skrzyżowań wyposażonych w przyciski przybywa. Koszt jednego takiego urządzenia to 2000 zł.